W Puźnikach na Ukrainie specjaliści polscy i ukraińscy odnaleźli zbiorowy dół, w którym w 1945 r. złożono ciała pomordowanych mieszkańców wsi, ofiar ukraińskich nacjonalistów. Wystąpiono do władz ukraińskich o zgodę na przeprowadzenie ekshumacji - podał w piątek minister Michał Dworczyk.
Jak ustaliłem u osób będących blisko tych prac, już 23 sierpnia odnaleziono miejsce, które uznano za prawdopodobną mogiłę. Była to nieprzebadana część terenu bezpośrednio sąsiadująca z cmentarzem, jednak znajdująca się nieco bliżej niż wskazywać by miały na to relacje świadków. Pamiętajmy, że żyjący jeszcze świadkowie zbrodni, niedoszłe ofiary, miały wówczas maksymalnie 12 lat. Zatem odległości jakie zachowali w pamięci były inne niż w rzeczywistości.
Miejsce kryjące mogiłę to było trudno dostępne i porośnięte kilkudziesięcioletnimi drzewami.
To dobry moment, by przypomnieć tragiczną historię tej wsi, którą poznaliśmy bliżej w lipcu, gdy miejsce to odwiedził premier Mateusz Morawiecki. To jemu i Michałowi Dworczykowi zawdzięczamy, że pomordowani Polacy wkrótce mogą zostać godnie pochowani.
Jak zginęli Polacy? Jaka zbrodnia się tam dokonała?
Kilkaset lat zniknęło w jedną noc
Po polskiej wsi Puźniki, położonej niemal 800 km od Warszawy, ok. 60 km od Buczacza na Podolu na Ukrainie, nie zostało niemal nic. Trochę drzew owocowych zasadzonych jeszcze przez dawnych mieszkańców, do dziś owocujących. Jabłka, czereśnie, wiśnie aż proszą, by je zerwać.
Jest szlak dawnej drogi prowadzącej przez wtedy bogatą i zamożną wieś, kapliczka, krzyż upamiętniający miejsce rzezi od 80 do 100 osób, głównie dzieci, kobiet i starców. Jest jeszcze stary cmentarz z kilkoma wzruszającymi nagrobkami.
Pod nagrobkiem z Matką Bożą z różańcem napis: „Tu spoczywa Rozalija Krowicka. Żyła 11 lat. Zmarła 12.10.1913”. Na powalonym na trawie równo ociosanym, kwadratowym kamieniu czytam: „Dobrą matusię do grobu złożyli i zwłoki ziemią przykryli”. Daty brak. Obok leży piękny, bogato zdobiony nagrobek z napisem: „Z Bukowskich Józefa Poterałowicz. 1833–1907”. Musiało to być popularne tutaj nazwisko, bo jest i taki nagrobek: „Tu spoczywa Jan Poterałowicz, 1874–1928”. W sumie najwyżej kilkanaście ocalałych nagrobków – sądząc po nazwiskach – starych, szlacheckich rodzin.
Poszukiwania metr po metrze
W lipcu na łamach „Sieci” napisałem:
Cmentarz jest w tych badaniach szczególnie ważny, bo to dzięki temu punktowi orientacyjnemu możliwe jest wstępne określenie, gdzie znajduje się dół, w którym pochowano ofiary mordu dokonanego przez bandę UPA w nocy z 12 na 13 lutego 1945 r. Mówią o tym relacje świadków, ale czas zaciera pamięć. Czy dobrze wskazali miejsce pochówku? Czy przetrwał on do obecnych czasów? Dół był gotowym grobem, który wcześniej wykopali Niemcy. Chcieli w nim pochować zmarłych w szpitalu polowym, który założyli na plebani. Wymiary – 18 m długości, 2,5 m szerokości.
Monika Kalka z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie mówiła mi:
Pracujemy etapami od 12 maja. Były już trzy tury badań, każda po tygodniu Teraz jesteśmy tu czwarty raz. Wykonaliśmy już za pomocą koparki 78 rowów sondażowych. Z kolei nasi ukraińscy koledzy wykonują odwierty archeologiczne, tam gdzie koparka nie może się dostać. Wykonali już ponad 500 takich odwiertów.
Podkreślała, że najtrudniejszy etap za nimi: teren jest przygotowany do właściwych poszukiwań. Stoimy w gęstym, gliniastym błocie, które po kilku minutach wciąga nogi jak bagno. Co chwila przenosimy się zatem o kilkadziesiąt centymetrów.
Przez lata wszystko zarosło tu gęstym lasem, krzewami. Roślinność bujna, ziemia żyzna.
