Książka Martyny Grądzkiej nie jest może idealną lekturą na wakacje. W każdym razie, w czasie wakacji lub po nich, trzeba ją koniecznie przeczytać.
Traktuje o dziejach sierocińca żydowskiego na krakowskim Kazimierzu, dziejach przerwanych najpierw przez okupację niemiecką (co dla ludności żydowskiej oznaczało życie w getcie), a potem przez „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” - co dla niej oznaczało śmierć. Ci nieliczni, którzy przeżyli, otarli się o nią.
Książka opowiada zatem o losie dzieci żydowskich, które w większości poszły do komór gazowych tylko dlatego, że były żydowskie i o tych nielicznych, którym udało się przeżyć mimo, że były żydowskie. A dokładniej o ich życiu w cieniu machiny śmierci, która działała niezawodnie i gdyby inaczej potoczyły się militarne losy tej wojny, dzieło zniszczenia zapewne dopełniłoby się.
Ten sierociniec powstał w połowie XIX wieku, a więc jeszcze przed okresem autonomii galicyjskiej, ale rozkwitł właśnie w okresie schyłkowej monarchii austro-węgierskiej. Dom dobrze funkcjonował także w Polsce międzywojennej. Z chwilą wybuchu wojny wszystko zaczęło zmieniać się na gorsze, a koniec był tragiczny: przeniesienie domu do getta, wywózka dzieci do Bełżca 28 października 1942.
Taki był formalnie koniec przedwojennego Domu Sierot Żydowskich z krakowskiego Kazimierza. Ale autorka tu się nie zatrzymuje, bo i historia dzieci żydowskich z krakowskiego getta jeszcze na tym się nie skończyła. Część dzieci żydowskich z getta nie przebywała w sierocińcu – te nie poszły na śmierć 28 października 1942. Trzeba też wiedzieć, że wielu Polaków-aryjczyków, którzy wzięli dzieci żydowskie do siebie, w miarę zbliżania się Zagłady, oddawało te dzieci z powrotem do getta. Dlatego po wywiezieniu dzieci z Domu Sierot do Bełżca dla innych utworzono w getcie tzw. Kinderheim.
Potem, wraz z likwidacją getta w marcu 1943, dzieci z Kinderheimu przeszły do obozu w Płaszowie. W płaszowskim Kinderhaimie przebywały też te dzieci, którym dotąd udało się przechować razem z rodzicami. W obozie rodzice rozstawali się z nimi, gdy za ich nielegalne przechowywanie groziła kara śmierci. Komendant obozu płaszowskiego Amon Goth łudził więźniów-rodziców, że obozowym sierocińcu los ich dzieci będzie lepszy niż ogółu więźniów. Okazało się to nieprawdą: 14 maja 1944 dzieci zostały wywiezione do obozu śmierci w Oświęcimiu albo stracone gdzieś w okolicy Płaszowa – w każdym razie te, które wywieziono, nie przeżyły.
Jako się rzekło, nie jest to lektura lekka. Nie jest też bardzo krzepiąca. Bo też żadna uczciwie opisana historia masowego terroru raczej nie jest krzepiąca z tego prostego powodu, że ludzie postawieni w sytuacjach granicznych ratują raczej siebie niż bliźnich. Bywa, że ratują raczej siebie, niż swoje dzieci... Nie nam oceniać.
Ale jest w tej ogólnie nie-krzepiącej historii jeden moment przywracający wiarę w człowieka. To opis likwidacji Domu Sierot jeszcze w getcie, 28 października 1942, kiedy razem z dziećmi idzie na śmierć ich opiekun Dawid Kurzmann. Zupełnie jak Janusz Korczak, tyle, że przypadek dra Kurzmanna jest szerzej nieznany. A szkoda.
Roman Graczyk
* Martyna Grądzka "Przerwane dzieciństwo. Losy dzieci Żydowskiego Domu Sierot przy ul. Dietla 64 w Krakowie podczas okupacji niemieckiej", Instytut Pamięci Narodowej, Kraków 2012
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/65619-przerwane-zydowskie-dziecinstwo
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.