Dobiegała już czterdziestki, gdy podbiła świat. Nie znała angielskiego, gdy przybyła do Ameryki. Jednak wystarczyło jej kilkanaście miesięcy, by właśnie w Ameryce uznana została za najwybitniejszą aktorkę swojego pokolenia
W 1893 roku Helena Modrzejewska była bardzo wzburzona.
Rząd rosyjski zabronił mi grać w Polsce!
— grzmiała w liście do syna. Po drugiej stronie oceanu, w Petersburgu, bardzo wzburzony był jednak także rząd rosyjski, a konkretnie car Aleksander III i jego młody następca Mikołaj II. 19 maja tego roku, na światowym kongresie kobiet w Chicago, aktorka wygłosiła bowiem przemówienie, które zachowało się do dziś tylko we fragmentach, ale które było bardzo wyraźnym atakiem na carat.
Wyśmiali wiarę, że naród polski kiedykolwiek istniał (…) Całkowicie zabronili używania naszego języka
— mówiła do zgromadzonych.
Zawsze walczyliśmy o niepodległość (…) Wiele słyszeliśmy o matce rzymskiej i spartańskiej. To dobrze, ale mam nadzieję, że świat usłyszy o matce polskiej
— dodawała, a sprawozdawca dopisał po tych słowach: „Aplauz”.
Słowa Modrzejewskiej wprawiły rodzinę carską we wściekłość z kilku powodów. Przede wszystkim obaj bardzo starali się stworzyć wizerunek władców liberalnych – choć zupełnie nie rozumieli znaczenia tego słowa i na zachodzie zasadniczo wzbudzali śmiech. Po drugie, przemówienie Modrzejewskiej miało miejsce w Stanach Zjednoczonych podczas Wystawy Światowej, gdzie zgromadziły się prawdziwe tłumy, „także wybitnych osobowości” – jak odnotowała prasa. Po trzecie – jej mowa została nagrodzona żywiołowymi oklaskami. Po czwarte wreszcie, słowa krytyki wypowiadała kobieta, która już wówczas cieszyła globalną sławą i uznawana była za najwybitniejszą aktorkę szekspirowską swoich czasów. Była też wówczas prawdopodobnie najbardziej znaną Polką na świecie.
Dama z pazurami
Tak naprawdę nie była to pierwsza antycarska wypowiedź Modrzejewskiej. Przy okazji większości wywiadów udzielanych amerykańskiej prasie wspominała o sytuacji Polaków pod zaborami, skarżyła się na rosyjski reżim i ujawniała praktycznie nie znane za oceanem jego represyjne oblicze. Urodzona w 1840 roku i wychowana w tradycji powstania listopadowego, nienawidziła państw zaborczych od najmłodszych lat, mając zaś bardzo gorący temperament – rodzeństwo nazywał ją „damą z pazurami” – nigdy nie obawiała się o tym mówić.
Nieszczęścia, pożary, świst kul, odgłos pękających granatów, marsze wojsk, kwatery, ludzie zabici, tarzający się we krwi – oto niezatarte niczym wspomnienia, oto są wrażenia, co moją dziecinną duszą wstrząsały, co wyrobiły we mnie przedwczesną dojrzałość i pociąg do heroizmu, do poświęcenia się jakiejś idei. Niestety nie było mi dane zostać drugą Joanną d’Arc i umrzeć za kraj, jak o tym marzyłam, ale natomiast musiałam się zadowolić odgrywaniem ról bohaterek, zmieniwszy zbroję w szych, a broń na słowo
— pisała w swoich „Wspomnieniach i wrażeniach”.
W jej przypadku w bojowy nastrój wprowadzały urodzoną w Krakowie dziewczynkę nie tylko dawne, powstańcze opowieści. Z atmosferą buntu i oporu zetknęła się osobiście już w dzieciństwie. Powstania krakowskiego w 1846 roku co prawda nie zapamiętała, ale już zajęcie miasta przez Austriaków dwa lata później doskonale wryło się w pamięć ówczesnej ośmiolatki.