Trzeba było solidnej wycinki, oczyszczenia terenu. Następnie zespół specjalistów złożony z ukraińskiej firmy archeologicznej i polskich archeologów oraz medyków sądowych rozpoczął poszukiwania. Od maja głośno warcząca koparka metr po metrze odkrywa ziemię. Archeologiczne sondy są wbijane co metr. Pracują tu też archeolodzy z Instytutu Pamięci Narodowej oraz wolontariusze Fundacji Wolność i Demokracja, od dekad zaangażowanej w pomoc Polakom na Wschodzie i dbanie o znaki polskości na dawnych Kresach.
Na kawałku betonu przykrytym folią oglądałem znalezione artefakty: kawałek glinianej miski, zapalniczki na benzynę, kule pistoletowe i karabinowe różnego pochodzenia. Jest też sowiecka moneta, 10 kopiejek z wybitą datą „1943”. Każdy przedmiot w folii, opisany. Wszystko to z czasem pozwoli jeszcze lepiej zrozumieć tę tragiczną historię.
Wspólna praca ukraińskich i polskich ekspertów to wymóg ukraińskiego prawa. Obok zgód urzędów na wszystkich poziomach należy też znaleźć ukraińskiego partnera. W tym przypadku jest to ukraińska prywatna firma archeologiczna.
Mimo takiej konstrukcji prawnej pracujemy wspólnie, tworzymy jedną ekipę poszukiwawczą, dzielimy się solidarnie zadaniami. Cel jest wspólny – znalezienie miejsca pochówku ofiar
— mówił mi Oleksij Złotogorski z ukraińskiej firmy.
Maciej Dancewicz z Fundacji Wolność i Demokracja podkreślał, że zadanie poszukiwaczy nie jest łatwe.
Dawne drogi, punkty odniesienia, o których mówią świadkowie we wspomnieniach, już w większości nie istnieją. Próbujemy je nakładać na plany, posiłkujemy się wszystkimi dostępnymi materiałami, jak niemieckie zdjęcie lotnicze wsi z 1944 r. Mamy pierwszy sukces. Udało nam się ustalić, gdzie się kończył dawny cmentarz – wiemy, że zbiorowa mogiła jest gdzieś za nim
- podkreślał.
Jak się okazało, miał rację.
Złotogorski miał wtedy, w lipcu, tę mapę przy sobie. Pokazywał drogę, wskazał palcem, jak były ustawione gospodarstwa, gdzie stał kościół, a gdzie plebania. Na czerwono zaznaczono cmentarz. Dopiero z tej perspektywy uświadamiamy sobie, jak duża i stara była to wieś. Kilkaset lat historii skończyło się jednej nocy.
Szare Wilki w puźnikach
Maciej Dancewicz, wolontariusz, którego babcia cudem ocalała z masakry w Puźnikach, opowiadał, że pierwszy napad miał miejsce w 1943 r. Spalono kilka domów na skraju wsi, ale atak został odparty.
Samoobrona wsi była bardzo mocna, to długo odstraszało potencjalnych napastników. Aż do momentu, gdy Sowieci wyparli Niemców z tego terenu, a mężczyzn w większości zmobilizowali do wojska. Zostało kilkunastu nastolatków i starszych mężczyzn, tylko oni umieli się posługiwać bronią
— mówił. Gdy w lutym 1945 r. w okolicy pojawił się silny oddział UPA, znów zaczęły się napady. Spalono miasteczko Baryż oddalone o kilka kilometrów. Tam 5 lutego 1945 r. zamordowano 135 osób. Następnie 7 lutego zaatakowano sąsiednią wieś Zalesie Koropieckie. Zginęło tam też od 7 do 9 osób z Puźnik. Do wsi przywieziono saniami ich zwęglone zwłoki. Jedną z kobiet rozpoznano tylko po węźle na chuście, wszystko inne było spalone.
W akcji w Zalesiu chodziło o zastraszenie także miejscowych Ukraińców, gospodarzy, którzy nie chcieli mordować swoich sąsiadów Polaków, byli wobec nich pokojowo nastawieni. Wszyscy ci, którzy się sprzeciwiali, też ginęli. Znamy ich z imienia i nazwiska
— mówił Dancewicz.
