Miał 32 lata, a w ciągu dwóch lat pracy na Pawiaku własnoręcznie zamordował kilkadziesiąt osób. Jako perła w koronie zwyrodniałego systemu nazistowskich katowni mógł liczyć na kolejne awanse i apanaże. Tym, co w końcu otrzymał, była jednak seria strzałów w plecy. Franz Bürkl, w przeciwieństwie do swoich ofiar, miał szczęście umrzeć szybko.
Pawiak – bilet w jedną stronę
W budzącym grozę XIX-wiecznym gmachu przy ulicy Dzielnej Niemcy ulokowali największe na terenach okupowanej Rzeczypospolitej więzienie polityczne. Założone w październiku 1939 roku, było miejscem internowania ok. 100 tys. osób, z których bynajmniej nie wszystkie mogły otrzymać kwalifikację więźniów politycznych. Wg szacunków historyków, na samym Pawiaku zamordowano ok. 37 tys. ludzi, zaś dla kolejnych 60 tys. był on przystankiem w drodze do obozów koncentracyjnych i miejsc odosobnienia. Choć pewnej liczbie osób udało się odzyskać wolność, Pawiak słusznie uchodził za więzienie, z którego powrót był w zasadzie niemożliwy. Na obsadę Pawiaka składało się ponad pięćdziesięciu esesmanów, prześcigających się w okrucieństwach wobec osadzonych. Nie dziwi więc fakt, że na ogromną skalę rozwinęła się tam konspiracja – już na samym początku, w 1939 r. powstała więzienna komórka Służby Zwycięstwu Polski. Z siatką wewnętrzną współdziałali więźniowie funkcyjni oraz pracownicy warsztatów. Dzięki współpracy z Armią Krajową, na podstawie informacji uzyskanych od więźniów, udało się zapoczątkować i przeprowadzić akcje likwidacyjne najbardziej bestialskich hitlerowców.
Kastor i jego pan
Wśród zwyrodnialców zatrudnionych na Pawiaku wyróżniał się Franz Bürkl, wyjątkowy sadysta, morderca i narkoman. Tak wspomina go były osadzony, Leon Wanat: „Zboczeniec, morfinista, szwendał się po więzieniu zawsze zamroczony. On pierwszy na Pawiaku zaczął mordować więźniów, podczas gdy inni zadowalali się jeszcze w tym czasie jedynie rolą obserwatorów. Łańcuch zbrodni Bürkla ciągnął się bez końca.” SS-Oberscharführer Franz Bürkl pełnił na Pawiaku funkcję dowódcy zmiany i zastępcy komendanta tego owianego paskudną sławą więzienia. Niemiec osobiście strzelał do więźniów, wieszał ich, okładał pejczem i bił póki nie wyzionęli ducha. Na długiej liście ofiar krwawego esesmana znalazł się m.in. major Dionizy Błeszyński, ps. Brzechwa, weteran I wojny światowej, a następnie komendant Obwodu AK Wola, aresztowany w 1943 roku wskutek donosu konfidenta. Ulubioną „rozrywką” Bürkla było szczucie więźniów należącym do niego wilczurem o imieniu Kastor. Fakt, że pies wabił się właśnie tak, mógł zresztą wskazywać na powszechne wśród oficerów SS zainteresowanie astrologią (Kastor to bowiem nie tylko imię mitycznego herosa, jest to także nazwa drugiej co do jasności gwiazdy w gwiazdozbiorze Bliźniąt). Owczarek, podobnie jak jego pan, wzbudzał ogromny strach u więźniów Pawiaka – zwierzę wyszkolono tak, by wykazywało się jak największą agresją. Kastor, spuszczony ze smyczy, rzucał się na ludzi, gryząc ich niczym łowną zwierzynę, co Bürkl skrzętnie wykorzystywał, zamykając go w celi z upatrzoną ofiarą. Nieposkromiony do końca temperament wilczura nieraz dał się we znaki również jego panu – znana jest relacja o pogryzieniu przez niego nawet Franza Bürkla.
Rozpoznanie
Do dowództwa AK spływały doniesienia o bestialstwie Bürkla, co nie mogło pozostać bez odzewu. Latem 1943 r. Kierownictwo Walki Podziemnej na podstawie wyroku zakonspirowanego sądu wydało polecenie likwidacji psychopatycznego strażnika. Wpierw jednak należało przeprowadzić dokładne rozpoznanie. Obowiązek ten przypadł szefowi komórki wywiadowczej oddziału dywersji bojowej AK o kryptonimie „Agat”, Aleksandrowi Kunickiemu, ps. Rayski. Kunicki nie dysponował rysopisem celu, skontaktował się więc z byłymi więźniami Pawiaka. Nie przyniosło to jednak spodziewanych efektów. Rayski postanowił wobec tego przeprowadzić obserwację w terenie. Ustalił godzinę zmiany straży więzienia i trasę przewożącej personel ciężarówki. Był to strzał w dziesiątkę. Ze swego stanowiska przy Alei Szucha wywiadowca już drugiego dnia obserwacji dostrzegł gestapowca z wilczurem. Kunicki ustalił miejsce zamieszkania właściciela psa. Tożsamość hitlerowca ostatecznie potwierdził zwolniony z Pawiaka Bogusław Ustaborowicz, ps. Żar. Młodzieniec nie miał żadnych wątpliwości – śledzony człowiek to Franz Bürkl. Ostatecznym dowodem było zdobycie przez Ludwika Żurka księgi meldunkowej budynku przy ul. Polnej 22. Można więc było przystąpić do akcji likwidacyjnej. Misję powierzono I plutonowi „Agatu”, dowodzonemu przez Jerzego Zborowskiego, ps. Jeremi. Na miejsce egzekucji wybrano rejon ulic Marszałkowskiej i Litewskiej. Nie był to łatwy teren, bowiem okolice te roiły się od Niemców. Tu jednak pomóc miał efekt zaskoczenia. Wykonawcą wyroku miał zostać Zborowski, a wyznaczony przez niego oddział tworzyli drugi wykonawca, Bronisław Pietraszewicz, ps. Lot, Eugeniusz Schielberg „Dietrich”, Henryk Migdalski „Kędzior” oraz dwaj kierowcy. Zabezpieczenie medyczne akcji spoczęło na barkach „Doktora Maksa”, czyli Zbigniewa Dworaka, a obserwatorem był szef oddziału „Agat”, Adam Borys, ps. Pług.
