W nocy z 4 na 5 sierpnia 1945 roku poakowski oddział Antoniego Hedy rozbił ubeckie więzienie w Kielcach. Niemal bez strat, uwolniono kilkuset osadzonych tam więźniów politycznych.
To była akcja profesjonalistów. Najpierw pozbyto się z Kielc niemal wszystkich żołnierzy, dokonując pozorowanego ataku na pobliski Szydłowiec. Następnie kilkudziesięcioosobowe oddziały zabezpieczyły potencjalne trasy dotarcia posiłków Milicji Obywatelskiej, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Czerwonoarmistów – na wypadek, gdyby jakiś ich oddział pozostał jednak w mieście. Wcześniej zdobyto, głównie na funkcjonariuszach bezpieki, kilkanaście samochodów, co zapewniło jednocześnie transport, jak i niezbędne informacje. Odcięto też, rzecz jasna, łączność telefoniczną. Wieczorem 4 sierpnia, centrum Kielc praktycznie znalazło się w rękach polskiego podziemia. Dopiero wówczas przystąpiono do bezpośredniego ataku na więzienie.
Grupa szturmowa, którą dowodziłem bezpośrednio (ok. 30 ludzi) – wjechała do miasta, podobnie jak cały oddział, działając przez zaskoczenie. Weszliśmy przez bramę cmentarza przykościelnego, która już wcześniej była przez naszych ludzi otwarta, zrobiliśmy przeskok przez mur na ul. Zamkową i podeszliśmy do bramy więziennej. Była zamknięta (…) Odpaliliśmy z piata – jeden, drugi strzał, ale brama dalej pozostawała zamknięta, główne rygle nie chciały puścić. Trzeba było przygotować nowe ładunki i założyć je wprost pod rygle. Puściły wreszcie! Ale po prawej trzeba było zdobywać kolejną bramę. Odbyło się to w podobny sposób. Znaleźliśmy się wreszcie na głównym dziedzińcu więziennym
— wspominał Antoni Heda „Szary”, który dowodził tą niezwykłą akcją.
Kobiety w strojach nocnych
Właściwie już samo nazwisko Hedy było gwarancją sukcesu. Lista jego wojennych dokonań przyprawia wręcz o zawrót głowy, a rozbijanie więzień – czy to niemieckich, czy sowieckich – stało się wręcz jego specjalizacją. Dwa lata wcześniej uwolnił kilkudziesięciu więźniów z więzienia w Starachowicach, z większości z nich tworząc własny oddział partyzancki. Aby zapewnić mu uzbrojenie i niezbędne pieniądze, kilka miesięcy później powrócili do Starachowic i zdobyli niemiecką fabrykę zbrojeniową – zabierając mnóstwo broni i jakieś dwa miliony w gotówce. Tak wyposażeni, w połowie następnego roku wypędzili Niemców z miasteczka Końskie i zajęli je. Pomiędzy tym akcjami miał miejsce szereg mniejszych lub większych potyczek – oddział „Szarego” należał do najaktywniejszych na kielecczyźnie, zaś on sam szybko stał się legendą. I to nie tylko dlatego, że był po prostu doskonałym dowódcą, łączącym żywiołowy temperament w akcji z chłodną logiką wcześniejszego planowania. „Szary” był również człowiekiem o krystalicznej wręcz moralności – niemal nie spotykanej w czasach wojny. Do dziś pozostaje jednym z nielicznych żołnierzy tamtego okresu, którego życiorys nie wzbudza absolutnie żadnych kontrowersji.
„Szary” był przeciwnikiem zabijania dla zabijania – nawet wrogów. W przypadku kieleckiego więzienia jego motywacja była jednak prosta.
Oni tam mordowali bez sądu
— wytłumaczył ją później przesłuchującemu go ubekowi.
Kiedy więc tylko pojawił się temat akcji, Heda natychmiast rozpoczął staranne planowanie. Jak opowiadał:
W sprawie uwięzionych w Kielcach rozmawiałem wówczas z Rzepeckim. „Czy jest możliwość odbicia ich?” - spytał. „Tak” - odparłem. „W takim razie nie daję panu żadnych dyspozycji”. „Będę działał na własną rękę” – zakończyłem. Zdawałem sobie dobrze sprawę, czego oczekują ode mnie nie tylko zwierzchnicy, ale także żołnierze i uwięzieni. O odbiciu naszych myślałem już od dawna, właściwie od momentu otrzymania rozkazu zorganizowania siatki i oddziałów uderzeniowych. Co dwa tygodnie miałem odprawy z dowódcami kompanii i plutonów, byliśmy w gotowości. Minął czerwiec, zaczął się lipiec, akcja na kieleckie więzienie została zaplanowana (…) Przeprowadziłem w Kielcach wywiad i rozpoznanie, ustaliłem drogę odwrotu. Jeździłem po mieście i okolicy ze „Szparagiem” (Włodzimierz Dalewski) i (Edwardem) Nadarkiewiczem. Plan został ustalony, data wyznaczona. Pozostawało tylko zebrać żołnierzy. Zarządziłem koncentrację na trzy dni przed wyznaczonym terminem.