Wedle przekazów banda UPA nazywała się Szare Wilki, była dowodzona przez niejakiego Petra Ochamczuka. W nocy z 12 na 13 lutego 1945 r. z trzech stron uderzyła na wieś Puźniki. Nieliczni chłopcy i starsi mężczyźni, którzy pozostali we wsi, stanęli do nierównej walki. Dancewicz kontynuuwał:
Najwięcej ludzi zginęło w tzw. rowie Borkowskich, od nazwiska gospodarzy, przy których domu się znajdował. Tam dla kobiet i dzieci urządzono kryjówkę, był śnieg, biało, zamaskowano więc wejścia białymi prześcieradłami.
Niestety, kryjówka została odkryta.
Wyciągnięto kobiety i dzieci w makabryczny sposób, z użyciem narzędzi rolniczych, siekier, noży, zamordowano ok. 50 osób
— mówił Dancewicz.
To miejsce upamiętnia dziś krzyż, postawiony po raz pierwszy w latach 90. XX w. przez byłych mieszkańców.
Część mieszkańców chowała się po domach, w różnych schronach. Głównym punktem oporu była jednak duża, murowana plebania, dziś nieistniejąca, podobnie jak kościół, przy którym stała. Tam, strzelając, rzucając granatami, bronili się Polacy i ostatecznie odparli napastników. Wiadomo, że ci mieli rannych, uznali więc, że straty w wyniku dalszej walki byłyby zbyt duże. Wycofali się.
W czasie masakry jedna z kobiet schowała się pod dużą murowaną kapliczką z figurą Matki Boskiej Salezjańskiej. Jej ocalenie jest opisywane przez świadków w kategoriach cudu.
Ktoś inny ocalał, bo poszedł w prawo, a nie w lewo, ktoś wpadł w zaspę i uszedł z życiem niezauważony. Jedna z kobiet, pani Haniszewska, zginęła ścięta serią z karabinu, ale przewracając się przykryła swoim ciałem niemowlaka. Dziecko ocalało, żyje do dzisiaj.
Obraz pozostawiony przez zbrodniarzy był straszny. Ludzkie ciała, krew, oszalałe ze strachu zwierzęta, smród spalenizny. Ciała przeniesiono do wykopanego przez Niemców dołu, którego dziś szukają ukraińscy i polscy eksperci. Pochowano ich zawiniętych w prześcieradła, jakieś szmaty. Dla ocalałych kobiet i dzieci to był ogromny wysiłek.
Po zbrodni ocalali mieszkańcy Puźnik jeszcze kilka dni pozostali we wsi i okolicach. Radzili, jak bezpiecznie wycofać się z tej wsi. Ostatecznie wyszli przez Buczacz i Koropiec. W czerwcu wyjechali do Polski – część do Niemysłowic w województwie opolskim, część do Ratowic na Dolnym Śląsku.
By godnie ich pochować
To właśnie miejsce po wsi Puźniki w 80. rocznicą rzezi wołyńskiej odwiedził premier Mateusz Morawiecki. A właściwie się do niej przedarł, bo intensywne deszcze zamieniły i tak ekstremalnie trudną gliniastą dróżkę w płynący potok, przez który nie zdołały przejechać nawet najmocniejsze samochody terenowe. Wspólnie z przedstawicielem władz obwodu tarnopolskiego premier złożył wieniec pod krzyżem na cmentarzu i w mocnych słowach przywołał zamordowanych mieszkańców.
Dzisiaj składam hołd w imieniu Rzeczypospolitej. Składam hołd wszystkim pomordowanym wtedy Polakom, pomordowanym w latach 1943–1945, w czasie zbrodni wołyńskiej. Wzywam was, nasi przodkowie, nasze siostry, nasi bracia – stańcie do apelu. Wzywam was, byście byli świadkami i opiekunami dobrej przyszłości naszych narodów
— mówił.
Zbrodnię wołyńską nazwał ludobójstwem, podkreślił, że łącznie ponad 100 tys. Polaków straciło życie w tym piekle. Złożył też ważne zobowiązanie:
Dzisiaj nie tylko wspominamy tamten czas, lecz także wołamy o odnalezienie wszystkich miejsc pochówku po to, aby móc ekshumować ofiary i godnie je pochować. Nie spoczniemy, ja nie spocznę, dopóki ostatnia ofiara tamtej strasznej zbrodni wołyńskiej, zbrodni Galicji Wschodniej, nie zostanie odszukana. To nasze obowiązki, to nasza spuścizna. Jesteśmy to winni wszystkim, którzy wtedy żyli w tym miejscu i przeżyli albo nie przeżyli tamtej hekatomby.
Dziś dowiedzieliśmy się, że na tej trudnej drodze zrobiono pierwszy krok. Oby teraz blokady zwolniono.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/668519-poruszajaca-historia-wstrzasajacego-odkrycia-w-puznikach