Z rewolucjami jest ten kłopot, że przynoszą one więcej ofiar i strat niż korzyści, które zakładają i obiecują ich uczestnikom. Tak było zawsze, jak wskazują przykłady założycielskiej dla Francji, a może i Zachodu Rewolucji Francuskiej, która skończyła się terrorem wobec wszystkich, tak było z rewolucją bolszewicką dla Wschodu, która stworzyła pierwszy ustrój totalitarny, zakładając budowę nowego, wspaniałego świata. Pomiędzy nimi były i pomniejsze ruchy rewolucyjne jak Komuna Paryska (zginął w niej niepotrzebnie nasz Jarosław Dąbrowski, któremu udało się uciec z zesłania carskiego), ruchy które niby demokratyzowały, wyrównywały nierówności , przy pomocy jeśli nie gilotyny, to pałki i lochu. Pytanie, czy masowe zwycięstwo partii narodowo-socjalistycznej w Niemczech można też nazwać rewolucją, czy totalnym zwycięstwem demokracji walczącej. Nieraz nasze powstania nazywano też rewolucjami, ale nie były to rewolucje społeczne lecz narodowe w obronie niepodległości kraju zagarniętego przez chciwych sąsiadów.
Później nieco modyfikowano i łagodzono rewolucję, tworzono rewolucją ewolucyjnie, ‘rewolucję permanentną’ (jej twórcę Trockiego Stalin ścigał jako konkurenta po całym świecie), rewolucję kulturalną, rozmaite ‘marsze przez instytucje’ i dziesięciolecia. Aż nagle powstała rewolucja obyczajowa na Zachodzie w latach 60. ub. wieku w duchu mistrza duchowego Ameryki doktora Zygmunta Freuda, a korzeniami sięgająca w rezultacie Rewolucji Francuskiej, ściślej, swobody seksualnej propagowanej przez markiza de Sade’a, jednego z niewielu, którzy z rewolucji skorzystali, wychodząc z niej z całą głową na karku. Która to rewolucja obyczajowa skończyła się dość groteskowo ideologią ‘gender’ i praktykami transeksualizacji oraz transwestycji.
Dlatego dużo lepsze są kontrrewolucje, nie przynoszą bowiem aż takich strat i absurdalnych kosztów, choć są zawsze spóźnione jako reakcje naprawy i odbudowy ruin. Ale skoro to wszystko jest wiadome, po co się tym więcej zajmować, ktoś powie, i do tego wracać. No tak, ale czy wolicie, drogie kotki, zresetować swoje osobiste twarde dyski, czy może dokupić pamięci, może nawet powiększyć ją choćby z Internetu, ściągając wieści z przeszłości także szerszej, wspólnej dla swoich i obcych. Jedno nie przeszkadza drugiemu.
Koniec czy początek historii?
Historia, nie tylko pamięć, ale i wiedza o przeszłości niby nie jest nauczycielką życia, jak z rozczarowaniem się przekonywano, nie pozwala przewidywać przyszłości, bo, znów jak się niby z wątpliwą satysfakcją przekonano, nie powtarza się. Właśnie na naszych oczach odmieniła się, mówiono niedawno o końcu historii, a tu historia znowu się zaczyna i to od nowej wojny, której miało już nigdy nie być. Koniec historii miał oznaczać wieczny pokój. W każdym razie łatwiej poznać przeszłość, choćby za sprawą historii, czyli wspólnej poniekąd pamięci, niż przyszłość, mimo wszelkich wysiłków i wyobraźni. Nieraz taka utopia, czyli wiara w lepszą, a nieraz cudowną przyszłość wydaje się prosta i łatwa, dopóki nie okaże się, że jej realizacja, która w końcu musi uciekać się do siły, przynosi wiele nieoczekiwanego zła. Nie ma wyjścia, lepiej oprzeć się na tym, co już lepiej znane, by zrobić następny krok…
Przeszłość, a z nią historia jako pełniejsza i bardziej ogólna wiedza o niej, nie powtarza się, a więc nie może uczyć, uczyć tego, co należy robić, ale pokazuje przynajmniej to, czego nie robić, czego unikać, bo jest złem. To właśnie przedstawiają dzieje wszelkich rewolucji, które zakładały przecież naprawę, stworzenie nowego dobra. Taka wiedza o dokonanych już rewolucjach przyda się więc, by nie popełniać podobnych błędów i lepiej przewidywać nowe. Nie ma też obaw, by się tym wszystkim zmęczyć i znudzić; czy nie jest dziwne, że dotąd każde pokolenie chce po swojemu odczytywać przeszłość i odnosić ją jakoś do siebie, a zarazem odkrywać na nowo i dodawać do niej coś własnego. Nawet gdyby ktoś inny mówił, że to obciążenie, które należy odrzucić. Życzylibyśmy sobie amnezji choćby i osobistej?
Jeszcze raz o Rewolucji Francuskiej?
