Niedawno na naszym rynku wydawniczym ukazała się niezwykle ciekawa książka dokumentalna poświęcona wydarzeniu, do którego doszło w getcie łódzkim w 1942 roku, a które przeszło do historii pod nazwą „Wielkiej Szpery”. Szefem Judenratu, czyli Żydowskiej Rady Starszych, był tam Chaim Mordechaj Rumkowski, którego naczelna dewiza brzmiała: „Naszym jedynym wyjściem jest praca.” Jego rozumowanie było następujące: jeśli Żydzi będą spolegliwie wypełniać polecenia Niemców, a zwłaszcza pracować na rzecz wzmacniania potencjału gospodarczego Trzeciej Rzeszy, tym większe mają szanse na przeżycie.
„Ojcowie i matki – dajcie mi swoje dzieci!”
Niemcy chętnie oczywiście korzystali z pracy niewolniczej w Litzmannstadt Ghetto, jednak nie mieli bynajmniej zamiaru rezygnować z planów całkowitej eksterminacji ludności żydowskiej. 3 września 1942 roku postawili Rumkowskiemu ultimatum. Zażądali wydania na śmierć 20 tysięcy Żydów z getta, w tym wszystkich dzieci do dziesiątego roku życia, starców powyżej 65 lat oraz chorych. Jeśli nie zrobią tego Żydzi swoimi własnymi rękami, wówczas – jak zagrozili – do akcji wkroczą sami Niemcy, a wtedy operacja będzie bardziej brutalna.
Następnego dnia Chaim Rumkowski wygłosił do swych rodaków dramatyczne przemówienie, w którym wołał: „Ojcowie i matki – dajcie mi swoje dzieci!” Mówił:
Pytanie, jakie powstało, to: „czy powinniśmy to wziąć na siebie, zrobić to sami, czy zostawić to innym do zrobienia?” Więc, my – to znaczy ja i moi najbliżsi współpracownicy pomyśleliśmy najpierw nie o tym, ilu zniknie, ale jak wielu jest możliwe ocalić. I doszliśmy do konkluzji, że jakby nie było to dla nas trudne, powinniśmy wcielić ten rozkaz w życie własnymi rękami. Muszę przygotować tę trudną i krwawą operację, muszę odciąć gałęzie, aby ocalić pień. Muszę zabrać dzieci, ponieważ jeżeli tego nie zrobię, inni mogą być także zabrani. (…) Udało mi się uratować te (dzieci), które mają lat dziesięć lub więcej. Niech to będzie pociechą w waszym nieszczęściu. Żądanie było na 24 tysiące ofiar, ale udało mi się stargować tę cyfrę do 20 tysięcy, może i mniej, ale pod warunkiem, że pójdą wszystkie dzieci do lat dziesięciu. Ponieważ starców i dzieci jest tylko 13 tysięcy, musimy dopełnić kwoty, wydając ludzi chorych. Co wolicie: żeby przeżyło 80-90 tysięcy Żydów, czy żeby wszyscy zostali unicestwieni?
Niemcy nie byli jednak zadowoleni z tempa, w jakim łódzcy Żydzi dostarczali ofiary do wywózki. 5 września wkroczyli więc sami do akcji, zmuszając do współpracy żydowską policję i straż pożarną, które wyłapywały ukrywane przez rodziców dzieci. Na skutek tej operacji, zwanej „Wielką Szperą”, wywieziono do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem 15 682 osoby, natomiast około 200 ludzi, pochowanych w różnych kryjówkach, zabito na miejscu.
Historia, z której znika główny twórca
Książka „Wielka Szpera” autorstwa Marka Millera i Piotra Weycherta to opowieść dokumentująca tamte dni w łódzkim getcie. Jej największą zaletą jest to, że widzimy historię całej akcji oczami żydowskich dzieci, które były bezpośrednimi świadkami przedstawianych wydarzeń i dożyły sędziwych lat. Ich relacje, przeplatające się płynnie ze sobą, wręcz wchodzące sobie w zdanie, składają się na polifoniczną, rozłożoną na wiele głosów, pełną dramatyzmu opowieść. Praca jest kolejnym przykładem zastosowania techniki reportażu montażowego, którą Marek Miller z powodzeniem używał w poprzednich książkach, takich jak m.in. „Kto tu wpuścił dziennikarzy” czy „Filmówka”. W swej ostatniej pozycji udało mu się uniknąć pułapki, w którą wpada dziś większość autorów zajmujących się tamtymi wydarzeniami. Co to za pułapka? O tym poniżej.
Otóż historia „Wielkiej Szpery” widziana z perspektywy czasu układa się coraz częściej w wewnętrzny dramat żydowski, w którym uczestniczą żydowscy przywódcy getta, żydowska policja, żydowska straż pożarna, zrozpaczeni żydowscy rodzice oraz żydowskie dzieci wysyłane na śmierć. To ich dramaty moralne oraz życiowe wybory absorbują dziś pisarzy i historyków. Z całej tej historii znikają jednak niemal w ogóle z oczu prawdziwi reżyserzy owych mrocznych wydarzeń, czyli Niemcy. To oni stworzyli przecież ów straszny, zamknięty świat, to oni narzucili ofiarom reguły gry, a następnie obserwowali zachowania ludzi postawionych przez siebie w ekstremalnych sytuacjach.
Podobna optyka dominuje dziś w opowieściach dotyczących relacji między Polakami a Żydami pod okupacją niemiecką. Są więc Żydzi, którzy ukrywają się, ponieważ grozi im zagłada; są też Polacy, którym za ukrywanie zbiegów z getta grozi kara śmierci, przy czym zasada odpowiedzialności zbiorowej rozciąga się na całą rodzinę, która może paść ofiarą egzekucji, jak straciły życie np. rodziny Ulmów w Markowej, Kowalskich w Ciepielowie, Baranków w Siedliskach i wiele innych. To właśnie między tymi dwoma grupami, Polaków i Żydów, rozgrywa się dramat, który interesuje dzisiejszych komentatorów, nie znających nierzadko okupacyjnych realiów. Coraz częściej znikają natomiast z tej historii rzeczywiści architekci zbrodni, czyli Niemcy, sytuujący się poza konfliktami moralnymi, które sami wywołali.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/673582-ojcowie-i-matki-dajcie-mi-swoje-dzieci