Biograf Benedykta XVI: "Kard. Ratzinger był jedynym kandydatem, który mógł podjąć się kontynuacji dzieła Jana Pawła II"

autor: PAP/EPA/CLAUDIO PERI
autor: PAP/EPA/CLAUDIO PERI

KAI: Jako profesor w Bonn, Münster, Tybindze, Regensburgu zawsze miał wielu studentów. Był przez nich lubiany?

Tak, od samego początku swej działalności akademickiej. Mając 30 lat, jest już docentem i profesorem Kolegium we Fryzyndze. Tam zaczęła się jego droga życiowa, która najbardziej odpowiadała jego powołaniu: prowadzić badania naukowe i nauczać, wydobywać z rzeczywistości świata to, co najistotniejsze, analizować w świetle Ewangelii i wielkiej Tradycji Kościoła oraz przekazywać dalej. Jako profesor starał się być jak najbardziej komunikatywny. Miał tę zdolność, że dzięki niekonwencjonalnemu sposobowi prowadzenia wykładów wielu studentów miało wrażenie, że słyszy o istotnych sprawach po raz pierwszy, na nowy i świeży sposób. Prof. Ratzinger nie tworzył jakiejś własnej nowej teologii, ale dawał wyraz swoim przekonaniom wywiedzionym nie tylko z głębi naukowej wiedzy. Uprawiał teologię tak, aby oparta była na głębokiej wierze i angażowała całe życie człowieka. Widać w jego dziele duchowe piękno. Bez wątpienia jest wielkim poetą teologiczno-filozoficznej myśli.

KAI: Na ile wpływ na niego miała muzyka?

Miłość do muzyki bez wątpienia wpłynęła na jego duchową sylwetkę. Czynnie zresztą muzykę uprawia, gra na fortepianie, a uczył się też gry na skrzypcach. Muzyka była ważnym elementem życia rodzinnego Ratzingerów. Przypomnijmy, że jego brat Gregor przez lata prowadził jeden z najsłynniejszych chórów – chór chłopięcy Domspatzen – Wróbelki z Ratyzbony. W dziele Ratzingera słyszymy harmonię między treścią myśli i jej wyrazem w języku. Treść jego dzieł jest nie tylko jasna i zrozumiała, ale dzięki wysoce estetycznemu wyrazowi osiąga szczyty naukowości. Za to też był tak lubiany przez studentów. Począwszy od Bonn, sale wykładowe były na jego zajęciach zawsze pełne.

KAI: Jego kariera naukowa nie była jedynie usłana różami…

W Monachium nie czuł się dobrze, miał problemy ze swoją habilitacją. Niektórzy nie chcieli dopuścić do rozwoju jego naukowej kariery. Miał wręcz wrogów, którym nie podobało się m.in. to, że już w latach 50. XX w. mówił o konieczności „odcięcia się Kościoła od zeświecczenia” (Entweltlichung) i potrzebie nowej świętości. Na długo przed Soborem Watykańskim II wskazywał na problem fasadowości Kościoła. Zwracał uwagę, że niemieckie społeczeństwo, mając za sobą straszliwe doświadczenia, zostało w dużym stopniu „wydrążone” z chrześcijaństwa.

Wyjazd z Monachium był dla niego ulgą i z radością przyjął propozycję pracy w Bonn. Tam stał się „gwiazdą” na niebie teologii. Manuskrypty jego wykładów były czytane przez studentów w całych Niemczech. Zachwycał nie tylko swoją teologiczną wiedzą, jasnością wyrażania się, głęboką wiarą, mistrzostwem analizy, ale także osobowością, swoim autentyzmem połączonym z nieśmiałością i wdziękiem. Nie był surowym profesorem, zawsze starał się być blisko studentów i nikogo nie potraktował niesprawiedliwie. Rozwijał też nowe formy pedagogiczne polegające na kolektywnej pracy. Był otwarty i dostępny, ale zachowywał równocześnie zdrowy dystans do studentów. Nie był nigdy typem „kumpla” i nie pozwalał na jakieś szybkie bratanie się. Zdumiewał też swoją gotowością niesienia pomocy studentom, także finansowej. Skorzystał z niej m.in. Leonardo Boff, brazylijski teolog wyzwolenia, późniejszy przeciwnik kard. Ratzingera. Nie był co prawda jego studentem, ale otrzymał od niego finansowe wsparcie, aby mógł ukończyć i opublikować swoją pracę doktorską.

KAI: Czy Ratzinger miał jakichś ulubionych uczniów?

Kimś takim był na pewno Vinzenz Pfnür, wybitny teolog i historyk Kościoła, a także wielki ekumenista. Został profesorem Uniwersytetu Wilhelma w Münster i towarzyszył Ratzingerowi przez całe swoje życie, począwszy od czasów Fryzyngi. O tym, jak wielu ma Benedykt XVI ulubionych uczniów, świadczy Krąg Uczniów Ratzingera, który co roku spotyka się i gromadzi wokół swojego mistrza.

**KAI: Po czasach profesury przychodzi arcybiskupstwo Monachium i Fryzyngi, a po nim nominacja na prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Wtedy, jako jeden z najbliższych, o ile nie najbliższy współpracownik Jana Pawła II, zostaje nazwany „pancernym kardynałem” i jest często krytykowany.

Przede wszystkim sama Kongregacja Nauki Wiary, spadkobierczyni Kongregacji Rzymskiej i Powszechnej Inkwizycji, nie cieszyła się nigdy sympatią i chyba jest najcięższym do kierowania watykańskim urzędem. Już samo określenie prefekta jako „strażnika wiary” jest mało sympatyczne. Kto lubi strażników, którzy muszą zawsze uważać, nie mogą poddawać czegoś w wątpliwość, ale chronić i bronić, w tym przypadku Ewangelii i wypływającej z niej tradycji, która po ponad 2000 lat nie może i nie powinna być podważana czy fałszowana. A wiemy, że Kościół katolicki był atakowany w każdej epoce, nieraz przez potężne siły i stąd tak wielkie wyzwanie, przed jakim stoi każdy prefekt Kongregacji Nauki Wiary, swoisty „papieski policjant”. Kard. Ratzinger nigdy nie chciał objąć tego urzędu, ale Jan Paweł II był nieugięty, „złapał go na lasso” i zmusił do objęcia tego urzędu. Trzy razy prosił go o to i za trzecim razem wręcz wydał rozkaz. Otrzymał bez wątpienia wielki awans, ale wiedział też, jak ciężka czeka go praca. Gdy objął urząd, to go przebudował, odnowił i wprowadził nowego ducha dalekiego od ducha „świętej inkwizycji”. Wiedział, że jego zadaniem jest obrona katolickiej wiary i tradycji, ale też doskonale zdawał sobie sprawę z problemów współczesnych czasów, wymagających nowego stylu i języka. Stąd tak ważny był dla niego dialog z biskupami i teologami, co wcześniej raczej nie miało miejsca.

Czytaj dalej na następnej stronie

« poprzednia strona
1234
następna strona »

Strona 2 z 4

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.