Abp Jędraszewski: "Celowo próbuje się nas oderwać od korzeni, ponieważ człowieka wykorzenionego łatwiej ulepić". WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. Wikimedia Commons/Zorro2212/lic. cc. 3.0
fot. Wikimedia Commons/Zorro2212/lic. cc. 3.0

Współczesne lewackie programy negują nie tylko przeszłość, lecz także przyszłość. Mamy żyć jak amorficzne ameby, jak zwierzęta, nastawieni na samo tylko korzystanie z bieżącej chwili, zgodnie z zasadą „maksimum przyjemności i minimum cierpienia”. A po nas „to choćby i potop”. Zero odpowiedzialności za siebie i za przyszłe społeczeństwo

— mówi abp. Marek Jędraszewski.

Z abp. Markiem Jędraszewskim, zastępcą przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, rozmawia ks. Henryk Zieliński.

Księże Arcybiskupie, co czeka Kościół w Polsce w roku 2015?

Trudno wszystko przewidzieć. Na pewno wielkim wyzwaniem jest troska o rodzinę. Niepokoje, które pojawiły się w związku z nadzwyczajnym Synodem w Rzymie jesienią 2014 roku, nawet pewne zamieszanie, sprawiają, że dwie sprawy są szczególnie ważne. Pierwsza to promocja dobrych małżeństw i rodzin, pokazanie ich jako pewnej normalności. Chodzi o to, żeby patologie czy ludzkie nieszczęścia nie były pokazywane jako sytuacja generalna, wręcz normalna, w odniesieniu do której usiłowano by następnie stworzyć takie umocowania prawne, które by te patologie czy nieszczęścia w jakiejś mierze sankcjonowały. Po wtóre, potrzeba wielkiej modlitwy w parafiach i w różnych innych ośrodkach życia katolickiego w Polsce w intencji rodzin i Synodu.

Kiedy trwał Sobór Watykański II, na życzenie kard. Stefana Wyszyńskiego w każdej parafii w Polsce były wykładane wielkie księgi czynów dobroci. Wierni zapisywali w nich swe dobre uczynki ofiarowane w intencji Soboru. Kto wie, czy za tą akcją, obejmującą całą Polskę, nie kryły się niepokoje niektórych polskich biskupów związane z tym, co działo się na Soborze? Tam też musiało się pojawiać wiele znaków zapytania. Dotyczyło to pewnych form duszpasterstwa, które uznano za nieadekwatne do ówczesnej sytuacji. W jakiejś mierze kończył się trydencki model życia Kościoła. Wydaje się, że obecnie mamy do czynienia z czymś bardziej poważnym, chodzi bowiem nie tylko o pewne formy pracy duszpasterskiej i ich ewentualną zmianę, lecz także o sprawy związane z samą doktryną Kościoła. Chciałbym przy tym zauważyć, że to, do czego wzywał kard. Wyszyński w ramach soborowych czynów dobroci, nie było próbą narzucenia jakiejś bardzo określonej wizji Kościoła, ale przede wszystkim wielkim wołaniem o modlitwę i związany z nią czyn wiary, ofiarowane Panu Bogu w szczególnej intencji: aby ojcowie soborowi byli nieustannie otwarci na działanie Ducha Świętego.

Żeby było w tym więcej mądrości Bożej niż ludzkiej?

Tak, żeby było otwarcie na to, czego Bóg chce od nas, na tym etapie dziejów świata i Kościoła, na którym przyszło nam żyć. Myślę, że coś takiego potrzebne jest również dzisiaj. Musi temu towarzyszyć zwiększony wysiłek duszpasterski na rzecz małżeństwa i rodziny.

Będzie jakiś impuls ze strony Episkopatu do takich działań?

