Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań – ponieważ ich uszy świerzbią – będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom. Ty zaś czuwaj we wszystkim, znoś trudy, wykonaj dzieło ewangelisty, spełnij swe posługiwanie! 2. List do Tymoteusza
W październiku zeszłego roku byłem w Rzymie, aby wziąć udział w uroczystościach z okazji 40-lecia pontyfikatu św. Jana Pawła II. Okazało się wówczas, że oprócz polskich inicjatyw takich uroczystości w Watykanie nie było. Powstał tekst, który zatytułowałem „Czy Rzym zapomniał o św. Janie Pawle II?” („Wpis” 10/2018). Pięć miesięcy później z przykrością należy stwierdzić, że Rzym nie tylko zapomniał o św. Janie Pawle II, ale jakby chce się go pozbyć.
Ze smutkiem piszę kolejne słowa, bo ukazują one wręcz patologiczną sytuację w instytucji najbliższej mojemu sercu, instytucji świętej, ale oczywiście składającej się z grzeszników, instytucji wreszcie, w której od wielu lat dzieje się coraz dziwniej. A wszystkie wrogie tendencje, które obecnie trawią Święty Kościół Rzymski, zdają się mieć jeden wspólny mianownik – wyrzucić dziedzictwo św. Jana Pawła II, a szerzej, porzucić bezkompromisowy stosunek do prawdy, który od czasów Chrystusowych był wyznacznikiem Kościoła.
Franciszek vs. Jan Paweł II
Bezpośrednim przyczynkiem do powstania tego artykułu są oczywiście nieszczęsne słowa papieża Franciszka wypowiedziane podczas konferencji prasowej w podróży powrotnej z Abu Dhabi z sugestią, że polski papież mógł kryć afery pedofilskie w Kościele. Nie zamierzam w tym miejscu rozwodzić się nad prawidłowością tych słów, ponieważ kard. Stanisław Dziwisz – który w przeciwieństwie do Franciszka rzeczywiście uczestniczył w tych rozmowach – już im zaprzeczył, a zainteresowani głębszą analizą mogą sobie przeczytać bardzo dobry artykuł Grzegorza Górnego opublikowany na portalu wpolityce.pl na ten temat.
Krótko podam tylko dwa argumenty. Po pierwsze, św. Jan Paweł II przeszedł proces kanonizacji, podczas którego życiorysy kandydatów są prześwietlane niezwykle dokładnie, starannie i bezwzględnie. Na jego temat uzbierano tysiące tomów dokumentacji i wypowiedzi świadków, wiemy, że zbadano również wątek pedofilii i homoseksualizmu w Kościele. Nie znaleziono niczego, co by obciążało papieża rodem z Wadowic. Nie protestował Benedykt XVI, który beatyfikował Jana Pawła II i wreszcie żadnego sprzeciwu nie zgłosił też papież Franciszek przed kanonizacją.
Po drugie, z bardzo dużą dozą ostrożności należy podchodzić do wszelkich anegdotek, które opowiada Franciszek, zwłaszcza podczas konferencji prasowych w samolocie albo szerzej jakichkolwiek jego wypowiedzi ad hoc, nieprzygotowanych wcześniej przez watykańskie dykasterie. Zazwyczaj właśnie wtedy padają słowa, które później należy tłumaczyć, bo ich niejasność pozwala na mnogość interpretacji.
Tak było, gdy papież na początku swojego pontyfikatu tłumaczył w samolocie, jakie ma podejście do kwestii homoseksualizmu, że kim on jest, aby oceniać. W czerwcu 2016 r. z kolei na pokładzie samolotu wracającego do Rzymu stwierdził, że Kościół katolicki powinien prosić gejów i lesbijki o przebaczenie w związku z rzekomą dyskryminacją. Dwa lata temu, wracając z Meksyku, papież Franciszek oznajmił wszem i wobec – znów na pokładzie samolotu – że papież Paweł VI pozwolił zakonnicom w Afryce na korzystanie z środków antykoncepcyjnych, aby w rejonach objętych rządami brutalnych wojsk, gdzie często dochodziło do gwałtów, uniknąć niechcianych ciąż. Już kilka dni później okazało się, że Paweł VI nigdy na coś takiego nie zezwolił, a opowiedziana przez Franciszka „anegdotka” jest tak zwaną miejską legendą.
