O wolność w Auschwitz i o tym, co św. Maksymilian zrobił nie tylko dla Franciszka Gajowniczka, ale także dla Karla Fritzscha, oprawcy z obozu, mówił dla „Gościa Niedzielnego” o. Zdzisław Józef Kijas OFM Conv z Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.
Ojciec Zdzisław Józef Kijas jest autorem tezy, że beatyfikacja czy kanonizacja to nie wynoszenie świętych na ołtarze, ale „ściąganie ich na ziemię”.
To, że Kościół kogoś kanonizuje, albo beatyfikuje, nie oznacza, że wprowadza go do niebios. To jest dziełem Pana Boga, który jest Panem tamtej rzeczywistości
— mówił o. Zdzisław Józef Kijas OFM Conv z Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.
Gdy Kościół kogoś beatyfikuje czy kanonizuje, to wyciąga go z nieba i sprowadza znów na ziemię. Znów stawia niejako między żywymi. Aby dla tych, którzy są jeszcze w drodze, był albo przykładem życia, albo przykładem odwagi, albo przykładem wyborów, albo by zwyczajnie im towarzyszył czy wstawiał się za nimi jako orędownik
– podkreślił.
„Sprowadzenie o. Maksymiliana na ziemię” było ważnym elementem odpowiadającym na niedawne wydarzenia w polskiej historii.
Dla Polski szczególnie ważna była beatyfikacja o. Maksymiliana
– powiedział franciszkanin.
Beatyfikacja i kanonizacja o. Maksymiliana były ważnymi elementami rozliczenia się z niedawną historią. Ważne więc było, że beatyfikowany został zakonnik z tzw. bloku wschodniego, zza żelaznej kurtyny, gdzie życie zakonne zostało niemal całkowicie wyeliminowane
— zwrócił uwagę.
Istotne było również to, że przygotowania do beatyfikacji zbiegły się w czasie z Wielką Nowenną przed Milenium Chrztu Polski. Wyborów o. Maksymiliana zachęcał do gestów przebaczenia i pojednania
– dodał.
Duchowość o. Maksymiliana opierała się na trzech filarach: posłuszeństwie, modlitwie i pracy. Kwestia posłuszeństwa w dzisiejszych czasach, gdy każdy jest indywidualistą, a świat promuje tezę: „wszystko zależy tylko od ciebie” jest bardzo kontrowersyjna, nie jednak w kwestii Ojca.
Posłuszeństwo o. Maksymiliana było przede wszystkim posłuszeństwem ideałom, z którymi rósł. Posłuszeństwo przełożonym zakonnym czy kościelnym to było odczytywanie tego posłuszeństwa podstawowego, które objawiło się później w pełni właśnie w obozie Auschwitz
– mówił o. Kijas.
Kiedy on oddaje życie za współwięźnia Gajowniczka, nie jest nikomu posłuszny, on jest posłuszny sobie. I to jest szczyt posłuszeństwa Maksymiliana. Nikt go nie zmusza, żeby szedł na śmierć. To jest jego posłuszeństwo własnemu sercu, sumieniu, własnym wyborom, w których centrum jest zawsze jakiś rodzaj miłości Boga i bliźniego
– podkreślił.
Jeżeli my kłócimy się z posłuszeństwem, które bywa niewygodne, to znaczy, że my je niewłaściwie rozumiemy
– stwierdził duchowny.
Bardzo często odbieramy posłuszeństwo w relacji zewnętrznej, jako posłuszeństwo komuś. A chodzi przede wszystkim o posłuszeństwo samemu sobie. Samemu sobie nie w sensie grzechowi, tylko ideałom, które wybrałem. Maksymilian jest doskonałym, ściągniętym z nieba patronem, przewodnikiem, doradcą, który nie będzie posłuszny modzie czy trendom, ale będzie posłuszny swojemu sumieniu, gdzie przemawia Bóg
– zaznaczył.
O. Kijas na temat wątpliwości odnośnie do wolności Maksymiliana w obozie koncentracyjnym odpowiedział:
To był szczyt jego wolności! On w sposób wolny i dobrowolny, posłuszny jedynie swoim wciąż żywym ideałom – że drugi człowiek jest dla niego skarbem, kimś najważniejszym – występuje z szeregu i mówi: „Ja będę szedł w miejsce tego tutaj skazanego”.