Trochę o tym rozmawialiśmy na zakończenie rekolekcji Episkopatu na Jasnej Górze, ale nie podjęto jednolitego programu dla całej Polski. Nie ma więc czegoś analogicznego do czasów Soboru Watykańskiego II. Sprawę pozostawiono w gestii poszczególnych biskupów diecezjalnych. Gdy chodzi o archidiecezję łódzką, chciałbym, aby od pierwszego lutego w jej kolejnych parafiach były organizowane specjalne nabożeństwa z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, z modlitwami w intencji małżeństw i rodzin, z zawierzeniem ich Matce Bożej jako Matce Kościoła.

Zarazem w Kościele powszechnym trwa Rok Życia Konsekrowanego. Jak połączyć te dwa tematy?

Powołania do życia konsekrowanego rodzą się w rodzinach. Tam jest pierwsza szkoła wiary. Z drugiej natomiast strony jednym z zadań Roku Życia Konsekrowanego podejmowanym przez zgromadzenia zakonne i członków życia konsekrowanego mogłaby być modlitwa za małżeństwa i rodziny. Jeśli Ojciec Święty Franciszek, ogłaszając Rok Życia Konsekrowanego, wzywa, aby wspólnoty tego życia były szkołą komunii nie tylko dla siebie, lecz także dla Kościoła i świata, niech staną się one szkołą komunii również dla tych szczególnych wspólnot, jakimi są małżeństwa i rodziny.

Benedykt XVI stawiał pytanie o źródła krytyki celibatu w kulturze singli. Ale czy ta kultura w równej mierze jak w celibat nie uderza w małżeństwo?

Wydawać by się mogło, że ze strony kultury singli nie powinno być żadnej krytyki ani wobec życia konsekrowanego, ani wobec celibatu, bo przecież w przypadku celibatu chodzi o bezżenność, czyli o życie w pojedynkę. Podobieństwo między celibatariuszami a singlami jest zatem na pozór uderzające. Ale tylko na pozór. Za tym podobieństwem kryje się pewna fundamentalna różnica. Osoby żyjące w celibacie czy osoby konsekrowane rezygnują z małżeństwa, ponieważ oddały się Panu Bogu. Ich sposób życia wynika z wiary w Niego. Nie jest to życie dla siebie, ale dla Boga i dla Kościoła. Przy tym ów przyimek „dla” wskazuje na to, że – paradoksalnie – osoba konsekrowana bynajmniej nie jest samotna. Ona żyje dla Boga, któremu oddaje się na wyłączność. Natomiast w przypadku singli mamy do czynienia z pewnym zasadniczym nakierowaniem tylko na siebie, na realizację własnego egoizmu. Tutaj ukazuje się sprzeczność między tymi dwiema postawami. To, czego kultura singli nie jest w stanie zaakceptować w odniesieniu do życia konsekrowanego, to oddanie się człowieka Komuś, wierność Komuś i życie dla Niego. Z oddaniem się Bogu i z wiernością obecnej kulturze jest nie po drodze, stąd z jej strony krytyka wierności zarówno w odniesieniu do życia konsekrowanego, jak i do małżeństwa.

Jak ukazywać ludziom młodym sens wierności, bez której nie ma ani małżeństwa, ani życia konsekrowanego?

Najlepszą szkołą wierności i zdolności do poświęceń jest właśnie małżeństwo i rodzina. Życie w małżeństwie jest ciągłym dawaniem siebie drugiej osobie. Święty Jan Paweł II często mówił, że człowiek realizuje się poprzez bezinteresowny dar dla drugiego. Tutaj jest więc szkoła pełni człowieczeństwa. Jeśli dzieci są świadkami takich postaw u swoich rodziców, to w sposób naturalny rodzi się w nich podobne podejście do własnego życia: gotowość życia dla Boga i dla drugiego człowieka – i to w sposób nieodwołalny. W takiej rzeczywistości najczęściej rodzą się powołania. Tych, którzy nie mieli szczęścia doświadczyć życia w zdrowej rodzinie, a decydują się na stan duchowny, czeka o wiele większa praca nad sobą, począwszy od leczenia własnych zranień.