Te „pomyłki” papieża są chętnie podchwytywane przez mniej lub bardziej lewicujące media głównego nurtu i szybko obiegają cały świat, rysując obraz postępowego Ojca Świętego. Jak jest z tym „postępem” naprawdę – tego nie wiadomo. Znajdą się bowiem również wypowiedzi Franciszka zgoła odmienne, zwłaszcza w kwestii aborcji w ostatnich kilkunastu miesiącach papież wypowiedział się jednoznacznie, potępiając ją jako morderstwo. Rzecz jasna, że te słowa nie znalazły już tak szerokiego echa medialnego.
Czyni to jednak trudnym do ocenienia, jak papież naprawdę myśli.
Pojawia się też pytanie, czy ta dwuznaczność nie jest celowa. Trudno bowiem inaczej zrozumieć niejasności wynikające z zagmatwanego tekstu „Amoris Laetitia” albo brak jakiejkolwiek refleksji po kolejnych tego typu wpadkach. Mawia się w polityce, że dwuznaczność jest ceną jednomyślności. W Kościele jednak na to nie może być miejsca. Jest to postawa konformistyczna, która pozwala być może na krótką metę uniknąć konfliktu, ale wymaga bardzo wysokiej ceny w postaci poświęcenia prawdy. Przestrzega nas przed tym sam Chrystus, gdy w Kazaniu na Górze mówi do zebranych uczniów: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5,37).
Staromodna prawda i nowoczesny relatywizm
Św. Jan Paweł II był bezwzględnym obrońcą prawdy i nigdy nie pozwalał sobie na tego typu dwuznaczności. Jest to fundamentalna oś sporu, który toczy się wokół dwóch przeciwstawnych koncepcji. Jedna głosi, że prawdą jest to, co jest. Druga z kolei uważa, że nie ma faktów, a są jedynie interpretacje.
Autorem pierwszej sentencji jest św. Tomasz z Akwinu, jeden z największych uczonych chrześcijańskich, na którego dorobku opierały się kolejne pokolenia katolickich myślicieli, aż do dziś. Autorem drugiej jest natomiast Fryderyk Nietzsche, który stwierdził, że Bóg umarł, a bez Boga nie ma dobra, piękna i prawdy, wszystko staje się względne.
Starcie prawdy z relatywizmem zatruwa umysły elit intelektualnych co najmniej od czasów Oświecenia, ale dopiero wraz z wzrastającą siłą mediów miało okazję dotrzeć również do szerokich mas. Do śmierci św. Jana Pawła II przynajmniej Kościół jednak rzeczywiście był opoką i autorytetem, niezłomnym strażnikiem niezmiennych wartości – wbrew coraz bardziej liberalnym uczelniom, mediom, politykom czy artystom. Gdziekolwiek na świecie się znalazłem, to wiedziałem, że wchodząc do świątyni katolickiej będę w domu. Uświadomiłem sobie ostatnio, że tego poczucia już nie mam; wiem, że tak nie powinno być. Ale będący na fali wznoszącej progresywny nurt wewnątrz Kościoła skutecznie je ze mnie wyprał. Sprawił, że nieraz czuję się obco we własnym K/kościele. Już św. Jan Paweł II podczas swojego pontyfikatu musiał przeciwstawiać się liberalnym tendencjom, które zaczynały wkradać się do Kościoła. Na niego spadł ciężar rozprawy ze spadkobiercami 1968 r., którzy od lat 70. ub. wieku rozpoczęli lewicowy marsz przez instytucje, w tym również przez Kościół. Nie jest to zatem problem nowy. Niemniej polski papież potrafił zareagować odpowiednio i jednoznacznie. Pozbawił prawa nauczania Hansa Künga, progresywnego duchownego, który był (i jest) bożyszczem niemieckojęzycznych liberałów, gdy ten podważył autorytet papieski. Zakazał wypowiedzi publicznych Leonardo Boffowi, duchownemu, który popadł w odmęty lewicowej teologii wyzwolenia. W liście apostolskim „Ordinatio sacerdotalis” Ojciec Święty Jan Paweł II bezwzględnie wykluczył kapłaństwo kobiet. W „Familiaris consortio” jednoznacznie odrzucił możliwość rozwodów i był w tym na tyle konsekwentny, że nie przyjmował w Watykanie rozwiedzionych polityków, gdy ci przybywali ze swoimi nowymi partnerkami. W 2002 r. prezydent Austrii Thomas Klestil musiał obejść się smakiem, bo papież wprost zabronił, aby rozwiedziony Klestil mógł pojawić się przed Ojcem Świętym ze swoją nową „żoną”. To było zaledwie 17 lat temu, a jednak przypuszczam, że dla wielu ta informacja może być dziś szokująca. Jan Paweł II był papieżem kochającym, a miłość, jak wiemy, nie szuka poklasku. I jak wobec tego skomentować wydarzenie z 24 marca 2017 r., kiedy papież Franciszek udzielił audiencji homoseksualnemu premierowi Luksemburga Xavierowi Bettelowi – i jego tak zwanemu mężowi?