Zastępca komendanta obozu Auschwitz-Birkenau Karl Fritzsch jednak nie wyciągał wniosków z „tej” wolności.
Stało się coś niesłychanego. Karl Fritzsch nawiązuje rozmowę z więźniem! To graniczy z cudem, że esesman nagle zareagował jak człowiek i zapomniał na chwilę, kim był dotychczas. Trwało to jednak zbyt krótko, by mogło go zmienić
– stwierdził Ojciec.
Odrzucił dar, który – z wielu względów – był cenniejszy od daru, jaki Kolbe ofiarował Gajowniczkowi. Bo Polakowi przywracał wprawdzie życie, ale Fritzsch otrzymywał w darze wolność, czyli realną możliwość stania się w całej pełni człowiekiem
– dodał.
Wydawało się, że przez moment esesman odczytał ten gest. Jednak skończyła się rozmowa, skończyło się poszukiwanie wolności. Na nowo stał się katem
– podsumował.
Gest o. Maksymiliana nie miał na celu pokazania miłości do bliźniego poprzez oddanie swojego życia za Franciszka Gajowniczka. Chciał w ten sposób dać przykład dla innych.
Miłość ma wiele odcieni. Odcieniem miłości jest wierność, ale też właśnie posłuszeństwo, bycie obok, wspomaganie. Maksymilian nie mówi wiele o miłości, ale mówił o przykładzie, o odpowiedzialności, o pracowitości, o narzędziach, które pozwalają człowiekowi być odpowiedzialnym, pracowitym, czyli o poście, umartwieniu, o ascezie
– powiedział.
To wszystko sprawia, że Maksymilian uchodzi za osobę bardzo skupioną na celach, jakie sobie stawia.
W książce próbuję, na podstawie listów świętego, pokazać jego relacje z innymi. W jaki sposób odnosił się do tego, kto ma trudności, kto się załamuje
– zwrócił uwagę.
Bardzo często cytuję jego słowa z listów, które kierował do braci, gdy być może załamywali się, sądząc, że są za słabi, że upadają, że ich grzech rujnuje dzieło. On wykazywał niezwykłą cierpliwość. Z jednej strony dążył do realizacji pewnych ideałów, a z drugiej był jak gdyby bardzo od nich wolny
– kontynuował.
Gdy wybuchła wojna i nie miał możliwości realizacji swoich celów, mówił: „Taka jest wola Boga. Kiedy mogliśmy robić, robiliśmy. Nie możemy robić, nie robimy.” To pokazuje, jaki on był wewnętrznie dojrzały. Nie był zafiksowany na robieniu tego co uważa za słuszne. Ale nie chciał z pewnością marnować czasu
– zakończył.
O. Maksymilian wyjechał do Japonii by tam rozwijać działalność, jednak przełożeni kazali mu wrócić do Niepokalanowa, bo: „nikt nie był w stanie sobie poradzić z rozrastającą się aktywnością klasztoru”. W momencie największego rozkwitu było tam blisko 700 zakonników.
Były też takie momenty, że razem z „małoseminarzystami” liczba ta dochodziła do tysiąca. To był potężny ośrodek. Nagle wybucha wojna, no i właściwie przestaje to funkcjonować. Ktoś mógłby się załamać: tyle mojego życia idzie na marne. A dla niego nie było problemu. Otworzył bramy klasztoru i powiedział: „Przyjmujemy wszystkich uchodźców”. Niezależnie od tego, czy byli to Polacy, czy Żydzi, czy ktokolwiek inny
—podkreślił.
Ojciec Maksymilian był oskarżany o antysemityzm co było jednym z głównych argumentów przeciwko jego beatyfikacji i kanonizacji.
W owym czasie w Europie – także w Polsce – gros przemysłowców było pochodzenia żydowskiego. Jego słowa nie były skierowane przeciwko nacji, tylko przeciwko pewnej grupie, która wyzyskiwała innych ludzi. To nie miało nic wspólnego z antysemityzmem, skierowanym przeciwko narodowi, pochodzeniu. To było wołanie przeciwko uciskowi, ciemiężeniu biednych, ubogich robotników
– odpowiedział franciszkanin.
Gdy widzi się „upadek” dzieła swojego życia ciężko jest powiedzieć: „jeśli to dzieło Niepokalanej, to przetrwa, a jeśli nie to zajmiemy się czymś innym”. Jednak o. Maksymilian potrafił porzucić swój dorobek, by pomagać innym.