Powstała niezliczona liczba książek i rozmaitych prac o różnych rewolucjach, w tym o „założycielskiej” (przynajmniej dla Francji) Rewolucji Francuskiej, a jednak książka angielskiego autora Stephena Clarke’a „Rewolucja Francuska… i co poszło nie tak” jest odkrywcza na swój sposób, bo przekonuje, że mogło do niej nie dojść, że nie była koniecznością, lecz przebiegła tak destrukcyjnie, bo od pewnego momentu wydarzenia wymknęły się spod kontroli, i skończyły się terrorem, który pochłonął także jej inicjatorów, przywódców, uczestników… Autor śledzi krok po kroku ten niszczący proces rewolucyjny, który staje się samonapędzającą machiną ślepego terroru, której nie można już zatrzymać, terroru z którego nie ma już wyjścia, który musi się wypalić jak pożar, jak epidemia wygasnąć. Autor patrzy na to wszystko nieraz dość uszczypliwie okiem Anglika, który nieraz spogląda nieco z góry na swych gwałtowniejszych sąsiadów zza Kanału, którzy mogli później żałować swojej monarchii.
Autor pokazuje jak uproszczony jest obraz takich wydarzeń sprowadzanych do tego, że rewolucja to bunt uciskanego czy niezadowolonego ludu przeciw despotycznej, okrutnej często władzy, w tym wypadku bunt i obalenie monarchii jako źródła wszelkiego zła. Lud przed wybuchem rewolucyjnych zamieszek za Ludwika XVI nie był antymonarchiczny, jak później uważano, ani nie był tak uciskany, nie przejawiał też żadnych postępowych przekonań wmawianych przez ówczesnych intelektualistów z Wolterem i Diderotem na czele, nie był też ateistyczny tak żeby obalać Kościół. Ważniejszą rolę odegrały tu aspiracje nowych warstw, które dążyły do pozycji, które zajmowała arystokracja i walka zaczęła się rozgrywać między warstwami wyższymi. To potwierdzało późniejsze obserwacje, że rewolucje zaczynają się nie oddolnie, a odgórnie i dopiero później wciągają tłumy, który zmienia się w rewolucyjny motłoch i rozpoczyna się spirala terroru. Już wcześniej wiedziano, że monarchia francuska od czasów przepychu Ludwika XIV, „Króla Słońce”, wymagała reform, naprawy państwa, wprowadzenia sprawiedliwszych stosunków, zmniejszenia podatków, dopuszczenia przywilejów stanu średniego. Ludwik XVI zdawał sobie z tego sprawę i zaczynał takie reformy przy pomocy swoich ministrów. Jednakże, jak to się później także potwierdziło, liberalizacja porządków despotycznych wcale ich nie ocala, lecz z czasem obala. Tak samo było później w Rosji za Mikołaja II przed I wojną i rewolucją bolszewicką.
Jeszcze kilka dni przed symboliczną datą zdobycia Bastylii 14 lipca 1789 roku nic nie zapowiadało gwałtownych wydarzeń. Wszystko szło w lepszym kierunku zmiany ustroju absolutnego na konstytucyjny, Ludwik XVI zwołał Stany Generalne również bardziej demokratycznie, później powstało Zgromadzenie Narodowe, które miało przygotować konstytucję z uwzględnieniem praw ‘stanu trzeciego’, ograniczeniem przywilejów arystokracji, ale i praw króla. Nikt nie domagał się abdykacji króla, detronizacji, a tym bardziej dekapitacji. Jak doszło do tego, do czego nie musiało dojść? Stephen Clark stara się uchwycić ten rewolucyjny moment wybuchu i ujścia siły, zamętu, terroru powszechnego, po którym nie było już odwrotu. Jako przyczynę podaje… populizm francuski (jakże dzisiaj modny). Od początku 1789 roku były wszelkie szanse na pokojowe przejście do porządku konstytucyjnego i uchwalenia równych praw obywatelskich, o co przecież w takiej rewolucji chodziło. „Ta możliwość – pisze Clark - została jednak szybko ukrócona – jak za cięciem gilotyny – i Francja pogrążyła się w chaosie rządów motłochu, masowej paniki, wojny domowej i usankcjonowanego przez państwo terroru, który trwał (okresowo przerywany wybuchami przemocy). Problem polegał na tym, że nikt nie zdobył się na odwagę (ani też nie dysponował odpowiednią mocą), żeby przeciwstawić się gwałtowności populizmu”.
Bo już po kilku dniach, przed Bastylią, podburzony przez agitatorów tłum wszczął zamieszki w mieście. Chodziło o zdobycie broni. Atakowano miejsca, gdzie mogła się broń znajdować, ale przy okazji zaczęto rabunki, rozpoczęło się regularne niszczenie strategicznych miejsc miasta. Napadnięto na dawną zbrojownię, skąd zrabowano stare, nie nadające się do użycia zabytkowe muszkiety. Najbardziej efektowny był napad na klasztor i szpital św. Łazarza, w którym miała być ukryta broń. Dzień przed Bastylią kilkudziesięciu ludzi z bronią i siekierami wdarło się nocą do budynku. Zażądali od zakonnika, który wyszedł im naprzeciw, „jedzenia i picia”, a gdy się nasycili, także pieniędzy. Zakon był skłonny ich opłacić, byleby opuścili budynek, w którym znajdowali się również chorzy, ale wybuchła strzelanina, która ściągnęła okoliczną biedotę, i zaczęło się niszczenie i rabunek wszystkiego, co wpadło w ręce; zniszczono bibliotekę, w której było 20 tysięcy książek, i klasztorną aptekę z zapasami lekarstw. Clark przytoczył wiadomość jednego ze świadków o śmierci „około trzydziestu kobiet i mężczyzn, którzy potopili się w piwnicy w winie, gdy już się upili”, a także o kilku ofiarach zatrucia spirytusem z klasztornej apteki.
