Trzy lata temu, 1 listopada 2016 roku ks. José Antonio Molina z parafii Świętego Krzyża Rzymskiego w Panchimalco w Salwadorze został wezwany do stołecznej kurii w San Salvador, gdzie wręczono mu pismo z Watykanu. Zawierało ono postanowienie samego Franciszka, że duchowny zostaje natychmiast wydalony ze stanu kapłańskiego za zbrodnię pedofilii. W dokumencie znalazły się słowa, iż jest to „decyzja ostateczna, od której nie ma odwołania”.
Ks. José Antonio Molina zszokowany był szybkością działania kościelnych organów. Od momentu rozpoczęcia sprawy minęło bowiem niecałe osiem miesięcy. Pierwsze oskarżenie o molestowanie nieletnich wpłynęło do kurii w San Salvador 10 lutego 2016 roku. Jako główny poszkodowany zgłosił się 35-letni mężczyzna Isaí Ernesto Mendoza, który utrzymywał, że kapłan wykorzystywał go seksualnie w latach 1993-1996, gdy chłopiec był ministrantem, a duchowny wikariuszem w parafii Świętego Krzyża Rzymskiego w Panchimalco. Do kurii zgłosiły się też dwie 35-letnie bliźniaczki, Cinty i Karen Gutierrez, które zarzuciły księdzu, że w tym samym czasie dotykał je w intymnych miejscach. W rezultacie, już cztery dni po wysunięciu pierwszego oskarżenia, ks. José Antonio Molina został zawieszony w czynnościach kapłańskich, a w jego sprawie rozpoczęło się kościelne dochodzenie.
Decyzja Watykanu spadła na zainteresowanego jak grom z jasnego nieba. Od początku utrzymywał bowiem, że jest niewinny i takiego też spodziewał się rozstrzygnięcia. 18 grudnia 2016 roku postanowienie Franciszka zostało ogłoszone publicznie przez archidiecezję San Salvador. Relacjonujące sprawę media zauważyły, że formuła użyta przez Stolicę Apostolską wobec ks. Moliny była identyczna jak wcześniej wobec „homoseksualnego drapieżnika” kardynała Theodore’a McCarricka. Nic dziwnego, że do salwadorskiego kapłana przylgnęło więc miano zdeprawowanego pedofila.
Dwa dni później eks-ksiądz złożył w sądzie cywilnym pozew o zniesławienie i pomówienie przeciw osobom, które oskarżyły go o molestowanie. Sprawę wziął w swoje ręce świecki wymiar sprawiedliwości, a sprawdzili ją jeszcze dokładnie prywatny detektyw i dziennikarze śledczy. Wyszło wtedy na jaw, że nie było nie tylko żadnych dowodów, ale nawet poszlak świadczących o winie kapłana, zaś całe oskarżenie opierało się na zeznaniach domniemanych ofiar, które okazały się niewiarygodne.
Po pierwsze, Isaí Ernesto Mendoza utrzymywał, że został wykorzystany przez ks. José Antonio Molinę w latach 1993-1996, gdy służył w kościele Świętego Krzyża Rzymskiego w Panchimalco jako ministrant. W tamtym okresie jednak w parafii nie istniało jeszcze kółko ministrantów, a do Mszy posługiwali wyłącznie dorośli mężczyźni z miejscowej wspólnoty neokatechumenalnej.
Po drugie, w latach 1993-1996 Isaí Ernesto Mendoza nie mieszkał w ogóle w Panchimalco, lecz jako dziecko razem z rodzicami w oddalonej o ponad 20 kilometrów miejscowości Santa Tecla. Dopiero w 2006 roku rodzina przeprowadziła się do Panchimalco.
Po trzecie, rodzina Mendozy nie uczęszczała w ogóle do kościoła katolickiego, ponieważ należała do protestanckiej sekty Świątynia Tabernakulum.
Podobnie rażących nieścisłości w oskarżeniu było więcej. Mimo to dochodzenie kościelne, zarówno na poziomie diecezjalnym, jak i watykańskim, zakończyło się w błyskawicznym tempie orzeczeniem o winie kapłana oraz ogłoszeniem najwyższej kary bez jakiejkolwiek możliwości odwołania się.
Zupełnie inaczej zakończyła się sprawa przed sądem cywilnym. Isaí Ernesto Mendoza uporczywie nie pojawiał się na rozprawach, mimo kolejnych wezwań. Doszło nawet do sytuacji, że 7 września 2017 roku zjawiła się zamiast niego matka, która oświadczyła sędziemu, że jej syn umarł, więc sprawę można umorzyć. Kilka dni później z urzędu stanu cywilnego przyszła jednak informacja, że kobieta kłamała i mężczyzna żyje. Ostatecznie udało się ustalić miejsce jego pobytu i doprowadzić na salę sądową.
8 października 2019 roku Isaí Ernesto Mendoza przyznał przed sądem, że jego oskarżenia były od początku kłamstwem i przeprosił publicznie ks. José Antonio Molinę za zniesławienie. Z zarzutów stawianych duchownemu wycofały się też dwie bliźniaczki. Po trzech latach cierpień i upokorzeń, które dotknęły zarówno jego, jak i jego rodzinę, kapłan doczekał się więc sprawiedliwości.
Choć nie do końca… Były ksiądz znajduje się obecnie w dziwnej sytuacji: w świetle prawa państwowego jest bowiem ofiarą, ale w świetle prawa kościelnego – przestępcą. Sąd cywilny uznał go za niewinnego, nadal jednak pozostaje skazany przez Stolicę Apostolską i to bez możliwości odwołania. Jak podkreśla, będzie domagał się cofnięcia krzywdzącej decyzji, którą anulować może teraz tylko jedna osoba na świecie – Franciszek.
Sprawa ks. Moliny każe postawić zasadne pytanie o uczciwość i rzetelność procesu kanonicznego, zarówno na poziomie diecezjalnym, jak i watykańskim. W ekspresowym tempie orzeczono bowiem o winie kapłana, choć nie było ku temu rzeczywistych podstaw. Szybkość reakcji sprawiła, że Kościół doczekał się w mediach pochwał za zdecydowane działanie. Pytanie: tylko jakim kosztem?
Nie ma wątpliwości, że ze zbrodnią pedofilii w szeregach duchowieństwa należy walczyć i stosować zasadę „zero tolerancji”. Każda sprawa musi być jednak wnikliwie zbadana, by nie dopuścić do skazania niewinnych osób, jak było chociażby w przypadku dominikanki s. Nory Wall z Irlandii czy polskiego salwatorianina w Czechach ks. Adama Kuszaja… Ostatnio zaś w przypadku ks. José Antonio Moliny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/469708-ksiadz-uznany-przez-watykan-za-pedofila-uniewinniony