W r. 48 Austriacy, chcąc zająć Kraków, który był wolnym miastem, natrafili na opór (…) Młodzież dużo mówiła, zapał był nie do opisania, robiono koncepta i kuplety na Metternicha i Castigliorego, śpiewano chóry patriotyczne i bawiono się w bohaterów. (…) Tymczasem Austriacy wkroczyli do miasta i zajęli zamek. Pewnego dnia usłyszeliśmy niezwykłą wrzawę, a w śród niej wołania: stawiać barykady! i wtenczas wszystko co żyło rzuciło się na ulicę, wynosząc, co kto mógł, i kładąc jedne na drugich szafy, łóżka, sienniki, aby zabarykadować wejście z plant, gdzie się wojsko uszykowało. Nasze służące pracowały gorliwie, już zaczęto strzelać, a one jeszcze wynosiły graty, wspinając się na barykady i grożąc wojsku pięściami. Nawet dzieci wybiegły z domów, wołając >Hurra< i rzucając, co które mogło, do ogólnego stosu rupieci
— zapamiętała.
Rewolucyjne wrzenie w Galicji ucichło jednak dość szybko i późniejsze dzieciństwo oraz wczesna młodość upłynęły Modrzejewskiej w dość spokojnym, dostatnim mieszczańskim życiu. Nie wiadomo dokładnie, kiedy Modrzejewska postanowiła zostać aktorką. Sama przyznawała się, że teatr pokochała w wieku mniej więcej czternastu lat, ale z pewnością nie myślała jeszcze o związaniu z nim życia. Być może zmieniło się to wraz z poznaniem Gustawa Zimajera – kilkanaście lat od niej starszego, popularnego wówczas aktora i dyrektora teatrów galicyjskich. Nastąpiło to zapewne w roku 1860, bo już rok później występowała wraz z nim na galicyjskich scenach. Oboje weszli w skład zespołu teatru prowincjonalnego Konstantego Łobojki. Zachowane fragmenty jego pamiętnika rzucają nieco światła na to, jak wyglądało życie ówczesnych aktorów.
Kiedyśmy mieli dać pierwsze przedstawienie w Warszawie zaczęły się rozruchy i kilka osób wojsko zabiło, więc nie graliśmy i odjechaliśmy do Nowego Sącza, skąd za parę tygodni pojechaliśmy do Rzeszowa, gdzie teatr krakowski tylko co odjechał. Jednak byliśmy trzy miesiące z dobrym powodzeniem. Lwowska gazeta pod niebiosa wynosiła nasze towarzystwo. Publiczność była nam przychylna
— notował w 1861 roku. Rozruchy, o których wspomina, to fala manifestacji, jakie poprzedziły wybuch powstania styczniowego. W Galicji było znacznie spokojniej, choć i tutaj atmosferę powszechnego napięcia dawało się wyczuć wszystkimi nerwami. Zanim zespół dotarł do galicyjskich miejscowości, musiał choćby na chwilę zatrzymać się w Krakowie. Modrzejewska doskonale zapamiętała bowiem ówczesny wygląd miasta.
Tu znaleźliśmy miasto w niewypowiedzianym smutku. Już w lutym 1861 roku, po demonstracjach, spowodowanych zabitymi w Warszawie, kobiety zaczęły się ubierać na czarno. Następnie władze duchowne nakazały, aby ubierano się na czarno na wszystkie zebrania. Na przedmieściach spotykaliśmy najrozmaitsze stroje wieśniacze, ale w samym Krakowie nie widać było ani jednej kobiety w jasnym kolorze. Najzwyklejsze kobiety, żony oficerów niemieckich, musiały ubierać się na czarno, inaczej byłyby wyśmiane przez pauprów lub krytykowane przez przechodniów. Wszystkie kościoły były obite żałobną materią
— pisała w swoich pamiętnikach.