Konkretne kroki wymierzone w św. Jana Pawła II
W polskiej (!) prasie katolickiej pojawia się czasami pojęcie tzw. dewojtylizacji Kościoła i choć razi mnie to słowo, to jednak fenomen przez nie reprezentowany jest prawdziwy. Po pontyfikacie Benedykta XVI Kościół katolicki na czele z Kurią Rzymską stopniowo stara się usunąć wpływy św. Jana Pawła II. Być może nie pierwszym w ogóle, ale pierwszym najbardziej widocznym znakiem tego procesu była kanonizacja polskiego papieża, która odbyła się 27 kwietnia 2014 r., a więc w 14. miesiącu pontyfikatu Franciszka. W realiach Kościoła 14 miesięcy jest okresem błyskawicznym, niemniej nowy papież z Buenos Aires szybko ogłosił, że wyniesienie na ołtarze jego polskiego poprzednika odbędzie się równocześnie z kanonizacją Jana XXIII. Aby tak się mogło stać, aby kanonizowano również drugiego papieża, Franciszek nagiął nawet niektóre procedury obowiązujące przy kanonizacjach, do czego będąc papieżem oczywiście miał prawo. Niemniej dodanie Jana XXIII odciągnęło uwagę od Jana Pawła II, szczególnie w przypadku Włochów, którzy ze zrozumiałych względów skupiali się na swoim rodaku. Sama homilia kanonizacyjna była zdawkowa i formalna, nie wywołała żadnego entuzjazmu na placu św. Piotra. Pamiętam skonsternowane miny Polaków w trakcie kazania Franciszka. Czuli się nieswojo, nie wiadomo było, jak reagować. Dopiero dzień później podczas Mszy św. dziękczynnej kard. Angelo Comastri wygłosił piękne słowa, które spowodowały wybuch radości. To Comastri mówił o „heroizmie świętego” czy „mężnej wierze” św. Jana Pawła II. To on przypomniał „Familiaris consortio”, niezłomną walkę polskiego papieża o życie nienarodzone i świętą nierozerwalność małżeństwa. Zauważył, że to rodzina dzisiaj jest na pierwszej linii ataku, a nowy święty był jej największym obrońcą w skali światowej. Kard. Angelo Comastri swoją karierę kościelną zawdzięcza Janowi Pawłowi II, a jej zwieńczenie przypadło na pontyfikat Benedykta XVI, który włączył toskańskiego kapłana do grona kardynałów. Za Franciszka, prawdopodobnie z uwagi na wiek, nie otrzymał już żadnych nowych zadań.
Niemniej polityka personalna to jeden z aspektów, po którym widać dystans do Jana Pawła II w obecnym pontyfikacie. W Kurii Rzymskiej Polaków jest coraz mniej, język polski zanika, ale zmiany widać nie tylko po naszych rodakach. Niegdyś wspierani przez Jana Pawła II i Benedykta XVI duchowni najwyższej rangi o wyraźnych konserwatywnych poglądach nie znajdują uznania w oczach Franciszka. Kard. Raymond Leo Burke był prefektem Najwyższego Trybunału Sygnatury Apostolskiej, który decyduje m.in. o nieważności małżeństwa. Kard. Burke był i jest jednoznacznym przeciwnikiem rozwodów – w 2014 r. musiał się pożegnać ze swoją funkcją, a Franciszek zesłał go de facto na kardynalską banicję. W tym czasie odbył się też słynny synod o rodzinie w Rzymie, którego owocem miało stać się „Amoris Laetitia”.