Sprawiedliwość
Pierwsza próba zamachu na Franza Bürkla zakończyła się niepowodzeniem – Niemiec nie pojawił się w wyznaczonym miejscu. Już dwa dni później, 7 września 1943 roku, o godzinie 9:40 oddział „Jeremiego” zajął ustalone pozycje. Okoliczności nie należały do sprzyjających, bowiem – jak wspomina sam Zborowski „przy zbiegu Piłsudskiego i Marszałkowskiej zatrzymały się dwa motocykle patrolowe policji niemieckiej (…). Na przystanku przy Litewskiej urzędował patrol (…) w sile trzech osób w hełmach oraz kilku uzbrojonych policjantów niemieckich czekających w tramwajach. Poza tym, w chwili ukazania się pana B., na przystanek zajeżdżał (…) tramwaj linii ‘1’ z wielu Niemcami na platformie”.
„Jeremi” i „Żar” stanęli na rogu Marszałkowskiej i Oleandrów, zaś „Lot”, drugi wykonawca wyroku, zajął pozycję nieopodal przystanku tramwajowego przy ul. Marszałkowskiej i Litewskiej. Akcję z obu stron osłaniali „Kędzior” i „Dietrich”. Na żołnierzy czekały też zaparkowane w pobliżu auta. O godzinie 9:58 „Żar” zasygnalizował Zborowskiemu pojawienie się celu. Niespodziewanie jednak Bürkl nie był sam – nie towarzyszył mu także ulubiony owczarek, lecz żona i dziecko. Mimo to akcję trzeba było kontynuować - wyrok wydany na Bürkla musiał zostać wykonany. Doskonale zorganizowana machina polskiej dywersji ruszyła. Gdy Bürkl zjawił się na ul. Marszałkowskiej, podążył za nim „Jeremi”. Na wysokości ul. Litewskiej wraz z „Lotem” błyskawicznie wyjęli broń, by oddać strzały w kierunku Bürkla. Niemiec padł na miejscu. Huk wystrzelonych kul zaalarmował znajdujących się w pobliżu Niemców. Rozpętało się prawdziwe piekło. Niemcy odruchowo zorganizowali się w trzy grupy, prujące w kierunku dywersantów z posiadanej broni. Na to jednak bez wahania zareagowali ubezpieczający zamachowców koledzy. „Kędzior” serią z peemu błyskawicznie wyeliminował trzech niemieckich policjantów. Jednocześnie „Dietrich” wprawnym ruchem wyciąga ukryty w futerale na skrzypce karabin, ostrzeliwując ukrytych za jednym z tramwajów pozostałych Niemców. W międzyczasie „Lot” pod gradem kul wyszarpuje z kieszeni zabitego Bürkla dokumenty, mające posłużyć jako dowód pomyślnie wykonanego rozkazu. Jakby tego było mało, w tym samym czasie żona Bürkla wściekle okładała Pietraszewicza pięściami. Gdy w ręku „Lota” znalazł się portfel esesmana, „Jeremi” niezwłocznie zarządził ewakuację. Odwrót ubezpieczał „Dietrich”, rzuciwszy pod udzielający Niemcom schronienia tramwaj granat, tzw. filipinkę. Pod osłoną wybuchu akowcy umknęli do samochodów, które natychmiast ruszyły w kierunku ulicy Wspólnej. Polacy mogli odetchnąć, akcja zakończyła się spektakularnym sukcesem, nikt bowiem nie został ranny, zaś po stronie wroga śmierć, prócz Bürkla, dosięgła też ok. ośmiu Niemców. Choć trudno w to uwierzyć, cała operacja trwała jedynie 90 sekund…
Skutki
Akcja „Bürkl”, dzięki znakomitej organizacji i wielkiej odwadze wykonawców zakończyła się bez strat wśród Polaków. Co więcej, Niemcy nie podjęli też żadnej udokumentowanej akcji odwetowej. Zamach musiał wywrzeć na okupantach niemałe wrażenie, bowiem odnotowano też zmianę sposobu traktowania więźniów Pawiaka. Doświadczenie uzyskane w trakcie wykonania operacji podziemie przekuło w serię kolejnych zamachów, wcielając w życie akcję „Główki”, której najbardziej spektakularnym osiągnięciem, głośnym w całej okupowanej Europie, była likwidacja Dowódcy SS i Policji na Dystrykt Warszawski, Franza Kutschery.
Autor: Michał Pietruszak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/637056-zamach-doskonaly-czyli-jak-zlikwidowano-kata-pawiaka