Niezależnie od sytuacji politycznej, kolejne cztery lata życia Modrzejewskiej upłynęły dokładnie tak, jak zapamiętał Łobojko. Była to w zasadzie nieustająca trasa; kilkutygodniowy pobyt w jakimś mieście, przenosiny do następnego i tak w nieskończoność. Modrzejewska praktycznie nie miała w tym okresie domu, z każdym kilometrem i każdą kolejną sceną, ta wciąż bardzo młoda dziewczyna zdobywała jednak bezcenne doświadczenie. Tym większe, że grali bardzo urozmaicony repertuar. Od ciężkich, skąpanych w metafizycznej symbolice dramatów Słowackiego, po lekkie, niewymagające komedie. Kiedy w 1865 roku opuszczała zespół, a przy okazji kończyła swój związek z Zimajerem, była już artystką w pełni dojrzałą.
Przedstawiła się od razu jako artystka, z jaką niełatwo spotkać się i na scenach wielkich stolic, artystką, która przy pracy i pod światłym kierownictwem stanąć może w rzędzie pierwszych. Natura była jej bardzo szczodrą matką: dała jej w wysokim stopniu wszystko, czego artystka koniecznie potrzebuje; dała jej oprócz pięknej powierzchowności, postaci i głosu, najważniejszy dar przenikliwości artystycznej, która samym instynktem przeczuwa, czego roli potrzeba
— odnotowano w jednej z recenzji w „Kurierze Warszawskim”.
Zachwyt recenzenta wzbudził spektakl na deskach krakowskiego teatru Stanisława Koźmiana. Z nim właśnie Modrzejewska związała się na kolejne cztery lata.
Między Słowackim a Szekspirem
W Krakowie Modrzejewska występowała przez cztery lata, stając się prawdziwą gwiazdą, choć wciąż o prowincjonalnym zasięgu. Najchętniej i bodaj najczęściej występowała w dramatach Juliusza Słowackiego i Fryderyka Schillera – już wówczas poznawała jednak też coraz lepiej dramaturga, z którym jej losy zwiążą się na dobre. Szekspira.
Wówczas to Szekspir został moim bożyszczem i pozostał nim przez cały okres mej kariery teatralnej. Nigdy w życiu nie miałam tak dobrych wskazówek jak te, które Hamlet daje swoim aktorom. Nigdy nie miałam większej przyjemności, jak grać jego swawolnych, słodkich, namiętnych, dumnych, tkliwych, żartobliwych lub okrutnych heroin. Jakkolwiek tłumaczenia Szekspira były rzadkie, mój mąż dostał dla mnie „Hamleta” w polskim przekładzie, „Kupca weneckiego”, „Dwóch panów z Werony”, „Tymona Ateńczyka”
— wspominała.
Modrzejewska jednak Szekspira nie tylko pokochała, ale też w pewnym sensie dała go Polakom. Kiedy w 1868 roku, zadebiutowała w Warszawie, nie była tu jeszcze aktorką powszechnie znaną. Raczej utalentowaną i piękna ciekawostką z Galicji. W ciągu ośmiu spędzonych tu lat, jej pozycja rosła jednak ze spektaklu na spektakl, by w końcu wywindować ja do roli pierwszoplanowej postaci tutejszych scen. Przyciągała publiczność, zachwycała krytyków. W końcu miała decydujący wpływ nawet na wybór repertuaru. I właśnie dzięki temu na deskach stołecznych teatrów zagościł Szekspir i przebywał na nich z wyjątkową częstotliwością. Dość wspomnieć, że Modrzejewska występowała w szekspirowskim repertuarze aż dziewięćdziesiąt pięć razy. Niektóre jego dramaty, choćby „Hamlet” wystawione zostały w Warszawie po raz pierwszy od półwiecza.