Ale to działa chyba i w drugą stronę: jak pisał św. Jan Paweł II, wierność swojemu powołaniu u kapłanów i osób konsekrowanych ma być wsparciem dla małżeństw wystawionych na trudności…

Dzisiaj częstokroć próbuje się przedstawiać wierność jako coś niemożliwego do urzeczywistnienia, a prócz tego jako coś zupełnie niezgodnego z duchem naszych czasów. Tymczasem osoby konsekrowane poprzez swoje życie pokazują małżonkom, że można dochować wierności i że to właśnie ona nadaje człowiekowi wartość, szlachetność i piękno. Wierność rodzi zaufanie do siebie samego, do drugiego człowieka, sprawia, że można na nas polegać.

Jak w tym kontekście odczytywać hasło roku duszpasterskiego dla Kościoła w Polsce: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”?

To hasło jest zaczerpnięte z Ewangelii. Ze szczególną mocą rozbrzmiewa ono w Środę Popielcową. Przypomina, że najpierw trzeba się zdobyć na krytyczne podejście do siebie i do świata, gdyż tylko wtedy możliwe jest nawrócenie. Ale zarazem w tym haśle mieści się ogromny ładunek nadziei. Wynika ona z wiary w zbawienie, które przynosi nam Chrystus. W tej wierze człowiek staje się kimś nowym, a kiedy zmienia się człowiek, to z nim zaczyna zmieniać się i świat. W nawróceniu chodzi o powrót do Chrystusa, który jest źródłem wszelkiego powołania: do życia małżeńskiego, kapłańskiego czy konsekrowanego.

Wezwanie do nawrócenia zostało przyjęte w ramach przygotowań do 1050. rocznicy chrztu Polski. Czy nie za mało mówi się na temat tej rocznicy?

Zapewne za mało. Może dlatego, że główny wysiłek organizacyjny Kościoła w Polsce wiąże się obecnie z przygotowaniem Światowych Dni Młodzieży w roku 2016. Za mało robimy, aby ideowo powiązać je także z rocznicą chrztu Polski. Nie byłoby przecież tych dni w Polsce, gdyby przed 1050 laty Mieszko I nie przyjął chrztu, a państwo Polan nie weszło w krąg kultury zachodniej. To są nasze korzenie i trzeba je przypominać kolejnym pokoleniom młodzieży. Rysuje się to zatem dla nas jako konkretne i bardzo ważne zadanie duszpasterskie. W tym kontekście ujawnia się również pewien problem kulturowy. W narzucanej nam obecnie kulturze nie ma miejsca na myślenie historyczne, na odniesienia do przeszłości i do przyszłości: liczy się tylko teraźniejszość. Celowo próbuje się nas oderwać od korzeni, ponieważ człowieka wykorzenionego łatwiej ulepić czy też ukształtować zgodnie z pomysłami i wskazaniami dzisiejszych inżynierów życia społecznego – i to w skali globalnej.

Można zatem mówić o totalnej destrukcji, skoro ma to być człowiek bez jakiejkolwiek tożsamości: religijnej, narodowej, a nawet płciowej?

Tutaj chodzi o człowieka amebę. Chodzi o wmówienie współczesnemu człowiekowi, że spełni się i że będzie w pełni szczęśliwy właśnie jako bezpostaciowa ameba. Można by powiedzieć, że mamy obecnie do czynienia z kolejnym krokiem, jaki stał się udziałem lewicowych utopii. Zawsze wychodziły one i nadal wychodzą od jednego punktu – od negacji Boga, który stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, i od stwierdzenia, że człowiek jest absolutnym demiurgiem siebie samego. Tym samym utopie te programowo negowały przeszłość. Jednakże w przypadku marksizmu obok teraźniejszości w sposób istotowy liczyła się także przyszłość. Komunizm miał przecież przynieść ludzkości „świetlane jutro”. Jeszcze dzisiaj pojawiają się hasła typu „Wybierz przyszłość!”, z zupełnym, wręcz programowym pominięciem przeszłości i tradycji. To kolejne wcielenia marksistowskiego mitu. Tymczasem współczesne lewackie programy negują nie tylko przeszłość, lecz także przyszłość. Mamy żyć jak amorficzne ameby, jak zwierzęta, nastawieni na samo tylko korzystanie z bieżącej chwili, zgodnie z zasadą „maksimum przyjemności i minimum cierpienia”. A po nas „to choćby i potop”. Zero odpowiedzialności za siebie i za przyszłe społeczeństwo.