Kiedy już rozbito więzienne bramy, przystąpiono do rozsadzania zamków cel. Akcję ułatwiało to, że strażnicy spanikowali i opór był stosunkowo niewielki. Nie spanikowały natomiast solidne zamki więzienne i ich rozsadzanie nie szło tak gładko, jak zaplanowano. Pewnym problemem była także… radość uwolnionych. Ze wspomnień „Szarego” wynika, że kiedy otwarto cele na dolnym poziomie, uwięzione tam kobiety ogarnęła trudna do okiełznania euforia.
Zapanował niesłychany harmider i bieganina. Cały tłumek rozgorączkowanych do nieprzytomności niewiast, w najróżniejszych, nierzadko nocnych strojach – skupił się dookoła mnie, radując się i płacząc na przemian. Niewiele pomagały nasze perswazje, prośby, wreszcie rozkazy, żeby natychmiast się rozpraszały, uciekały w miasto, gdzie która może
— przyznawał oficer.
Wszystko to opóźniało akcję, a czas był ważny – liczono się z tym, że do Kielc mogą ściągnąć oddziały wojskowe, z którymi walka byłaby zapewne skazana na porażkę, a przynajmniej przyniosłaby poważne straty. Ostatecznie jednak całość zakończyła się niemal stuprocentowym powodzeniem. Niemal, bo żołnierzom nie udało się otworzyć trzech ostatnich cel. Zabrakło jednak nie czasu, lecz trotylu.
Ubeckie źródła (Stefan Skwarek, „Na wysuniętych posterunkach”) przyznają się jedynie do 298 wypuszczonych więźniów. Według moich ocen wypuszczonych zostało 600-700 osób
— zanotował.
Liczby te są dziś trudne do zweryfikowania. W każdym jednak przypadku mowa o kilkuset ludziach, którym akcja w Kielcach zapewne ocaliła życie, a na pewno zdrowie.
Rokossowski ratuje „wyklętego”
Na początku września 1945 roku powstała organizacja Wolność i Niezawisłość – kontynuatorka organizacji „Nie”, w jej ramach też działałem
— wspominał.
W rzeczywistości długo już nie działał. O mały włos wziąłby udział w jeszcze jednej głośnej akcji – rozbiciu we wrześniu więzienia ubeckiego w Radomiu. Tym razem jednak nie pozwoliło mu zdrowie. W czasie akcji w Kielcach dostał odłamkiem w kolano i rana goiła się bardzo opornie.
Miałem ochotę sam wybrać się na tę akcje do Radomia, ale nie mogłem ze względu na chorą nogę
— przyznawał i ograniczył się w tym przypadku do konsultacji i pomocy w planowaniu.
Aresztowano go trzy lata później. Dostał cztery wyroki śmierci, ale wszystkich uniknął. Uratowała go naturalna dobroć i litość jaką okazywał wrogom. Wstawili się za nim podobno oficerowie Armii Ludowej, z którymi zdarzało mu się walczyć i których po zwycięskich potyczkach puszczał wolno. Oficer bezpieki, który przyszedł do niego do celi, powiedział mu, że od śmierci ocalił go bezpośrednio marszałek Rokossowski.
Marszałek polecił mi przekazać panu pozdrowienia oraz zapewnienie, że będzie pan ułaskawiony, a nawet jest możliwość – marszałek by sobie tego życzył – żeby po upływie pół roku znalazł się pan na wolności
— mówił oficer.
Nastała chwila głębokiego milczenia. Powiedziałem wreszcie: „Nie rozumiem sytuacji. Co marszałek Rokossowski ma do mojej sprawy? Jestem mu obcy”.
Ostatecznie „Szary” opuścił więzienie – jak wielu innych – na fali odwilży, w roku 1956. Zasadniczo prowadził od tej pory spokojne życie, choć nie unikał zaangażowania w ruchy niepodległościowe. Za swoją dzielność w „Solidarności” był internowany w czasie stanu wojennego. Miał wówczas sześćdziesiąt pięć lat. Miał przed sobą jeszcze blisko trzy dekady życia – nieustannie dekorowany, nagradzany i awansowany, zmarł w 2008 roku w randze generała brygady.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/664090-najslynniejsze-akcje-zolnierzy-wykletych-rozbite-wiezienie