Ale nie ograniczała się do Szekspira. To dzięki jej staraniom i ciągłym kłótniom z carską cenzurą, na warszawskich scenach pojawiały się kolejne dramaty Słowackiego. Czasem w aurze drobnego obyczajowego skandalu, jak w przypadku „Balladyny”, gdy „uszyła sobie kostium według rysunku Aszpergerowej, zbyt odsłaniający, zbyt kształtne ciało. Zawistne aktorki orzekły: - Wstyd! Okropność! Ona jest goła!” – jak pisał Józef Szczublewski w jej biografii. Ze Słowackim wiąże się też pierwszy kontakt Modrzejewskiej z późniejszym przyjacielem, młodym wówczas dziennikarzem Henrykiem Sienkiewiczem. Szukając tematu, wybrał się mianowicie na spektakl „Mazepy”, wystawiany w Ogrodzie Saskim i opisał wrażenia w felietonie – dość zjadliwym zresztą. Mimo tego, Słowacki – buntownik znienawidzony przez carat i nieustannie katowany przez cenzurę – dzięki Modrzejewskiej naprawdę zaistniał w świadomości warszawiaków. W ciągu ośmiu lat, wystawiano go tu blisko czterdzieści razy. Jak komentował Szczublewski:
Prawie nie do wiary. (…) Czwarte miejsce Słowackiego (po Szekspirze, Korzeniowskim i Dumasie) jest największą niespodzianką w teatrze warszawskim tamtych lat (…) Gdyby cenzura ułaskawiła „Balladynę”, Słowacki zająłby w tym zestawieniu drugie miejsce po Szekspirze (…) „Mazepa” grany dwa lata krócej, doczekał się tylu przedstawień, co „Hamlet”.
Do 1876 roku Modrzejewska łącznie wystąpiła w sześciuset trzydziestu spektaklach i była już nieco zmęczona. Tym bardziej, że osiągnęła w Warszawie wszystko, co było do osiągnięcia. I w tym właśnie roku, w głowach kilkorga przyjaciół powstał szalony projekt, stworzenia polskiej kolonii artystycznej w Stanach Zjednoczonych. Byli wśród nich Modrzejewska i jej partner, Karol Chłapowski, był Henryk Sienkiewicz, a także Stanisław Witkiewicz – który ostatecznie nie pojechał. Pozostali w tym roku wyjechali do Kaliforni.
Dawno temu w Ameryce
Nie znamy motywów tego przedsięwzięcia, ale jednym z nich mogło być znudzenie i rozczarowanie Warszawą. W liście do Witkiewicza, Modrzejewska pisała: „Musi pan jechać do Paryża i tam zostać. Zmarnieje pan do szczętu, jeśli zostanie pan w Warszawie. Rożne kliki są tam zbyt silne, a pan nie jest człowiekiem, który by się płaszczył i kłaniał. Nie na próżno nasz poeta nazwał Warszawę ‘Madame Miernota’”. Ona sama, pod koniec sierpnia 1876 roku pojawiła się miejscowości Anaheim, jakieś osiemdziesiąt kilometrów na południe od Los Angeles, na wybrzeżu oceanu. I była bardzo rozczarowana.
Wynajęty dom wydał nam się mały, dwie sypialnie, jadalnia, salon z pianinem i kanapą. Rzucająca się w oczy banalność tego wszystkiego mogła odebrać otuchę, a ogródek przed domem z jego cyprysami, przystrzyżona trawką i bezładnymi klombami, przypominał cmentarzyk. Co jedynie ratowało sytuację to otwarty widok na góry – od północy na Sierra Madre, od wschodu na Santa Ana Range”
— pisała.
Co właściwie mieli robić w Anaheim? Nie do końca wiadomo. Prawdopodobnie łączyć farmerski tryb życia – co miało przynosić kolonii dochód i wyżywienie – z działalnością artystyczną w wolnym czasie. Z jakiś powodów nic z tego jednak nie wyszło i po niespełna roku, członkowie komuny zaczęli się rozjeżdżać. Bodaj jedyną korzyścią z całej eskapady było to, że właśnie w Kalifornii powstały „Szkice piórkiem” Sienkiewicza. Właściwie również to, że Modrzejewska zaczęła bardzo intensywną naukę angielskiego, dzięki czemu już w 1877 roku dostała angaż do California Theatre. I było to przełomowe wydarzenie w jej życiu.
