Losy „Wichury” były wyjątkowo skomplikowane, a on sam – postacią bardzo niejednoznaczną. Nie zmienia to faktu, że wraz ze swoim oddziałem dokonał bodaj najgłośniejszej akcji „wyklętych”. W nocy z 20 na 21 maja 1945 roku rozbił obóz NKWD w Rembertowie.
Wiosna i lato 1945 roku było w Polsce wyjątkowo gorące. Również pod względem pogody, przede wszystkim jednak trwała wówczas bardzo intensywna ofensywa partyzanckich oddziałów polskiego podziemia. Najczęściej atakowano areszty i więzienia, uwalniając więźniów politycznych, ale napadano też na transporty sowieckie, likwidowano coraz bardziej zasłużonych funkcjonariuszy bezpieki. Oddziały partyzanckie powiększały się wówczas zresztą o bardzo cenny nabytek – dobrze już ostrzelanych dezerterów z regularnych oddziałów wojska. Niekiedy partyzantom udawało się wręcz okresowo „wyzwolić” całe miejscowości, co miało miejsce choćby w Kozienicach.
Edward Wasilewski w momencie wybuchu wojny miał zaledwie szesnaście lat, ale od początku zaangażowany by w działalność konspiracyjną. Należał do Korpusu Obrony Polski, do Szarych Szeregów, wreszcie walczył w Kedywie Armii Krajowej. Po wkroczeniu Armii Czerwonej został wraz z oddziałem rozbrojony i osadzony w Majdanku, z którego jednak sprawnie uciekł. Zdecydował się pozostać w podziemiu i wkrótce otrzymał rozkaz utworzenia własnego oddziału partyzanckiego. Wraz z nim staczał potyczki z siłami MO i NKWD, dokonywał likwidacji, a do większych akcji należał napad na Urząd Gminy Dębe Wielkie. Jak wkrótce miało się okazać, była to tylko przygrywka.
Obóz numer dziesięć
Obóz NKWD w Rembertowie był jedną z kilku podobnych instytucji – nosił zresztą nr 10 - a bliźniacze ośrodki działały choćby w Ciechanowie czy Działdowie. Przyczyna była prosta – fala represji ze strony władz narastała i zwykle więzienia stawały się zbyt ciasne. Przygotowano go na terenie przedwojennej fabryki amunicji „Pocisk”, składał się głównej hali fabryki i kilku dużych baraków, podzielonych wewnątrz na izby, w których ciasno zalegali aresztowani partyzanci. Nawiasem mówiąc, jednym z nich był gen. Emil Fieldorf „Nil”.
Warunki wewnątrz były straszne. O higienie nie ma nawet co wspominać, a dzienne wyżywienie stanowiło sto gram chleba i dwa litry wodnistej zupy. Do tego dochodziła brutalność strażników, ponury widok podwójnego płotu z drutu kolczastego, a także niepewność co do przyszłości. Osadzeni mogli spodziewać się rozstrzelania na miejscu, wywiezienia w głąb Rosji, a w mało prawdopodobnym przypadku uwolnienia – dalszych szykan w codziennym życiu. Trudno nawet oceniać, czy byli w gorszym stanie fizycznym, czy psychicznym.
Decyzję o podjęciu próby uwolnienia więźniów podjął kpt. Walenty Suda „Młot”, ale bezpośredni atak miał przeprowadzić czterdziestoosobowy oddział Wasilewskiego. „Gdzieś koło godziny drugiej w nocy usłyszeliśmy seryjne strzały, potem mała przerwa i później donośne serie z okolic bramy. Wszyscy strażnicy na wieżyczkach zostali zestrzeleni przez atakujące oddziały leśne. Zerwaliśmy zamki w ostatniej chwili. Wybiegliśmy na korytarz, ale tam już byli radzieccy żołnierze” – mówił w rozmowie z dziennikarzami Radia Wolna Europa jeden z więźniów, Alfred Grabowski.
Wasilewski po mistrzowsku wykorzystał element zaskoczenia. Nie wiadomo, czy miał dokładne informacje o liczebności żołnierzy sowieckich w obozie – wspomnienia mówią o tym, że kilkakrotnie przyjeżdżał osobiście motocyklem do Rembertowa na zwiad, a także o tym, że obóz był od kilku dni pod obserwacją partyzantów. Z pewnością zdawał sobie w każdym razie sprawę, że regularna bitwa z nimi byłaby skazana na porażkę. Tym bardziej, że Rosjanie łatwo mogli ściągnąć z polski posiłki, od których roiło się w okolicy – Rembertów leży przecież zaledwie kawałek od Warszawy. Nie podejmował więc niepotrzebnego ryzyka. Rozkazy brzmiały: „likwidacja oporu i ewentualnej odsieczy, ale bez wdawania się w walkę”.