To pokazuje, że Maksymilian miał dystans. Dystans do tego, co robił. Był przywiązany do osób, ale nie do instytucji czy do dzieł materialnych. Zależało mu na braciach, zależało mu duchowo na Niepokalanej. Dla niego to był cały świat i za to był gotów oddać życie
– powiedział zakonnik.
To pokazuje wielkość człowieka i w zasadzie to, na czym polega świętość: że nie pozwala spać, gdy trzeba dzieło realizować, a jednocześnie potrafi przejść mimochodem na tym, że coś tam nie funkcjonuje, bo to odczytuje jako znak Boży. On nie żyje tak, jakby wszystko zależało od Boga, ale tak, jakby wszystko zależało od niego. A jednocześnie wie, że wszystko zależy od Boga
– dodał.
Pytany o to czy Maksymilian odczuwał strach Ojciec stwierdził:
Każdy, kto angażuje się w drogę, odczuwa lęk. Myślę, że lęk jest wyrazem pewnej dojrzałości człowieka. Kto się nie lęka, nie przygotowuje się do drogi. Jest nonszalancki i łatwo spowoduje wypadek. Nie chodzi o lęk, który paraliżuje, ale lęk, który rodzi ostrożność, rozwagę. Maksymilian odczuwał różne rodzaje lęku. Przede wszystkim był to lęk, czy ideały, które on zawsze odczytywał jako dar od Boga, jest w stanie realizować.
Ta wizja przedstawia poniekąd Maksymiliana jako swego rodzaju „giganta”.
Jeśli świadkowie mówią, że odprawiał Msze, że modlił się, że błogosławił przy drzwiach baraku tych, których wynoszono już na cmentarz czy umierających, choć to nie było dozwolone, to znaczy, że przeżywał to wszystko, a nie chciał być jakimś bohaterem w wymiarze ludzkim
– powiedział.
Był również „tytanem pracy”.
Ale nie był pracoholikiem. Dbał, by nie zmienić życia w pracę. To nie było tak, że on musiał tyle i tyle egzemplarzy „Rycerza Niepokalanej” wydać. Ważna była tylko ciągła praca nad sobą
– przyznał.
Dla Maksymiliana ważna była sama praca. Praca jako wartość, jako coś, co pozwala mi upodobnić się do Boga
– dodał.
Oprócz posłuszeństwa własnym ideałom i pracy nad sobą „ściągnięty na ziemię” może bardzo wiele nauczyć ludzi żyjących w obecnych czasach.
On cieszył się życiem. Potrafił się cieszyć tym, co umie zrobić, i akceptować to, czego nie mógł zrobić. Służył radą, gdy ktoś był w potrzebie. Był dobrym przyjacielem. Mimo że był w Japonii, nigdy nie zapomniał o tych, którzy byli w kraju. Pisał, martwił się, radził, pocieszał, podnosił na duchu. To był prawdziwy humanista
– stwierdził.
Ojciec Maksymilian uchodzi za osobę pozbawioną wad.
Na pewno był człowiekiem cholerycznym. U takich osób niecierpliwość jest czymś naturalnym. Ja myślę, że wady idą razem z cnotami. Jeżeli ktoś powstrzyma naturalną niecierpliwość, to jest to cnota
– mówił Zdzisław Kijas.
Im trudniejszy charakter, tym większa cnota. Praca nad charakterem to świadome odwracanie pewnych postaw. Maksymilian, jak każdy z nas, być może miał słabości, o których my często nie wiemy, bo to były momenty sporadyczne
– dodał.
Zamierza wystąpić z seminarium, bo chce walczyć, ale spotyka matkę, która mówi: „Ja już chciałam cię odwiedzić, bo cieszę się, że jesteś w klasztorze”, więc wraca do klasztoru. Czyli miał w sobie coś z ognia. Jeżeli Maksymilian był niespokojnym duchem, chciał to i to, i to, a potem osiada w Niepokalanowie i staje się administratorem, to dla takiego ideowca nie były to sprawy łatwe. On nie był urzędnikiem, a jednak to robił
– kontynuował.
To pokazuje, że ciągle pracował nad sobą. Odkrywał jak gdyby nowy głos Boga względem swojego życia
– podsumował.
AL/Gość Niedzielny
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/458441-wyjatkowe-swiadectwo-o-ojcu-kolbe