Warto wspomnieć, że w 2016 roku o. James Martin otrzymał nagrodę gejowskiej organizacji New Ways Ministry, która dąży do „pojednania różańca z tęczową flagą“, czyli do tego, by Kościół zaakceptował odmienne orientacje płciowe, np. homoseksualistów, biseksualistów czy transseksualistów.
Kilka tygodni po premierze swej książki o. James Martin został powołany przez Franciszka jako konsultant watykańskiego Sekretariatu ds. Komunikacji. Wkrótce potem zamieścił na Facebooku wpis:
Niektórzy święci byli gejami (…) Jeszcze się zdziwisz, jak pójdziesz do nieba, a tam zostaniesz przywitany przez mężczyzn i kobiety z LGBT.
Nie jest to stanowisko odosobnione dziś wśród wpływowych jezuitów na świecie. Kilka dni temu portal LifeSiteNews nagłośnił wypowiedź o. Patricka Conroy‘a, kapelana amerykańskiej Izby Reprezentantów, który potępił nauczanie Kościoła na temat homoseksualizmu, nazywając je ślepą uliczką wytyczoną w czasach naukowej ignorancji.
Podobnych przykładów można mnożyć wiele. Łączy je jedno w odniesieniu do doktryny Kościoła: zastąpienie hermeneutyki ciągłości hermeneutyką zmiany. Kardynał Joseph Ratzinger w książce „Raport o stanie wiary“ w 1985 roku przedstawiał to jako jedno z najpoważniejszych zagrożeń dla religii katolickiej. Przeciwstawiał się temu zdecydowanie jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Później to samo robił jako papież Benedykt XVI.
Dziś na naszych oczach dochodzi do zmiany paradygmatu. To, co wczoraj nazywane było zagrożeniem, dzisiaj witane jest jako szansa. Nie dotyczy to oczywiście całego Kościoła, ale ogarnia coraz większą liczbę wpływowych środowisk katolickich na całym świecie. I to nie tylko wśród jezuitów.
W Kościele jest miejsce na różnorodność, ale na dłuższą metę nie do utrzymania jest sytuacja, gdy w ramach jednej wspólnej wiary część uznaje ten sam czyn za grzech śmiertelny, a druga część za przejaw miłości. Gdy dla jednych świętokradztwem jest to, co dla drugich stanowi błogosławieństwo. Gdy jedni wierzą w realność tego, co dla innych nie jest rzeczywiste, lecz pozostaje jedynie symbolem. Skoro taka sytuacja jest nie do utrzymania (bo trudno mówić o jedności, gdy jej naprawdę nie ma), musi dojść do przesilenia. Pozostaje tylko pytanie: jak i kiedy?
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Warto wspomnieć, że w 2016 roku o. James Martin otrzymał nagrodę gejowskiej organizacji New Ways Ministry, która dąży do „pojednania różańca z tęczową flagą“, czyli do tego, by Kościół zaakceptował odmienne orientacje płciowe, np. homoseksualistów, biseksualistów czy transseksualistów.
Kilka tygodni po premierze swej książki o. James Martin został powołany przez Franciszka jako konsultant watykańskiego Sekretariatu ds. Komunikacji. Wkrótce potem zamieścił na Facebooku wpis:
Niektórzy święci byli gejami (…) Jeszcze się zdziwisz, jak pójdziesz do nieba, a tam zostaniesz przywitany przez mężczyzn i kobiety z LGBT.
Nie jest to stanowisko odosobnione dziś wśród wpływowych jezuitów na świecie. Kilka dni temu portal LifeSiteNews nagłośnił wypowiedź o. Patricka Conroy‘a, kapelana amerykańskiej Izby Reprezentantów, który potępił nauczanie Kościoła na temat homoseksualizmu, nazywając je ślepą uliczką wytyczoną w czasach naukowej ignorancji.
Podobnych przykładów można mnożyć wiele. Łączy je jedno w odniesieniu do doktryny Kościoła: zastąpienie hermeneutyki ciągłości hermeneutyką zmiany. Kardynał Joseph Ratzinger w książce „Raport o stanie wiary“ w 1985 roku przedstawiał to jako jedno z najpoważniejszych zagrożeń dla religii katolickiej. Przeciwstawiał się temu zdecydowanie jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Później to samo robił jako papież Benedykt XVI.
Dziś na naszych oczach dochodzi do zmiany paradygmatu. To, co wczoraj nazywane było zagrożeniem, dzisiaj witane jest jako szansa. Nie dotyczy to oczywiście całego Kościoła, ale ogarnia coraz większą liczbę wpływowych środowisk katolickich na całym świecie. I to nie tylko wśród jezuitów.
W Kościele jest miejsce na różnorodność, ale na dłuższą metę nie do utrzymania jest sytuacja, gdy w ramach jednej wspólnej wiary część uznaje ten sam czyn za grzech śmiertelny, a druga część za przejaw miłości. Gdy dla jednych świętokradztwem jest to, co dla drugich stanowi błogosławieństwo. Gdy jedni wierzą w realność tego, co dla innych nie jest rzeczywiste, lecz pozostaje jedynie symbolem. Skoro taka sytuacja jest nie do utrzymania (bo trudno mówić o jedności, gdy jej naprawdę nie ma), musi dojść do przesilenia. Pozostaje tylko pytanie: jak i kiedy?
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/342784-diabla-nie-ma-i-nie-wiadomo-co-mowil-jezus-bo-nie-bylo-wtedy-dyktafonow?strona=2