Berlingowcy salutują partyzantom
Nie do końca udało się wypełnić te rozkazy, ale akcja poszła nadzwyczaj sprawnie. Podczas gdy jedna grupa silnym ogniem ostrzeliwała wartownię główną, przytrzymując tam większość sowieckich sił, druga zlikwidowała posterunki i przedzierała się pod silnym ostrzałem w kierunku budynków więziennych. Kilku partyzantów zostało ranionych odłamkami rzucanych w ich kierunku granatów, wkrótce jednak zdołano przełamać opór Rosjan i przystąpić do otwierania cel. Choć wcześniej udało się zdobyć klucze, szybszą metodą okazało się wyważanie drzwi. Po ich otwarciu pojawił się jednak nieoczekiwany problem. Więźniowie nie chcieli wychodzić, obawiając się podstępu. Wkrótce jednak fala więźniów przetoczyła się przez plac przed halą główną, a następnie rozlała się po pobliskich lasach.
Partyzanci początkowo zamierzali ewakuować się stojącymi w obozie ciężarówkami, ale nie udało się ich uruchomić. Co gorsze – zamiast zielonej rakiety, która miała być sygnałem zakończenia akcji, omyłkowo wystrzelono czerwoną, co oznaczało, że potrzebne jest wsparcie. Błąd dodatkowo opóźnił ewakuację, co miało swoje konsekwencje. Najpierw partyzanci znów dostali się pod ogień czerwonoarmistów – doszło do ostrej strzelaniny z bliskiej odległości. Później zaś o mały włos nie doszło do walki z polską odsieczą, która przyjechała właśnie jako wsparcie dla Rosjan. Tu jednak doszło do szczęśliwego nieporozumienia. Rosjanie z wartowni, wzięli polskich żołnierzy za partyzantów i zaczęli do nich strzelać. Dobrze uzbrojeni polscy żołnierze odpowiedzieli ogniem i w ten sposób doszło do sowiecko-sowieckiej strzelaniny tuż nad głowami partyzantów, którzy szybko padli na ziemię. Kiedy obie strony wreszcie zrozumiały błąd, strzały ucichły, a enkawudziści ruszyli w stronę leżących partyzantów. Ci odczekali na odpowiedni moment i zalali Rosjan seriami z automatów. Po chwili wykorzystali powstałe zamieszanie i udało im się opuścić zarówno teren obozu, jak i sam Rembertów.
Po drodze, już w okolicach Sulejówka, doszło do ciekawego epizodu. Okazało się mianowicie, że zaalarmowani żołnierze Wojska Polskiego rozpoczęli obławę. „Z lasu zobaczyliśmy, że droga jest obstawiona przez żołnierzy w polskich mundurach. Obława. Dowódca zaryzykował i ustawił nas w sześć dwójek. Przeszliśmy, a za nami tłum uwolnionych. Berlingowcy musieli wiedzieć, kim jesteśmy, a jednak przepuścili nas bez walki. Niektórzy salutowali naszemu dowódcy – wspominał Alfred Grabowski.
Koniec człowieka zmęczonego
Według jednych źródeł tej nocy uwolniono pięciuset, według innych siedmiuset więźniów Rembertowa. Bardziej pewna jest liczba tych, których udało się Rosjanom schwytać – było ich ok. dwustu. Część z nich została natychmiast rozstrzelana, podobnie jak część tych, którym nie udało się uciec. W trakcie walki zginęło blisko siedemdziesięciu enkawudzistów i zaledwie trzech Polaków, kilku zaś zostało niezbyt ciężko rannych.
Oddział Wasilewskiego działał jeszcze kilka miesięcy, ale było to z dnia na dzień coraz trudniejsze. 25 września zdecydował się ujawnić i złożyć broń, co nie uchroniło go jednak przed aresztowaniem kilka miesięcy później i blisko roczną odsiadką połączoną z brutalnymi przesłuchaniami. Był wciąż bardzo młody – kiedy opuszczał więzienie w 1947 roku miał zaledwie dwadzieścia cztery lata. Jak wielu wówczas – był już również człowiekiem bardzo zmęczonym. Próbował się uczyć, podejmował różne prace, przez trzy kolejne lata był z nich nieustannie zwalniany. W 1950 roku zdecydował się na współpracę i istotnie współpracował z bezpieką przez kolejnych dziesięć lat, a jego akta obejmują kilka grubych tomów donosów.
Prawdopodobnie już podejmując współpracę czuł się przegrany, a wszystko wskazuje na to, że z roku na rok jego stan psychiczny gwałtownie się pogarszał. Już w 1960 bezpieka sama zrezygnowała z jego usług, prawdopodobnie właśnie z tego powodu. Coraz więcej pił, z czasem zamieniając się w wyniszczonego alkoholika o wyraźnie autodestrukcyjnych skłonnościach. Osiem lat później zginął wypadając z okna własnego mieszkania. Wypadł po pijanemu? Popełnił samobójstwo? Ktoś mu w tym pomógł? Najbardziej dramatyczne jest to, że każda z tych odpowiedzi jest tak samo prawdopodobna.
POPRZEDNIE ODCINKI Z CYKLU „NAJSŁYNNIEJSZE AKCJE ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH”:
ROZBITE WIĘZIENIE. „ANTONI HEDA DOSTAŁ CZTERY WYROKI ŚMIERCI, ALE WSZYSTKICH UNIKNĄŁ”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/668812-wichura-w-rembertowie-rozbicie-obozu-nkwd