Ogarnęło wszystkich prawdziwe szaleństwo (…) Niesłychanym wypadkiem w Ameryce, nikt po skończeniu nie opuścił swojego miejsca. Wywoływano przeciw zwyczajowi jedenaście razy artystkę (…) Było to po prostu wzięcie szturmem Ameryki
— pisał Henryk Sienkiewicz. Jeszcze w tym samym roku Modrzejewska – pod uproszczonym dla Amerykanów nazwiskiem Modjeska – występowała w Nowym Jorku, Filadelfii, Bostonie i Waszyngtonie. Wystarczyło jej kilka miesięcy, by stać się uznaną artystką na nowym kontynencie.
To jedna z wielkich aktorek naszych czasów
— oceniano jej grę na łamach filadelfijskiego pisma „Public Ledger”. i takie opinie powtarzały się praktycznie po każdym spektaklu.
Podobno bardzo dużo pracowała. Przede wszystkim ciągle szlifowała angielski – język, który poznała, zbliżając się już do czterdziestki. Dbała też o sprawność fizyczną, traktując swoje ciało za narzędzie pracy. Wszystko to bardzo się jej opłacało. Dzięki swoim rolom – znów głównie szekspirowskim – w ciągu trzech pierwszych lat stała się jedną z najbardziej znanych aktorek całego już świata, a pozycję tę umacniały występy zagraniczne - dość częste zwłaszcza w Anglii. Zaskakująco często wracała też do Polski. Miała teraz amerykański paszport i pozycję gwiazdy – żaden zaborca nie był w stanie w najmniejszym stopniu jej ograniczyć. Wielokrotnie występowała więc w Krakowie, Lwowie i Warszawie, ale też mniejszych miastach, jak Tarnów, Łódź, Lublin czy Stanisławów.
Podczas pierwszej wizyty w Polsce, na przełomie 1879/1880 po raz kolejny Modrzejewska zetknęła się jednak z represyjnością carskiego reżimu. Kilkunastu nastoletnich gimnazjalistów, zakupiło dla niej wieniec kwiatów, układających się w barwy narodowe i napisem w języku polskim „Helenie Modrzejewskiej od młodzieży polskiej”. Władze potraktowały to jako nielegalną manifestację i wszystkich ich zwolniono karnie ze szkół, wydając przy tym zakaz przyjęcia ich do jakichkolwiek innych placówek. Jeden z chłopców, Ignacy Neufeld, załamał się i popełnił samobójstwo. Sprawa stała się wielkim skandalem opisywanym daleko poza granicami Polski – po raz kolejny kompromitującym carat. Pogrzeb chłopca stał się dużą manifestacją patriotyczną, co bardzo podkreślił udział w nim Modrzejewskiej. Nie tylko zresztą udział. Mniej więcej od tego momentu w większości wywiadów opowiadała o represjach carskiego systemu władzy, a trzynaście lat później – opowie o nim podczas Wystawy Światowej w Chicago, ku wściekłości dwóch rosyjskich carów.
Miała wówczas przed sobą jeszcze sześć lat życia. Zmarła w 1909 roku w Newport Beach.
CZYTAJ TEŻ:
Poprzednie sylwetki z cyklu WIELKIE POLKI
— WIELKIE POLKI. Maria Dąbrowska: Ostatnia pozytywistka
— WIELKIE POLKI. Władysława Macieszyna: Sława w cieniu gilotyny
— WIELKIE POLKI. Zofia Stryjeńska: Wszystkie barwy Słowiańszczyzny
— WIELKIE POLKI. Maria Antonina Czaplicka - Kobiecy odcień Syberii
— WIELKIE POLKI. Aleksandra Zagórska - pani od bomb
— Wielkie Polki: Henryka Pustowójtówna - kobieta na wielu frontach
— Wielkie Polki. Irena Sendlerowa - Życie do pomagania
— Wielkie Polki. Elżbieta Rakuszanka - Matka Królów
— Wielkie Polki: Elżbieta Zawacka. Między szkołą a spadochronem
— Wielkie Polki: Zofia Holszańska - Matka królów
— Wielkie Polki: Elżbieta Łokietkówna - Żelazna dama
— Wielkie Polki: Danuta Siedzik „Inka” - dziewczyna od „Łupaszki”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/685078-wielkie-polki-helena-modrzejewska-sztuka-kontra-carat