Choć film Smarzowskiego wejdzie do kin dopiero pod koniec września, już teraz napędza widownię skandalem. Czemu ma służyć?
Kler” Smarzowskiego będzie można obejrzeć dopiero za miesiąc, ale promocyjna machina już ruszyła. „Obraz Kościoła katolickiego jako instytucji oglądanej »od strony zakrystii«, rzucający światło prawdy na tematy niewygodne, trudne, często przemilczane, ale też poruszające” – czytamy w zapowiedzi kinowej. Szkoda, że nie widać tego wszystkiego w zwiastunie. Ani w nim światła prawdy, ani podpatrywania zza kulis. Są za to profanacja, bluźnierstwo, wpuszczenie w obieg równie chwytliwych co pogardliwych haseł i skojarzeń. I choć sam reżyser zapewnia, że nie chciał szydzić z katolickiej wiary ani z ludzi wierzących, trudno dostrzec to w opublikowanym materiale. Czy właśnie tego spodziewał się Krzysztof Zanussi, gdy popierał dofinansowanie filmu przez Polski Instytut Sztuki Filmowej? Przekonywał wręcz, że wywołany przez „Kler” „wstrząs może wyjść Kościołowi na zdrowie”. Czyżby? Na pisanie recenzji przyjdzie czas po obejrzeniu filmu. Na razie, zatrzymując się tylko na trailerze, warto zwrócić uwagę na kontekst, na skutki i na medialną otoczkę.
Dla ludzi należących do Kościoła i dobrze go znających zwiastun wypada wyjątkowo słabo. Płytki, powierzchowny, naiwny. Opowiadany z perspektywy człowieka „spoza”, posługującego się rażącymi uproszczeniami. Dialogi i sceny są kalką marnych dowcipów, a nie odzwierciedleniem autentycznego życia, nawet jeśli miałoby być słabe i ułomne. Jednostkowe przypadki, które pewnie się zdarzają wśród księży, tak jak w każdej innej grupie społecznej czy zawodowej, wyrastają tu do kategorii ogółu i normy. Nie brakuje też profanacyjnych nakładek skojarzeniowych, takich, które młodzież błyskawicznie wchłonie i przeniesie na własne postrzeganie duchownych. Skandaliczna drwina z sakramentów i nieustające pijaństwo podprowadzone nawet w kontekście Ostatniej Wieczerzy. Widzowie dowiedzą się z filmu, jaka jest „wielka tajemnica wiary” – „złoto i dolary”. Scena jest tak sugestywna, że trudno będzie ją wyprzeć z wyobraźni podczas Eucharystii. Po to przecież robi się takie nakładki. Przypomina mi to promowaną przez lewicowe środowiska „Wielką księgę siusiaków”, w której autor przekonuje dzieci, że Pan Jezus na wielu obrazach „trzyma się za siusiaka”.
To już kolejny film Smarzowskiego uderzający w Kościół. Zapowiada się owocna współpraca z „Gazetą Wyborczą” i lewicowymi pismami najróżniejszej maści. Trailer zwiastuje przesunięcie wszystkich możliwych granic. Skondensowanie patologii, naszpikowanie opowieści samymi negatywnymi bohaterami, mroczne tło pijaństwa, chciwości i rozpusty.
Duchowni, którzy widzieli film, mówią, że nie ma w nim ani jednej pozytywnej postaci księdza czy zakonnicy. Wszyscy są moralnie skrzywieni. Jedynym „nawróconym” jest bohater zrzucający sutannę i zakładający rodzinę z gospodynią, z którą ma dziecko. Jakże znana jest ta antykościelna narracja z przekazu tych, którzy pod wpływem własnych słabości opuścili Kościół, a dziś są stałymi ekspertami antyklerykalnych mediów. Wielu z nich próbuje w ten sposób usprawiedliwić własną nędzę duchową i gnijące wyrzuty sumienia.
Zakneblować, odebrać wiarygodność
Nie będę się rozwodzić nad samym filmem, bo nie o tym ten tekst. Produkcja Smarzowskiego to tylko jeden z wielu misternie wykreowanych materiałów, mających raz na zawsze pogrzebać autorytet Kościoła, zszargać godność księży i wzbudzić powszechne przekonanie, że pełni hipokryzji duchowni w rzeczywistości są skupiskiem demoralizacji. Prymitywne to, ale jak dobrze znane z historii.
„Każdego dnia wychodzą na światło dzienne przypadki nadużyć seksualnych, których dopuszczają się członkowie kleru katolickiego. Niestety nie można już mówić o pojedynczych przypadkach, lecz raczej o zbiorowej zapaści moralnej. Wielu kapłanów i zakonników przyznało się do winy. Bez wątpienia owe tysiące przypadków odkrytych przez wymiar sprawiedliwości stanowią zaledwie wycinek prawdziwych liczb, wziąwszy po uwagę, że hierarchia kościelna zdołała ukryć i zatuszować wielu zwyrodnialców”.