Kard. Gerhard Müller, prefekt Kongregacji Nauki Wiary w latach 2012–2017 i jeden z niewielu niemieckich biskupów, który nie wyznaje mniej lub bardziej otwarcie protestanckiej doktryny, decyzją Franciszka również musiał się pożegnać ze swoim stanowiskiem, będąc w pełni sił. Müller i Burke byli wiernymi uczniami św. Jana Pawła II, to on wyznaczył obu na biskupów. Zajmowali kluczowe stanowiska w Watykanie, zwłaszcza w zakresie nauki o rodzinie. Obaj dzisiaj zostali całkowicie odcięci od procesów decyzyjnych w Kościele.
Homolobby w natarciu – śmierć rodzinie!
Również na szczeblu reorganizacji Kurii Rzymskiej Franciszek odchodzi od urzędów powołanych i/lub cenionych przez św. Jana Pawła II. Papieska Rada ds. Rodziny, powołana w 1981 r. przez polskiego papieża, w 2016 przestała istnieć. Podobny los spotkał Papieską Radę ds. Świeckich, przez co równocześnie posadę stracił nominowany jeszcze przez Jana Pawła II polski kardynał Stanisław Ryłko. Obie komórki zostały włączone do nowej Dykasterii ds. Świeckich, Rodziny i Życia, dla której Franciszek zatwierdził nowy status. Szefem nowego ministerstwa watykańskiego został kard. Kevin Farrell, amerykański duchowny, który podczas pontyfikatu Franciszka robi wielką karierę. Farrell był zaufanym człowiekiem okrytego fatalną sławą byłego kardynała Theodore’a McCarricka, który będąc metropolitą Waszyngtonu prowadził podwójne życie jako homoseksualny drapieżnik polujący na kleryków. Farrell był wówczas wikariuszem generalnym diecezji i przez sześć lat mieszkał w tym samym budynku co McCarrick, ale pytany o sprawę twierdzi, że niczego nie widział ani nie wiedział.
Franciszek zdaje się nie mieć żadnych wątpliwości i powołał amerykańskiego duchownego w 2016 r. do Rzymu, ustanowił go szefem nowej dykasterii i kardynałem, a rok później powołał do dwóch kluczowych komisji watykańskich. Kard. Farrell jest głównym odpowiedzialnym za politykę rodzinną Kościoła, ale trudno nazwać go uczniem św. Jana Pawła II. Polski papież zainicjował w 1994 r. Światowe Spotkanie Rodzin, cykliczne spotkania katolickich rodzin z całego świata z papieżem. Zamysłem tych imprez było wzmocnienie rodziny i jej tradycyjnej tożsamości. W sierpniu zeszłego roku ŚSR odbyło się w Dublinie, za organizację odpowiadał już kard. Farrell. Po raz pierwszy w programie tych spotkań znalazły się punkty dla środowisk homoseksualnych, oficjalnie mówiono między innymi o integracji „katolików ze środowiska LGBT do rodzin i parafii”. Jednym z mówców w Dublinie był jezuita o. James Martin, jeden z najbardziej znanych zwolenników otwarcia się Kościoła na homoseksualizm – w wywiadzie stwierdził miedzy innymi, że ma nadzieję, iż za 10 lat geje będą mogli bez krępacji całować się w kościele podczas Mszy św.
Oczywiście byłoby to nie do pomyślenia za pontyfikatu św. Jana Pawła II czy Benedykta XVI i jakiegokolwiek papieża wcześniej. W 2003 r. kard. Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, we współpracy z polskim papieżem opublikował oficjalny dokument Kościoła w tej sprawie pt. „Uwagi dotyczące projektów legalizacji związków między osobami homoseksualnymi”. Zwraca się tam uwagę, że „w Piśmie Świętym stosunki homoseksualne są potępione jako poważna deprawacja… (cf. Rz 1, 24–27; 1 Kor 6,10; 1 Tm 1,10). Ten sąd Pisma Świętego nie uprawnia do stwierdzenia, że wszyscy dotknięci tą nieprawidłowością mają tym samym winę osobistą; świadczy jednak, że akty homoseksualizmu są wewnętrznie nieuporządkowane. Taką samą ocenę moralną znajdujemy u wielu pisarzy chrześcijańskich pierwszych wieków i została ona jednoznacznie przyjęta przez Tradycję katolicką”.
Zeszłoroczne Światowe Spotkanie Rodzin z otwarciem na homoseksualizm nie zaszkodziło jednakże karierze kard. Kevina Farrella – wręcz przeciwnie, Franciszek mianował go 14 lutego tego roku kamerlingiem Świętego Kościoła Rzymskiego. Kamerling w przypadku śmierci papieża przygotowuje Kościół do konklawe i w trakcie sede vacante (okresu bez papieża, zazwyczaj od śmierci do wyboru) prowadzi sprawy Kościoła. Mówiąc inaczej jest to kluczowa funkcja – najważniejsza obok dziekana kolegium kardynalskiego – w wyborze nowego następcy św. Piotra.