Nie wiadomo, dlaczego Francuzi czczą akurat zdobycie Bastylii jako symbol święta Rewolucji. Wyglądało ono równie nieheroicznie. Uzbrojony już tłum otoczył więzienie Bastylii, żądając wydania broni i prochu, wcale nie więźniów. Dowódca prowadził pertraktacje z delegacjami tłumu, ale nie zamierzał ulegać, oczekując na pomoc oddziałów gwardii. Mimo dalszych negocjacji, tłum się nie zatrzymał, zaczął atakować bramy Bastylii. Odpowiedziano ogniem, oblężenie trwało kilka godzin, padło około setki z tłumu. Dowódca nie mając pomocy, skapitulował, żądając gwarancji dla siebie i załogi. Ale gdy wyszedł z twierdzy ze swymi żołnierzami, tłum ich napadł i zlinczował. Jakiś rzeźnik odciął dowódcy głowę, którą zatknięto na drzewcu i triumfalnie obnoszono. To był odtąd symbol Rewolucji. Wkrótce potem zginął w podobny sposób mer Paryża, który naraził się tłumowi nieprzyjaznymi komentarzami.
Zdobycie więzienia Bastylii stało się symbolem wyzwolenia Francji z ‘ancien regime’u’. Przy okazji owszem uwolniono kilku więźniów. Było ich siedmiu: „czterech fałszerzy czekających na proces, dwóch mężczyzn uznanych za niepoczytalnych (w tym jeden arystokrata) oraz hrabia Hubert de Solages, który został zamknięty na prośbę rodziny, podejrzewającej go o kazirodcze związki z siostrą”. Taki był tytuł późniejszej rewolucyjnej dumy i legendy wiekopomnych dla Francuzów wydarzeń, które rozpoczęły nowoczesne dzieje ich kraju. Był to dopiero początek krwawych wydarzeń, trwających kilka lat. „W kolejnych latach – pisze autor – zarówno na ulicach, jak i w salach debat najróżniejsi zadufani w sobie przedstawiciele ‘ludu’ o zupełnie skrajnych poglądach zaczęli z powodzeniem zakrzykiwać lub fizycznie zastraszać bardziej racjonalnie myślących i pokojowo nastawionych reformatorów. W tym zakresie mogli liczyć nie tylko na wsparcie, ale wręcz na inspirację ze strony największych ‘bohaterów’ rewolucji, takich jak Danton, Robespierre czy Marat, którzy chętnie podjudzali tłum i ostatecznie zbrukali ręce francuską krwią”. Można by jeszcze dołączyć do tych postaci nazwisko Pierre’a Vergniaud’a, mniej znanego polityka, ale za to autora tych sławnych słów o potomstwie rewolucji: „Rewolucja jest jak Saturn. Pożera własne dzieci”. On również jako dziecko rewolucji zginął na szafocie kilka miesięcy później.
Jak to wszystko się skończyło pod wodzą owych bohaterów, doskonale wiadomo, ale żeby poznać w szczegółach gąszcz rewolucyjnych wydarzeń, wniknąć w ich atmosferę, poczuć grozę całej rozpędzonej machiny, która nie może się zatrzymać i pochłania wciąż nowe ofiary (ludobójstwo w Wandei), dotknąć rewolucyjnego fatum, trzeba sięgnąć do książki Stephena Clarke’a. Książki pasjonującej, świetnie napisanej (i przełożonej na polski), niemal sensacyjnej. Jakieś nauki, morał, przesłanie z niej wynikające? Tak, może ona pomóc w uchwyceniu momentu rewolucyjnego terroru, rządów tłumu, który zamienia się w motłoch, prowodyrów i prowokatorów, którzy przy pomocy dzisiejszych ‘fake newsów” i „mowy nienawiści”, obracanych na wszystkie strony, podburzy tłum do gwałtów, a jeśli dojdzie do przelania krwi, to nie będzie już odwrotu.
Z ostatniej chwili: może teraz właśnie we Francji wybuchnie nowa Rewolucja Francuska? Po tym jak coraz bardziej praworządne sądy będą decydować, kogo można wybierać, a kogo nie… Korupcja w korupcjogennej UE? Wolne żarty…
Stephen Clarke, „Rewolucja francuska… i co poszło nie tak”, przekład Magda Witkowska, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2024
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/726090-exlibris-rewolucyjny
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.