Skąd to cytat? Z „Gazety Wyborczej”? Z „Nie”? Z „Krytyki Politycznej” czy „Newsweeka”? Nic z tych rzeczy. Widać „dobre” wzorce są wyjątkowo trwałe, skoro tak aktualnie brzmi wypowiedź sprzed blisko 80 lat. Jej autorem jest szef propagandy III Rzeszy Joseph Goebbels, który w 1937 r. pod hasłem rozwiązłości duchowieństwa rozpętał walkę z Kościołem. Były oszczerstwa, pomówienia, pokazowe procesy i medialna nagonka. Jeden z jego najbliższych współpracowników osobiście wymyślał tytuły prasowe w stylu: „Zakrystie zamienione na burdele”, a dziennikarze mieli obowiązek pieczołowitego ujawniania każdego przypadku pedofilii w Kościele i szczegółowego relacjonowania toczących się procesów. Organizowano debaty i konferencje prasowe, których celem było uświadomienie społeczeństwu zagrożenia, jakie płynie ze strony duchownych. W latach 1934–1937 nazistowscy funkcjonariusze postawili przed sądem za seksualne wypaczenia 2,5 tys. kapłanów i zakonników. Winę udowodniono 64 osobom. Propaganda miała jednak tak silne natężenie, że sprawiała wrażenie całkowitego zepsucia katolickiego duchowieństwa.
Zbyt daleko posunięte porównanie? Cel jest dokładnie ten sam, a i przekaz identyczny. Pod pretekstem obrony ofiar rozgrywana jest opętańcza walka z Kościołem, mająca odsunąć duchowieństwo od pełnienia funkcji formacyjno- -wychowawczych. I choć zbrodnia pedofilii jest przestępstwem skandalicznym, wymagającym potępienia i wyciągnięcia konsekwencji, to równie skandaliczne jest budowanie kłamliwego wizerunku Kościoła. Nie trzeba być wnikliwym socjologiem, by dostrzec, że celem antyklerykalnej kampanii jest odebranie Kościołowi prawa do zabierania głosu w sprawach związanych z moralnością, wyznaczania wzorców postępowania czy zajmowania stanowiska w kwestii aborcji, in vitro, eutanazji, antykoncepcji i wstrzemięźliwości seksualnej. Celem jest zohydzenie instytucji, odebranie jej wiarygodności i zaufania wiernych. Przy tak wzmożonej nagonce, która trwać będzie zapewne przez kolejne miesiące czy lata, wielu rodziców uda się w końcu złamać podrzucanym nieustannie pytaniem: czy twoje dziecko jest bezpieczne na katechezie, zbiórce ministranckiej, oazie czy próbie chóru? Kto się oprze wdrukowywanemu codziennie schematowi skojarzeniowemu „ksiądz=pedofil”? Na Zachodzie histeria ta przybrała bardzo realny kształt, co doskonale opisał w swojej książce „Chrześcijanin na rozdrożu” ks. Robert Skrzypczak. W USA i Kanadzie wprowadzono w niektórych miejscach obowiązek spowiadania w przezroczystych konfesjonałach. Interesantów w kancelarii przyjmować można tylko przy otwartych drzwiach, a dzieci nie mogą przebywać z księdzem sam na sam bez obecności innej dorosłej osoby.
Odpowiedzialność zbiorowa, nie pojedynczy przypadek
Prawdą jest, że księża pedofile istnieją. Kościół skrupulatnie odnotowuje takie przypadki, a księża którzy dopuszczają się takich obrzydliwości, zostają usunięci ze stanu duchownego. Prawdopodobnie nie wszystkie tego typu sytuacje ujrzały światło dzienne, a niektóre sprawy są na etapie wyjaśniania. Nie można jednak zapominać, że Kościół sprawę potępia i wielokrotnie wyrażał żal za nieodpowiedzialność niektórych duchownych. Mówiąc jednak o problemie pedofilii w Kościele, należy rzetelnie się przyjrzeć trzem kwestiom: rzeczywistym danym obrazującym realną skalę zjawiska, zastanowić się nad kwestią odpowiedzialności zbiorowej za poszczególne przypadki i sprawdzić, jakie są intencje mediów, które pod pozorem obrony ofiar pedofilii skupiają się jedynie na poszczególnych przypadkach po to, by walczyć z Kościołem, zaniedbując przy tym sprawę świeckich oprawców.