Z powyższych przykładów można wnioskować, że Rzym jako stolica Kościoła katolickiego oddala się od św. Jana Pawła II nie tylko na płaszczyźnie personalnej czy instytucjonalnej, ale także merytorycznej, co z pewnością jest najbardziej bolesne. Wpływ homolobby w Watykanie, którego istnienie papież Franciszek zresztą pośrednio potwierdza, rośnie. Marksistowska teologia wyzwolenia tak silnie zwalczana przez św. Jana Pawła II zdaje się wracać do łask, czego przykładem może być przypadek nikaraguańskiego księdza i marksisty Ernesto Cardenala. W lutym 1984 roku papież Jan Paweł II nałożył na niego zakaz sprawowania funkcji wynikających z sakramentu święceń, z powodu jego skrajnie lewicowych poglądów oraz faktu, że Cardenal przyjął tekę ministra w rządzie sandinistów. W lutym tego roku Franciszek suspensę nałożoną przez polskiego papieża zdjął. Podobny przypadek miał miejsce już w 2014 r., kiedy Franciszek zdjął suspensę z Miguela d’Escoto Brockmanna, innego duchownego z Nikaragui, który popierał teologię wyzwolenia, wstąpił do lewicowej partii sandinistów i został czynnym politykiem.
Kolejnym polem konfliktu jest rodzina. Św. Jan Paweł II został patronem rodziny, ale dziś niewiele z tego wynika. Nie jest to w Rzymie podkreślane, nie ma kultu w tym kierunku i gdyby nie interwencja wschodnioeuropejskich oraz afrykańskich biskupów, to nie byłoby nawet odnośników do pism polskiego papieża w „Amoris Laetitia”. Tymczasem redefinicja rodziny już trwa – episkopaty Niemiec czy Malty zezwalają na Komunię św. dla rozwodników, a z drugiej strony tradycyjny – czyli jedyny – model rodziny jest atakowany przez środowisko LGBT oraz wspierających je kapłanów i media, na co podano tu już kilka przykładów, których niestety jest znacznie, znacznie więcej.
Wszystko to można sprowadzić do wspólnego mianownika, który opisałem już na początku tego tekstu, a więc walki z prawdą. Relatywizm, postprawda czy fake news są różnymi opisami tego samego zjawiska, które jest wyznacznikiem społeczeństwa postmodernistycznego i wkrada się także do Kościoła. Św. Jan Paweł II doskonale to rozumiał i dzięki swojemu wykształceniu w zakresie filozofii i teologii, a także kontaktom z zachodnim środowiskiem akademickim już w latach 60. i 70. ub. wieku wiedział, jakie są przyczyny tego relatywizmu. Obserwował i przewidywał nie tylko skutki, ale rozumiał, skąd się ten relatywizm bierze. Dlatego prawda już od czasów krakowskich stała w centrum jego nauki, w pełni pojmował słowa Chrystusa, że „tylko prawda was wyzwoli”. To podmycie fundamentów poprzez podanie prawdy w wątpliwość i szyderstwo stoi u podstaw każdego z wyżej wymienionych problemów. Jeżeli nie ma już jednej prawdy, to nie ma także jednej rodziny, jednej definicji małżeństwa, jednych sakramentów czy jednej nauki. Wygrał Nietzsche, a przed nami jawi się mnogość interpretacji.
Ten pogląd już w nauce jest bardzo niebezpieczny, ale w wierze jest po prostu zabójczy. Św. Jan Paweł II i Benedykt XVI byli wybitnymi myślicielami i potęgą swoich umysłów odpierali to zgubne rozumowanie w Kościele. W postaci swojej nauki zostawili Kościołowi i wiernym oręż do zwalczania tego relatywizmu. Dziś bardzo trzeba nam do tego nauczania wrócić. Aby nie stało się tak, jak to przewiduje prof. Wojciech Roszkowski w swym najnowszym dziele „Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej”.
Adam Sosnowski Artykuł ukazał się pierwotnie w miesięczniku Wpis.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/442441-adam-sosnowski-watykan-chce-sie-pozbyc-sw-jana-pawla-ii