15 września 1990 roku, na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie odbył się powtórny pogrzeb Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego - adiutanta Józefa Piłsudskiego i dyplomaty, którego skuteczne działania podczas II wojny światowej umożliwiły powstanie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.
Wieniawa sam to zresztą w pewnym sensie przewidział - w 1931 roku, w rozmowie z popularnym wówczas malarzem i karykaturzystą Antonim Wasilewskim, miał żartem rzec:
U was, w Krakowie, to pewnie ludzie prochu nie wymyślą, ale zawsze wymyślą, czyje by tu jeszcze prochy sprowadzić.
Kilkanaście lat później, w 1938 roku, przed udaniem się na ambasadorski stołek do Rzymu, w wierszu pt. „Ułańska jesień” napisał: „A potem mnie wysoko złożą na lawecie, / Za trumną stanie biedny sierota mój koń / I wy mnie szwoleżerzy do grobu zniesiecie / A piechota w paradzie sprezentuje broń”.
Do naszego Koła Żołnierzy 3 Pułku Strzelców Konnych zgłosił się Komitet Organiz. pogrzebu z propozycją wzięcia udziału w pogrzebie naszego Pocztu Sztandarowego konno oraz dostarczenia jednego konia, okrytego kirem. Zawiadomiłem Żołnierzy by zgłosili się na ten dzień w Krakowie żeby zadośćuczynić prośbie Komitetu
— relacjonował dr Bronisław Lubieniecki w artykule „Pogrzeb gen. đyw. Bolesława Wieniawy Długoszowskiego” na stronie strzelcykonni.pl (1990).
Poczet Sztandarowy, składający się z żołnierzy, którzy służyli jeszcze w 3 PSK w Wołkowysku, zameldował się niezawodnie
— dodał.
W jego skład weszli wachmistrzowie: Paweł Jackiewicz i Wilhelm Bilewicz, Antoni Brzozowski oraz kapral Jan Blank.
Podaję tu jako ciekawostkę, że wachm. Antoni Brzozowski, ten, który prowadził konia okrytego kirem, pracował u Marszałka Józefa Piłsudskiego jako ogrodnik i widywał gen. Wieniawę Długoszowskiego, gdy przyjeżdżał w goście do Marszałka. Jak dziwne są czasem koleje losu
— napisał Lubieniecki.
Po Mszy św. w Katedrze Mariackiej w obecności licznie zgromadzonych ludzi oraz Żołnierzy z Garnizonu Krakowskiego — Czerwone Berety - złożono trumnę na lawecie, po czym orszak żałobny udał się w kierunku cmentarza Rakowickiego. Przy ul. Rakowickiej do konduktu dołączył nasz Poczet Sztandarowy a za lawetą poszedł koń. Przed bramą cmentarną trumnę zdjęto z lawety i zaniesiono do kwatery legionowej. Po mowach pożegnalnych i odprawionych żałobnych w obecności córki, Wnuka z Londynu, i Rodziny z kraju trumna została opuszczona do grobu
— relacjonował.
W ten sposób ziściły się prorocze słowa Generała o wiernym „sierocie” koniu i żołnierskim pogrzebie, którego, niestety, pozbawiony był po śmierci w Stanach Zjednoczonych
— podsumował.
Słowa Karola Nawrockiego
30 czerwca 2022 r. na cmentarzu Rakowickim w Krakowie odsłonięty został pomnik gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, autorstwa rzeźbiarza Michała Pronobisa.
Wieniawa to przede wszystkim człowiek z krwi i kości, który służył, bił się z Polską w sercu, ale też kochał
— mówił podczas uroczystości prezes IPN Karol Nawrocki.
Przypomniał słowa Wieniawy: „Ludzie szanują się wzajemnie za sprawą swych cnót – a kochają się za sprawą swych wad”.
Tak wiele cnót Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego sprawia, że dzisiaj Polska, Instytut Pamięci Narodowej i wszyscy Państwo, go bardzo szanują, ale też kochamy go za to, jakim był człowiekiem i jak bardzo przysłużył się Rzeczypospolitej
— podkreślił Nawrocki.
Najwierniejszy adiutant i przyjaciel Piłsudskiego, bezwzględnie wobec niego lojalny; w ostatnich latach życia musiał się sprzeniewierzyć jego pamięci – bo tak pojmował patriotyzm. Ukorzył się i zaproponował swoją służbę człowiekowi, którym Komendant brzydził się do końca swych dni. Generał Sikorski, zaciekle i małostkowo walczący z „sanacyjną spuścizną”, nie chciał i nie potrafił docenić tej ofiary – efektem była śmierć Wieniawy.
Ten człowiek musiał zejść z tego świata… dobrowolnie… świadomie… po tym, co uczynił… Co uczynił? Zdradził! Zdradził!
— powiedział Henryk Floyar-Rajchman Marianowi Romeyce trzy lata po śmierci Wieniawy, cytowany przez Mariusza Urbanka w biografii pt. „Szwoleżer na Pegazie”.
Zrozum. On, Wieniawa, człowiek najbliższy komendanta, ten jego ukochany, ten »Bolek«, jego powiernik, zdradził swego wodza. Porozumiał się, pogodził z największym wrogiem komendanta… Może największym, jakiego kiedykolwiek miał Piłsudski… Wieniawa sam to zrozumiał, zrozumiał dobrze… Szkoda, że tak późno… bo musiał zrozumieć, że za to musi zapłacić. Tak, zapłacić… zapłacić swym życiem… Wykupić się z tej hańby…
— mówił Floyar-Rajchman.
Przecież Wieniawa grzebie wszystko, zrozum, wszystko… Całą ideologię. Całe nasze nastawienie. Przecież to nie jest pionek… to wysoka figura na naszej szachownicy… Rzecz prosta, Sikorski chwyta w lot tę gratkę… dałby mu dwie ambasady, a nie jedną na Kubie
— wyjaśnił.
Był zanadto szlachetnym człowiekiem, by nie zrozumieć, że z taką plamą żyć dalej nie może… że nie będzie mógł spojrzeć w twarz swoim przyjaciołom, którzy mu przez tyle lat bezgranicznie wierzyli… Przecież to on, po Becku, musiał być ostatnim realizatorem ideologii komendanta… Wśród nas nie było już dla niego miejsca. On to rozumiał…
— ocenił.
Fenomen Wieniawy opisał Gilbert Keith Chesterton.
Nie minęło dziesięć minut, odkąd wysiadłem z pociągu i moja stopa dotknęła Polskiej ziemi, i usłyszałem dwa zdania – zdania uderzające dokładnie w ów ton, który inspiruje jedną połowę ludzkości, a drugą doprowadza do furii. Odebrała nas delegacja polskich oficerów kawalerii, a jeden z nich wygłosił mowę powitalną po francusku – mowę bardzo dobrą, bardzo dobrym francuskim
— wspominał swą wizytę w Polsce w felietonie „Polski ideał” („The Illustrated London News”, 2 lipca 1927).
W jej trakcie użył pierwszego z owych dwóch wyrażeń: „Nie powiem, abyśmy witali największego przyjaciela Polski. Największym przyjacielem Polski jest Bóg”. Później, w rozmowie o bardziej swobodnym i towarzyskim charakterze, powiedział: „Ostatecznie mężczyzna może uprawiać tylko dwa zawody – poety i ułana”. Mówił to żartobliwie, dodając w domyśle: „Jesteś poetą, a ja żołnierzem kawalerii, a więc wszystko jest na swoim miejscu!. Odparłem – przyznając, że gdyby traktować rzecz całkiem dosłownie, pomarlibyśmy z głodu – iż w całości podzielam to zapatrywanie i szczerze się z nim zgadzam. Wiem jednak, że istnieją ludzie, którzy nie potrafiliby tego zrozumieć, nawet na tyle, aby się z tym nie zgodzić. Wiem, że niektórzy odrzuciliby to z wściekłością, nawet jako żart. Ten osobliwy rodzaj romantyzmu lub (jak wolicie) – zuchwalstwa, ma w sobie coś, co całkiem skutecznie doprowadza ich do niepohamowanej złości. Jest to złość powszechna wśród racjonalistów, co oschlejszych wykładowców uniwersyteckich i co mniej rozgarniętych funkcjonariuszy państwowych
— napisał Chesterton.
Wrogowie Piłsudskiego wykreowali obraz głupawego ułana, pijaczyny, birbanta i hulaki, na wiele lat skutecznie zaciemniając rzeczywisty portret Wieniawy.
Przetrwała też czarna legenda dostarczyciela pikantnych dykteryjek Piłsudskiemu i niepoważnego dowódcy operetkowego pułku szwoleżerów, przydatnego najwyżej podczas parad i do oprawy świąt państwowych. I z trudem przebijająca się prawda o człowieku najwyższego honoru i największego zaufania. O oficerze, którego marszałek Piłsudski mógł wysłać do rządu Francji z propozycją prewencyjnego uderzenia na Niemcy, by zawczasu zlikwidować zagrożenie, jakie przeczuwał w osobie Hitlera. Misja, która nie miała prawa wyjść na jaw, mogła zostać powierzona tylko komuś absolutnie zaufanemu. Na pewno nie mógł być tym kimś pijak i awanturnik, którego chcieli widzieć w Wieniawie przeciwnicy Marszałka
— czytamy w „Szwoleżerze na Pegazie”.
Również w czasach PRL-u, o tym, że dzięki zabiegom ambasadora Długoszowskiego – i jego przyjaźni z włoskim ministrem spraw zagranicznych Galeazzo Ciano – była możliwa masowa ewakuacja polskich żołnierzy z Rumunii i Węgier do Francji przez terytorium Włoch – sojusznika Niemiec – na lekcjach szkolnej historii nie uczono.
Jego życiorys jest tematem na kilka opowiadań - w USA byłby bohaterem co najmniej kilku filmów fabularnych. Kinematografii polskiej dotychczas jednak Wieniawa nie zainteresował.
W lutym 1914 r. poznał Józefa Piłsudskiego, który przybył do stolicy Francji z odczytem o ruchu strzeleckim. Po tym spotkaniu Wieniawa napisał w liście do brata Kazimierza: „Czuję się żołnierzem, znalazłem Wodza”. Był jednym z głównych współpracowników Piłsudskiego - członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej, brał udział m.in. w zajęciu Wilna w 1919 r., kampanii kijowskiej 1920 r. oraz Bitwie Warszawskiej, za którą dostał Krzyż Walecznych.
Piłsudski powierzał Wieniawie-Długoszowskiemu zadania dyplomatyczne. W 1933 r. udał się w tajnej misji do Paryża, by zaproponować Francuzom prewencyjne, wspólne uderzenie na hitlerowskie Niemcy - co przypomniał Wojciech Tomczyk w sztuce Teatru Telewizji pt. „Marszałek” (2017).
6 czerwca 1938 r. Wieniawa został ambasadorem Polski we Włoszech Mussoliniego. „Beck postanowił wysłać do młodego i wesołego ministra spraw zagranicznych Włoch, hrabiego Galleazzo Ciano, wesołego ulubieńca Marszałka” – wspominał ks. Walerian Meysztowicz w „Gawędach o czasach i ludziach”.
Obaj byli żołnierzami traktującymi dyplomatyczne obowiązki jako niewdzięczny przymus, obaj dowcipni, choć zięć Mussoliniego nie dorównywał Wieniawie błyskotliwością, obaj nie lubili Niemców. Obaj, tak różni od sztywnej bieli i czerni dyplomatycznych uniformów, szybko się odnaleźli i zaprzyjaźnili
— czytamy w „Szwoleżerze na Pegazie”.
Wieniawa przyjechał do Rzymu z zadaniem wyrwania Włochów z objęć Hitlera, a przynajmniej przeszkadzania, by te objęcia nie stały się zbyt czułe. Ale to już wtedy nie mogło się udać
— napisał Urbanek.
We wrześniu 1939 r., po internowaniu w Rumunii, prezydent Ignacy Mościcki mianował Wieniawę-Długoszowskiego „swym następcą na wypadek opróżnienia się urzędu przed zawarciem pokoju”. Pod naciskiem Francji oraz zwolenników gen. Władysława Sikorskiego Wieniawa lojalnie zrezygnował z prezydentury. Sikorski miał ocenić, że „ta nominacja jest katastrofą dla Polski”.
Na propozycję spotkania z Długoszowskim odrzekł, że nie wie, o czym miałby mówić z ambasadorem, który jest przecież alkoholikiem. We Francji w środowiskach rządowych i dyplomatycznych zaczęły wkrótce krążyć plotki, że Wieniawa to morfinista, hazardzista i pijak, że już w pociągu z Mediolanu skandalicznie się upił, odgrażając się, iż dopiero teraz pokaże, co naprawdę potrafi. Te oszczerstwa powtarzano potem na posiedzeniu francuskiego gabinetu i w oficjalnej korespondencji dyplomatycznej. Nikt nie stanął w obronie Bolesława Długoszowskiego
— przypomniał Urbanek.
Postępowanie Sikorskiego nie jest tu wzorem do naśladowania
— powiedziała autorowi „Szwoleżera na Pegazie” generałowa Jadwiga Sosnkowska.
Bo nie wolno mu było mówić publicznie, i to za granicą, źle o polskim kandydacie na stanowisko prezydenta
— podkreśliła.