Wracając do Światowych Dni Młodzieży: jesteśmy wzywani z ambon, aby podzielić się z młodzieżą z całego świata mieszkaniem i chlebem, przygotowuje się środki transportu i stadiony. Ale to nie jakość naszych pociągów i stadionów jest tym, co ma przyciągać młodzież. Czekamy, że to Ojciec Święty wypełni te dni treścią?

Ojciec Święty wypełni trzy czy cztery dni, czyli to, co w 2016 roku będzie wchodziło w „pakiet krakowski”. Pozostaje natomiast pytanie: co my damy naszym gościom w ramach ich pobytu w diecezjach i parafiach, jeszcze przed udaniem się do Krakowa? Przygotowanie logistyczne jest niewątpliwie ważne. Ważne jest także to, na ile gościnnie otworzymy nasze domy. Dałby Bóg, żeby ukazała się tutaj w całym swym pięknie tradycyjna polska gościnność. Nie będzie to jednak proste, bo będzie to czas wakacji. Trzeba już teraz mobilizować ludzi, żeby nie brali urlopów w lipcu 2016 roku, tylko pozostali w domach, by przyjąć młodzież przybywającą do nas niekiedy z bardzo odległych zakątków świata. Ale to wszystko jeszcze za mało. Potrzebujemy wielkiej mobilizacji religijnej, zwłaszcza wśród naszej młodzieży, aby potrafiła z radością i dumą opowiadać wszystkim gościom o naszej pięknej ponad tysiącletniej chrześcijańskiej tradycji. Mówię o tym z pewnym optymizmem, obserwując choćby to, co od początku października 2014 roku dzieje się wśród młodzieży archidiecezji łódzkiej w związku z peregrynacją przez wszystkie jej parafie relikwii św. Jana Pawła II. Wokół niego próbujemy gromadzić młodzież w ramach duchowych przygotowań do tego, co nas czeka.

Widzi Ksiądz Arcybiskup sojuszników dla duszpasterzy w tych przygotowaniach?

Głównie w mediach katolickich, bo nie sądzę, aby inne chciały nas bardzo w tym dziele wspierać. Dostrzegam też pewną szansę dobrej współpracy z samorządami, choćby dlatego, że Światowe Dni Młodzieży są dla nich wspaniałą okazją do promocji tych małych ojczyzn, których są włodarzami. Na poziomie logistyki ta współpraca jest bardzo ważna. Ponadto gdy chodzi o młodzież, bynajmniej nie jesteśmy na pozycji straconej. Ostatnie badania socjologiczne pokazują, że pokolenie dzisiejszych dwudziestolatków jest bardziej przywiązane do wartości rodzinnych, religijnych i patriotycznych aniżeli pokolenie trzydziestolatków. Musimy podjąć batalię o to pokolenie, aby dać mu fundamenty bardziej trwałe niż tylko jakieś sympatie polityczne, na których może się przecież zawieść. Musimy dać mu Chrystusa, który jest jedynym pewnym kamieniem węgielnym ludzkiego życia, o czym mówił do młodych w Krakowie w 2006 roku Benedykt XVI. W tym wymiarze Światowe Dni Młodzieży są dla nas wielką szansą.

Wywiad ukazał się w ostatnim numerze tygodnika „Idziemy”.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych