Kościół w Polsce traci młodzież. Sytuacja jest poważna, co potwierdzają zarówno statystyki, jak i zwykłe obserwacje.
Badania przeprowadzone w ciągu ostatnich ośmiu lat przez renomowany ośrodek Pew Center Research w 108 krajach świata pokazują, że Polska jest globalnym liderem w spadku religijności wśród młodzieży. Rozziew między uczestnictwem w Mszach świętych pomiędzy pokoleniem rodziców a pokoleniem dzieci wynosi u nas aż 29 proc. O ile bowiem co niedzielę praktykuje swoją wiarę ok. 55 proc. osób powyżej czterdziestego roku życia, o tyle wśród nastolatków odsetek ten wynosi już tylko 26 proc.
W tych samych badaniach ostatnie miejsce na świecie zajęliśmy również w przypadku osobistych deklaracji dotyczących przywiązania do wiary oraz uznania jej za ważny element życia. Tu również przepaść międzypokoleniowa była w porównaniu z innymi krajami największa.
Symptomatyczna okazuje się zwłaszcza kwestia modlitwy. O ile 39 proc. starszych Polek i Polaków przyznaje, że modli się codziennie, o tyle wśród młodzieży deklaruje to zaledwie 14 proc. osób. Generacyjny spadek wynosi więc aż 25 proc. Pod tym względem gorszy rezultat na świecie odnotowano tylko w Japonii.
Zjawisko postępującej laicyzacji potwierdzają obserwacje, zwłaszcza w dużych miastach, gdzie podczas niedzielnych Mszy rzuca się w oczy brak młodzieży. Chodzi zwłaszcza o wkraczające w dojrzałość roczniki, które nie pamiętają już Jana Pawła II, a więc o generacje, które pojawiły się po Pokoleniu JP2.
Są już w Polsce seminaria, gdzie w tym roku nie zgłosił się ani jeden chętny. Są szkoły średnie, gdzie nikt nie zapisał się na lekcje religii. W jednej z dolnośląskich parafii, którą odwiedziłem niedawno, spośród 260 uczniów zapisanych do bierzmowania we wrześniu wypisało się aż 106.
Spadek religijności w Polsce jest większy niż w innych krajach dlatego, że następuje z innego – znacznie wyższego – pułapu. Gwałtowną laicyzację wieszczono u nas zaraz pod upadku komunizmu, jednak proces sekularyzacji nie przybrał wtedy masowego charakteru. Kapitał duchowy zgromadzony w czasach realnego socjalizmu, gdy na czele Episkopatu stał prymas Wyszyński, procentował jeszcze po latach. Długo promieniował również pontyfikat Jana Pawła II, którego wielkość przesłaniała wiele braków i zaniedbań w polskim Kościele.
Coś przeoczono jednak po śmierci papieża i kolejne pokolenia zaczynają odpływać ze świątyń. Na pewno brakuje międzypokoleniowego przekazu wiary w rodzinach. Nie spełnia również swego zadania katecheza w szkołach, skoro bierzmowanie – zamiast stać się sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej (a więc pogłębienia obecności w Kościele) – coraz częściej staje się „sakramentem pożegnania z Kościołem”.
Walka o wiarę musi toczyć się w każdym pokoleniu od nowa – zwłaszcza w generacjach, w których wiara nie jest już oczywistością. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jak dotrzeć do ludzi funkcjonujących od dziecka w cywilizacji informacyjnej i społeczeństwie sieciowym, na globalnym rynku idei i przy lewicowej hegemonii kulturowej. Gdy w większości przypadków nie można liczyć ani rodzinę, ani na szkołę, ani na otaczającą kulturę.
Niegdyś w cywilizacji łacińskiej człowiek, obcując z wytworami ówczesnej kultury, w sposób naturalny nasiąkał pierwiastkami ewangelicznymi, ponieważ całe ówczesne otoczenie kulturowe było chrześcijańskie. Dziś dominująca kultura masowa pozostaje wobec chrześcijaństwa w najlepszym przypadku obojętna, a w najgorszym wroga.
Dwadzieścia lat temu przeciętny uczeń w Europie czy Ameryce spędzał przed ekranem telewizora przeciętnie czterdzieści godzin tygodniowo. Przekaz, który w tym czasie odbierał, nie był rzecz jasna chrześcijański. Raczej przedstawiał obraz świata, który doskonale obywa się bez istnienia Boga.
Co mógł tym czterdziestu godzinom tygodniowo przeciwstawić Kościół? Godzinę Mszy w tygodniu? Ewentualnie jeszcze, w niektórych przypadkach, dwie lekcje religii w szkole… A przecież chodzi nie tylko o ilość, lecz także o jakość. O przekaz, który ma moc zmieniania ludzkiego życia.
Nad przekazem telewizyjnym pracują całe sztaby ludzi, które starają się umiejętnie oddziaływać na emocje, by kształtować wyobraźnię widza i maksymalnie przykuć jego uwagę. A co po drugiej stronie?… Kto ma świadomość, w jakiej w grze uczestniczy? Albo już nie uczestniczy… Bo nie trafia do serca, nie dociera do duszy, nie przemienia życia…
Dziś sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana niż kilkanaście lat temu, ponieważ mamy do czynienia z pokoleniem, które przed ekranami nie spędza już tygodniowo czterdziestu godzin, lecz praktycznie wszystkie – poza snem. To są ludzie, którzy przez całą dobę nie rozstają się ze swoimi smartfonami. Sięgają po nie zaraz po przebudzeniu i odkładają je, gdy kleją im się już oczy.
Kiedyś telewizor można było wyrzucić z domu i odciąć od niego dzieci. Z internetem nie można zrobić tego samego, ponieważ jest on podstawowym narzędziem szkolnym – przez internet odrabia się lekcje, porozumiewa z nauczycielami, komunikuje na forum klasy itd. To medium inne niż dotychczasowe, ponieważ każdy jest w nim nie tylko odbiorcą, lecz może być także nadawcą.
Jak przekłuć tę medialną bańkę? Jak przebić się przez informacyjny kokon? Jak konkurować z milionami bodźców i impulsów? Jak dotrzeć z przekazem, by nie został potraktowany jak kolejna oferta nowego produktu? Czy można wygrać wyścig z nowymi idolami, startując w tej samej konkurencji? Jak przekierować strumień uwagi z wirtualu do realu? Co i jak postawić na jednej szali, by przeważyło nad całym przekazem kulturowym współczesnego świata położonym na drugiej szali? Inaczej mówiąc: jak ewangelizować młodzież w XXI wieku? Czy ktoś o tym myśli w polskim Kościele?…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/427633-kosciol-w-polsce-musi-sie-obudzic-nim-bedzie-za-pozno