Czytam, że dyrekcja Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku zdecydowała o powrocie na ekspozycję bł. rodziny Ulmów oraz św. o. Maksymiliana Kolbe. I nie ma we mnie ani krzty radości, bo ja im po prostu nie wierzę.
CZYTAJ TAKŻE: Presja ma sens! Bł. Rodzina Ulmów i św. o. Maksymilian Kolbe wracają na ekspozycję w Muzeum Drugiej Wojny Światowej w Gdańsku
Oświadczenie obecnej dyrekcji trzeba czytać uważnie, żeby nie dać się nabrać na ich okrągłe słówka, które w istocie niewiele oznaczają.
(…) do ekspozycji stałej zostaną włączeni o. Maksymilian Kolbe i rodzina Ulmów. Widzimy, że istnieje taka autentyczna społeczna potrzeba
— czytam na stronie muzeum. Nie jest to więc żaden powrót tych wielkich postaci na ekspozycję, tylko mglista zapowiedź, że w nieokreślonej przyszłości zostaną oni na niej umieszczeni.
Dlaczego mnie to nie satysfakcjonuje, dlaczego nie chcę im uwierzyć na słowo? Bo dalej jest zapowiedź, że życiorysy bohaterów zostaną „zaprezentowane w sposób godny, rzetelny i zgodny z najnowszymi badaniami”. Ciekawe. Może historycy przy uzupełnianiu biografii skorzystają z podpowiedzi swojego przyjaciela prof. Pawła Machcewicza (pierwszego dyrektora muzeum, który w tym czasie był także głównym doradcą premiera Donalda Tuska), który niedawno w Gazecie Wyborczej dowodził, że przede wszystkim zakonnik Kolbe był przedwojennym antysemitą.
Osobną sprawą jest kwestia rotmistrza Witolda Pileckiego. W przytaczanym oświadczeniu jest informacja, że ekspozytor o nim nie wróci bowiem:
Witold Pilecki był i znajduje się nadal w Muzeum II Wojny Światowej. Nieprawdą jest, że został z Muzeum usunięty.
To wielka bezczelność, bo przecież ta „obecność” bohatera zaledwie na jednej fotografii obozowej była powodem wprowadzenia miejsca, gdzie zwiedzający ma się zatrzymać i tę ważną historię poznać. Nie oszukujmy się, zdjęcie formatu legitymacyjnego na ekspozycji, która ma ponad 5 tys. metrów kwadratowych można po prostu pominąć. Rozumiem, że wracamy do tego stanu i to jest okej? W ocenie tych nieudaczników nie istnieje widocznie „autentyczna społeczna potrzeba”, by o tym wielkim Polaku powiedzieć choć słowo więcej.
To jeszcze słowo wyjaśnienia, dlaczego tak lekceważąco, wręcz pogardliwie myślę o obecnej dyrekcji Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, choć to przecież persony z tytułami profesorskimi i doktorskimi. Bo za wyjątkową małość należy uznać prywatną zemstę, odwet na poprzednikach, którzy wprowadzili te w sumie drobne, ale konieczne korekty. Nominaci Tuska widząc jak poczyna on sobie w innych obszarach państwa, też postanowili pójść na rympał, metodą „uchwały i pały”. Teraz tłumaczą się presją społeczną, ale nie powiedzą przecież prawdy, że to po prostu strach przed gniewem Polaków, który wybuchł w rozmiarze, który musiał ich zaskoczyć. To z kolei spowodowało, że ich pryncypał, obecny premier, przyciśnięty musiał wydukać na konferencji prasowej:
chciałbym, choć się nie wtrącam w działalność galerii, muzeów itd. – by władze muzeum podjęły takie decyzje, które nikogo nie będą raniły ani drażniły.
Gdański „gang Olsena” zrozumiał, że to miało zabrzmieć groźnie, że Tusk autentycznie się wściekł, bo ma grubsze sprawy na głowie i dodatkowa zadyma wokół sfrustrowanych historyków nie jest mu potrzebna. I to jest prawdziwy powód tego, że teraz chcą naszych bohaterów przywracać. Gdyby nie złość „kierownika”, nie cofnęliby się ani na milimetr, bo oni to muzeum od zawsze uznają za własność prywatną.
CZYTAJ TAKŻE: Prezes IPN przed Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku: Kim byśmy byli, jakbyśmy nie upomnieli się o bohaterów
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/697217-watpliwa-skrucha-dyrektorow-muzeum-ii-wojny-swiatowej