O Kościele katolickim w Niemczech głośno jest ostatnio w kontekście rozpoczętej tam 1 grudnia „drogi synodalnej”. Tamtejsi hierarchowie proponują daleko idące zmiany dotyczące doktryny wiary, moralności oraz dyscypliny sakramentów. Z ust kardynałów, biskupów i teologów padają propozycje, by wiele czynów, które uznawano od początku chrześcijaństwa za niedopuszczalne, przestało być dłużej uważanych za grzeszne. Chodzi na przykład o to, by osoby żyjące w związkach niesakramentalnych mogły przystępować do Eucharystii, a związki homoseksualne cieszyły się akceptacją Kościoła, a nawet otrzymywały pewną formę błogosławieństwa w świątyniach katolickich.
Wszystko to w imię miłosierdzia, ponieważ – jak mówi wielu niemieckich duchownych – Kościół nie może nikogo wykluczać, a sensem jego działania powinno być „towarzyszenie”, „rozeznawanie” i „włączanie”.
Wszystko to brzmi bardzo pięknie, jednak nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Jest bowiem jeden grzech, który wyklucza definitywnie ze wspólnoty Kościoła. Tym grzechem śmiertelnym jest niepłacenie podatku kościelnego. Jeżeli obywatel Niemiec postanawia, że nie będzie łożył na instytucję, która mu się nie podoba (bo np. biskupi i księża występują przeciw podstawowym prawdom wiary), to automatycznie zostaje usunięty z Kościoła. W świetle dekretu Episkopatu Niemiec z 20 września 2012 roku ktoś taki nie ma prawa przystępować do Eucharystii, traci prawo do katolickiego pochówku, nie może być ojcem chrzestnym lub matką chrzestną etc. Jednym słowem, jest traktowany jak apostata.
Głównym spoiwem niemieckiego Kościoła okazuje się więc pieniądz. Możesz dokonywać aborcji, bluźnić przeciw Jezusowi, nie wierzyć w istnienie Boga – to nie ma najmniejszego znaczenia: dalej jesteś członkiem Kościoła i możesz (jak pokazuje praktyka) bez problemów przystępować do Komunii. Kiedy jednak odmawiasz płacenia pieniędzy, od razu zostajesz wykluczony ze wspólnoty Kościoła. Tu już nie ma miłosierdzia, kasa musi się zgadzać.
Kardynał Paul Joseph Cordes w polemice z kardynałem Reinhardem Marxem przytaczał ciekawe dane dotyczące religijności zachodnioniemieckich katolików. Okazuje się, że zaledwie 16,2 proc. z nich wierzy w Boga Wszechmogącego jako Osobę, która wchodzi w relacje w człowiekiem. Wszyscy pozostali katolicy natomiast (czyli aż 83,8 proc.) utożsamiają Boga z Opatrznością bez twarzy, z anonimowym losem, z jakąś pierwotną siłą albo wręcz wprost zaprzeczają Jego istnieniu.
Czy wobec tego można mówić, że Kościół niemiecki jest wspólnotą wiary, skoro przytłaczająca większość jego członków zaprzecza podstawowym prawdom wiary? Co ich właściwie łączy? W 100 procentach tylko jedno: pieniądz. Jeśli nie jesteś we wspólnocie pieniądza, nie jesteś w Kościele, choćbyś uznawał wszystkie jego dogmaty.
To pieniądz a nie wiara jest więc podstawową zasadą porządkującą życie Kościoła w Niemczech. Kościoła, który pozostaje dziś jednym z najbardziej wpływowych podmiotów w świecie katolickim. Jego pozycja nie wynika jednak z siły duchowej, prężności duszpasterskiej czy sukcesów ewangelizacyjnych, ponieważ świątynie się tam wyludniają, życie sakramentalne zanika, a ludzie nie wierzą w podstawowe prawdy wiary. O wpływach tej instytucji decyduje jej potęga materialna.
Roczny budżet niemieckiego Kościoła, pochodzący głównie z podatku, wynosi około 7 miliardów euro. To olbrzymia suma, która pozwala inwestować w elity katolickie w innych krajach, zwłaszcza tzw. Trzeciego Świata. Co zdolniejsi klerycy np. z Ameryki Łacińskiej często otrzymują stypendia na wydziałach teologicznych niemieckich uniwersytetów, a później wracają do siebie do domu przesiąknięci modernistycznymi nowinkami znad Łaby i Renu.
Za niemieckie pieniądze finansowanych jest też wiele dzieł edukacyjnych czy charytatywnych, np. w Ameryce Południowej. Tak się jakoś dziwnie składa, że latynoscy biskupi chętnie popierają później niemieckie plany reform, co widoczne było zwłaszcza podczas zakończonego niedawno Synodu ds. Amazonii.
W wielu dyskusjach toczonych w Niemczech pojawia się ten sam motyw przeprowadzenia rewolucji doktrynalnej. Chodzi o powstrzymanie odpływu wiernych ze świątyń. Argumentacja jest następująca: jeśli zdecydowana większość tamtejszych katolików nie akceptuje nauczania Kościoła w wielu kwestiach (np. stosunków pozamałżeńskich czy homoseksualizmu), to należy zmienić to nauczanie, bo w przeciwnym wypadku mogą oni odejść z Kościoła (a więc przestać płacić podatki). Należy więc wyjść im naprzeciw. Nie zapominajmy bowiem, że kto płaci, ten wymaga. Reprezentantem płatnika jest zaś Centralny Komitet Niemieckich Katolików (coś w rodzaju parlamentu świeckich), który domaga się coraz radykalniejszych zmian, nie mających nic wspólnego ani z Biblią, ani z Tradycją, zaś wiele z ideologią sekularnego rozumu.
Nic dziwnego, że ów Komitet domaga się zmian niezgodnych z religią katolicką, skoro reprezentuje społeczność, w której tylko 16,2 proc. członków wierzy w osobowego Boga. W ramach „drogi synodalnej” dysponuje on taką samą liczbą głosów, jak Episkopat Niemiec (w tym ostatnim gronie nie przeprowadzono jeszcze badań, ilu biskupów wierzy w Boga, więc nie dysponujemy wiarygodnymi danymi na ten temat).
To właśnie liderzy Centralnego Komitetu Niemieckich Katolików w alarmistycznym tonie żądają jak najszybszego dostosowania nauczania Kościoła do współczesnych ideologii, grożąc w przeciwnym wypadku widmem pustych świątyń (a raczej pustych budżetów kościelnych, ponieważ świątynie już dawno opustoszały). Znów wracamy więc do pieniądza jako racji nadrzędnej podejmowanych zmian.
W tej sytuacji zakrawa na paradoks, że Kościół w Niemczech, chociaż liberalizuje się coraz bardziej, to kurczy się w zastraszającym tempie. Co charakterystyczne, odpływ wiernych zaczął się wraz ze zmianami mającymi na celu uwspółcześnienie katolicyzmu, a więc zatrzymanie ludzi w Kościele. O ile w 1973 roku liczył on 30 milionów członków, o tyle dziś już tylko 23 miliony. W 2016 roku wystąpiły z niego 162.093 osoby, w 2017 – 167.504 osoby, a w 2018 roku już 216.078 osób. W ciągu ostatnich trzech lat Kościół katolicki w Niemczech stracił więc 545.675 płatników.
Po co jednak komu Kościół, który niczym nie różni się od zsekularyzowanego świata?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/478768-glownym-spoiwem-kosciola-w-niemczech-jest-pieniadz