Sam Donald Tusk zadbał, by analogie do 1989 roku i 1992 roku same się nasuwały. Zaproszenie Lecha Wałęsy było z pewnością dobrze przemyślane. To było danie do zrozumienia, że organizatorzy marszu są w dużej mierze zakładnikami wyboru historycznego i politycznego, jaki został dokonany w obu tych latach. Jednak liczebność marszu winna nas czegoś nauczyć - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl historyk i dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego.
wPolityce.pl: Miał Pan wczoraj déjà vu widząc otwierających marsz opozycji Donalda Tuska oraz Lecha Wałęsę?
Prof. Jan Żaryn”: Widząc przekazy medialne nasuwa się kilka refleksji. Po pierwsze sam główny organizator, czyli Donald Tusk, zadbał, by analogie do 1989 roku i 1992 roku same się nasuwały. Zaproszenie Lecha Wałęsy było z pewnością dobrze przemyślane.
Moim zdaniem było to danie do zrozumienia, że organizatorzy marszu są w dużej mierze zakładnikami wyboru historycznego i politycznego, jaki został dokonany w obu tych latach.
Przypomnijmy ten wybór.
Mieliśmy nawiązanie do bardzo wyraźnego sojuszu między dawną częścią obozu solidarnościowego, a całym układem komunistycznym i postkomunistycznym, szczególnie jeśli chodzi o sferę własności i tego, co nazywamy uwłaszczaniem się szeroko pojętej nomenklatury. Nazywając to językiem politologicznym - zostały podjęte pewne nieformalne decyzje, które uniemożliwiały pojawienie się nowoczesnych partii politycznych na polskiej scenie. Tak się składa, że takimi partiami politycznymi były przede wszystkim prawicowe PC, ZChN, czy wcześniej Stronnictwo Pracy w 89 roku. One miały bardzo różnorodny fundament, początek swojego funkcjonowania, ale wszystkie nie mieściły się z tzw. mainstreamie magdalenkowym. Stąd miały być skazane prędzej czy później na porażkę gwarantowaną właśnie przez układy sił, które dominowały zarówno przy Okrągłym Stole, jak i przy obalaniu rządu Jana Olszewskiego.
O czym świadczy nawiązywanie do tego w marszu 4 czerwca 2023 roku, w takim właśnie układzie: Tusk-Wałęsa?
To jest wg mnie oczywiste świadectwo chęci podtrzymywania tego antydemokratycznego układu wewnętrznego, tzn. Polacy nie jako podmiot, ale układ zamkniętych w bańce sił politycznych ma decydować o strukturze władzy w Polsce. I to jest pierwszy wniosek.
Mimo to marsz był liczny.
Nawet bardzo liczny. I tu jest drugi wniosek. Widać, że Polacy lubią manifestować i uczestniczyć w wydarzeniu, w którym są i dają świadectwo. I to podpowiada, że druga strona, zjednoczonej prawicy, nie odrobiła jakiejś ważnej lekcji. I trzeba to sobie też śmiało powiedzieć. Nie wiem, czy w marszu przeszło pół miliona osób, trzysta czy sto pięćdziesiąt tysięcy. To nie jest najistotniejsze, tak jak to, czy Platforma Obywatelska ma tak dużo pieniędzy, by zorganizować tylu ludzi. To są wszystko wykręty, które w tej chwili słyszę w mediach ze strony zjednoczonej prawicy.
Nie ma co się oszukiwać, że „nasza” strona albo z racji błędów własnych, albo z racji nieumiejętności komunikacyjnych, nie dociera do znaczącej części narodu polskiego, która to część jest przez nas de facto krzywdzona.
Krzywdzona?
Brakiem komunikacji. Druga strona, której liderem jest Donald Tusk, jednak potrafiła włączyć mechanizm tworzenia języka agresji, nienawiści, który zastąpił realną dyskusję. I nasza strona albo częściowo odpowiada tym samym, co jest bez sensu, albo nie umie przebić się przez ten cały nienawistny w języku szum, który dociera do tych, którzy w niedzielę manifestowali na warszawskim Trakcie Królewskim.
Nie ma co się obrażać. Trzeba sobie powiedzieć, że to jest nasz błąd, nasza wina. Trzeba koniecznie dotrzeć do Polaków, ponieważ mogą być bardzo mocno pozbawieni umiejętności oceniania rzeczywistości poprzez właśnie wprowadzenie w swoje serca i umysły nieracjonalności, a co skutkuje negatywnymi emocjami.
Marsz był reakcją, choć może warto to nazwać pretekstem, na uchwalenie przez PiS ustawy, która ma zbadać wpływy rosyjskie na niekorzystne dla Polski decyzje rządzących. Widać tu i walkę o władzę z PiS, który realnie zmienia Polskę, i ochronę interesów Rosji. I aż rzuca się w oczy pamiętne „wy nie wiecie, jak oni daleko zaszli” i – jak wtedy – „odsowietyzowanie Polski” oraz ucieczka przed rozliczeniami.
Nie ma cienia wątpliwości, że polityka gabinetu Donalda Tuska i wspierającego go w sprawach rosyjskich Waldemara Pawlaka do 2015 roku była efektem wyboru politycznego, w którym głos wiodący miały Niemcy i ówczesny układ w Unii Europejskiej. I wtedy, i obecnie rząd polski realizował - nie chcę powiedzieć że wytyczne, ale wpisywał się w to - realizację zadań dyktowanych przez Berlin. I w ramach tych zadań nastąpiły resety w sprawie Rosji, nastąpiły układy i podpisywane umowy, które miały wymiar antypolski.
I obecnie mamy do czynienia z podobną ucieczką od odpowiedzialności za tamte decyzje.
Oczywiście powinniśmy wiedzieć, jakie są wpływy u nas obcych państw, a szczególnie takiego państwa, jak Rosja. Wydaje mi się jednak, że taka komisja powinna powstać dużo wcześniej, niekoniecznie w roku wyborczym.
I bez komisji w sposób oczywisty - jako uczestniczący w dyskusji politycznej – wiemy, że w temacie wpływów rosyjskich i niekorzystnych decyzji dla Polski wina jest i po stronie Waldemara Pawlaka, i Donalda Tuska. I ta galeria nazwisk jest dużo szersza. A zatem skoro to wiemy, a więcej się nie dowiemy przed wyborami, wyniki pracy tej komisji nie będą do wyborów głębsze, niż powierzchowne. Terminy podpowiadają, że nie będziemy wiedzieć więcej, niż to, co już dobrze wiemy.
Rozmawiał RM
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/649511-zaryn-o-marszu-4-vi-tusk-zadbal-o-analogie-z-1989-i-1992-r