Pozostając ambasadorem, Wieniawa znów zajął się wojskiem. „Już 14 września 1939 r., przewidując »możliwość przepływu przez Italię do Francji pojedynczych lub zbiorowych grup naszych wojskowych«, proponował swym kolegom w Paryżu, Budapeszcie, Bukareszcie i Belgradzie rozpoczęcie odpowiednich przygotowań organizacyjnych. Na ośrodek tranzytowy przez Włochy wytypował Triest” – napisał Janusz Wróbel w artykule „Wielka ewakuacja 1939–1940” („Przystanek Historia”, 2020).
Uzyskał następnie zgodę włoskiego ministra spraw zagranicznych Galeazza Ciano na przejazd do Francji »robotników z Polski, którzy pod naporem Wehrmachtu przeszli granice Rumunii i Węgier«. Było to wyjątkowe osiągnięcie, zważywszy, że Włochy formalnie rzecz biorąc były sojusznikiem Trzeciej Rzeszy.[…] Koleje włoskie udzielały Polakom znacznych zniżek na bilety kolejowe. Akcja ta trwała od października 1939 aż do kwietnia 1940 r. Dopiero w maju 1940, już po przystąpieniu Włoch do wojny po stronie Niemiec, odmówiły one zgody na dalszy tranzyt Polaków przez swoje terytorium
— opisywał Wróbel.
Tworzone od września 1939 r. Wojsko Polskie we Francji w 1940 r. liczyło ok. 85 tys. żołnierzy.
Polska marszałka Józefa Piłsudskiego tak naprawdę skończyła się dla gen. Wieniawy-Długoszowskiego dopiero 29 maja 1940 r., gdy usłyszał od Ciana, że to już kres pracy w Rzymie dla kraju i dla rodaków. Dotąd jeszcze czuł się potrzebny, jeszcze pracował, jeszcze walczył
— napisał Urbanek.
Nie skorzystał z przyjacielskiej oferty Ciano, by pozostać we Włoszech jako osoba prywatna - udał się do Stanów Zjednoczonych.
Mimo lojalności wobec polskich władz był konsekwentnie pomijany przez naczelnego wodza Władysława Sikorskiego i prezydenta Władysława Raczkiewicza przy obsadzie stanowisk. Dopiero w marcu 1942 r. dostał nominację na stanowisko ambasadora Polski na Kubie.
Sikorski przywrócił go do służby, ale nie za darmo. Będąc cały czas w ogniu krytyki za swą prorosyjską politykę i milczenie w sprawie odpowiedzialności za mord na polskich oficerach w Katyniu, zagrał o stawkę bardzo wysoką
— ocenił Urbanek.
Wieniawa nie był blotką, dla zebranych w Ameryce byłych ministrów był kartą najsilniejszą, atutem z przeszłości, który można było jeszcze wykorzystać w przyszłości. Sikorski wyjął tego tuza z ich talii. Ale to nie był jeszcze koniec rozdania, Sikorski nie myślał sam grać zdobytym asem. Chciał pokazać, jak bardzo lekce sobie waży atuty przeciwnika. Stanowisko, które otrzymał Długoszowski, było policzkiem. Poselstwo na Kubie, w czasie gdy wojna trwała o tysiące kilometrów stamtąd, było jałmużną. Raczej drwiną z adiutanta Piłsudskiego i, pośrednio, z wszystkich piłsudczyków niż rzeczywistą chęcią wykorzystania jego pracy
— wyjaśnił.
Śmierć w Nowym Jorku
1 lipca 1942 r. po 9 rano Bolesław Wieniawa-Długoszowski wypadł z tarasu 5. piętra domu przy ul. Riverside Drive 3 w Nowym Jorku. W kieszeni jego piżamy policjanci znaleźli kartkę:
Myśli plączą mi się w głowie i łamią jak zapałki lub słoma. Nie mogę spamiętać najprostszych nazw miejscowości, nazwisk ludzi oraz prostych wypadków z mego życia. Nie czuję się w tych warunkach na siłach reprezentować Rząd, gdyż zamiast pożytku, mógłbym zaszkodzić sprawie. Zdaję sobie sprawę, że popełniam zbrodnię wobec żony i córki, zostawiając je na pastwę losu i obojętnych ludzi. Proszę Boga o opiekę nad nimi. Boże, zbaw Polskę. B.
— ostatnie zdanie było dopisane ołówkiem.
Wybrał ziemię nie naszą i brzozę nie swojską, Obcy cmentarz i obce żegnało go wojsko. Lecz on jaśniał, szedł w młodość, powracał po swoje, Ktoś po salwie podnosił z murawy naboje
— zakończył swój wiersz „Na śmierć Wieniawy” Kazimierz Wierzyński.
mly/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/740558-35-rocznica-pochowania-wieniawy-dlugoszowskiego-w-krakowie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.