W USA, gdzie oskarżeń pedofilskich rzucanych w stronę Kościoła było chyba najwięcej, odnotowano 39 mln przypadków molestowania seksualnego dzieci. Aż 60 proc. tych zdarzeń nastąpiło w rodzinach, gdzie dzieci były ofiarami ojców, ojczymów czy wujków. Dlaczego media nie chcą przyznać, że to skutek promowanej przez nie rewolucji seksualnej i wolnego dostępu do pornografii? Wolą się skupiać na Kościele, który piętnuje seksualną rozwiązłość. Tymczasem z precyzyjnych danych przedstawionych w raporcie sporządzonym przez niezależny ośrodek John Jay College of Criminal Justice na zlecenie Konferencji Episkopatu USA wynika, że problem pedofilii mieści się w zupełnie innych przestrzeniach. W latach 1950–2002, gdy na terenie USA pracowało 109 tys. kapłanów, o nadużycia seksualne nieletnich oskarżono 4 392 księży. Prawomocnymi wyrokami skazano ok. 100. W 78 przypadkach oskarżenia dotyczyły uwodzenia osób już poza wiekiem określanym w prawie jako dziecięcy. Choć w tym samym czasie za winnych nadużyć seksualnych zostało uznanych aż 6 tys. nauczycieli gimnastyki i trenerów drużyn, media skupiają się na kilkudziesięciu przypadkach duchownych, wmawiając opinii publicznej, że to księża są największym zagrożeniem dla dzieci. Za każdym razem pojawia się też kwestia odpowiedzialności zbiorowej Kościoła. Gdy mamy do czynienia z pedofilią świeckich – nauczycieli, wychowawców, policjantów czy lekarzy – nikt nie pociąga do odpowiedzialności całych instytucji. Tam obowiązuje prawo pojedynczego przypadku.
Amerykański raport badający gruntownie przypadki z ponad 50 lat podaje, że liczba stwierdzonych aktów pedofilii wśród amerykańskich duchownych to zaledwie 2 proc. wszystkich kapłanów w USA. Widać też istotny spadek tego typu zachowań. W 2009 r. odnotowano tylko sześć przypadków w obrębie 65-milionowej populacji wiernych. Ciekawie wyglądają także statystyki innych państw, które przytacza w swojej książce ks. Skrzypczak. W Austrii na 17 przypadków nadużyć seksualnych ze strony duchownych odnotowano aż 510 w środowiskach świeckich. We Francji na przestrzeni 20 lat zanotowano 25 przypadków molestowania. W Niemczech od 2002 r. (do 2010 – stan raportu) nie doszło do żadnego tego typu zdarzenia z udziałem księdza. Należy przy tym zaznaczyć, że pedofilia nie jest własnością katolików. Z tymi samymi problemami zmagają się Kościoły anglikańskie, luterańskie, a także Żydzi w kibucach i szkołach rabinicznych.
Istnieje jeszcze jeden aspekt, znany doskonale badaczom przedmiotu – oskarżenia o pedofilię należą do najbardziej niepewnych. Większość z nich zostaje natychmiast odrzucona jako całkowicie niewiarygodna. Inne zostają uznane w toku sprawy za niewystarczające, jeszcze inne ulegają przedawnieniu. Procesy ciągną się jednak latami i powodują automatyczne odsunięcie księdza od posługi duszpasterskiej. W samych Włoszech aż 97 proc. zgłoszeń molestowania okazuje się fałszywe. Często stoją za nimi grupy lobbingowe lub stowarzyszenia czerpiące z procederu korzyści materialne. Przekaz jest prosty – albo zapłacicie wygórowane odszkodowanie, albo zrobimy medialną jatkę. Wiele diecezji czy zakonów na świecie godziło się na płacenie odszkodowań, aby ratować dobre imię Kościoła, uchronić wiernych przed kolejną falą medialnej nagonki oraz ochronić niewinnych kapłanów przed oszczerczymi procesami.
To dopiero początek
Biorąc pod uwagę doświadczenia innych krajów, można się spodziewać nadchodzącego uderzenia, które przygotowywane jest w Polsce od dłuższego czasu. Zanim nastąpią masowe oskarżenia o pedofilię i inne patologie, trzeba najpierw przesunąć granice społecznej debaty, zdyskredytować Kościół, powtarzać oskarżenia w licznych publikacjach, zasypać rynek oskarżycielskimi książkami, programami, filmami. Jeśli „Kler” Smarzowskiego będzie taki, jak jego zwiastun, spełni doskonale funkcję bejsbolowego kija. Bo jak inaczej się zmierzyć z realną działalnością Kościoła, który prowadzi 5,5 tys. dzieł charytatywnych, a jego pomoc dociera do 3 mln osób? Nikt nie będzie przecież walczył z Kościołem na argumenty. Żeby z nim wygrać, trzeba go zohydzić. I – wbrew pozorom – nie jest to uderzenie w kler. To śmiertelny cios zadany narodowi, społeczności, rodzinie, człowiekowi. To sposób na odarcie go ze wszystkiego, co dobre. To próba odebrania mu wiary i nadziei. To etap uśmiercania starego, chrześcijańskiego świata.
Tekst opublikowany w tygodniku „Sieci” nr 35/2018
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/410261-zohydzanie-kosciola-szydzenie-z-sakramentow-i-smarzowski