Niemieccy naziści rozkradali majątek żydowskich rodzin na ogromną skalę. Swoje łupy z okupowanych terytoriów, głównie z Holandii, sprzedawali „łowcom okazji”. Proceder był szczególnie nasilony w ówczesnym okręgu partyjnym NSDAP Weser-Ems na zachodzie Niemiec – opisuje dziennik „Spiegel”.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Biznes tylko „aryjski”. Tak grabili Niemcy. W 1933 r. działało 100 tys. żydowskich biznesów, do 1945 nie przetrwało ani jedno
Niemiecki rabunek
Okręg Weser-Ems ze stolicą w Oldenburgu graniczy z Holandią, z której podczas okupacji Niemcy grabili sprzęty z domów deportowanych Żydów. Rzeczy następnie były sprzedawane w ramach „M-Aktion” (Moebel-Aktion) w dużych halach, takich jak sale gimnastyczne, po okazyjnych cenach.
W ofercie znajdowały się przedmioty zrabowane podczas jednej z największych grabieży w najnowszej historii: w okupowanych krajach zachodnich Niemcy skonfiskowali wyposażenie prawie 70 tys. mieszkań, których żydowscy właściciele uciekli lub zostali deportowani
— wyjaśnia „Spiegel”.
Już od lat 30. niemieccy naziści zarabiali na majątkach rodzin żydowskich w ramach tzw. aryzacji (przejmowania sklepów i biznesów, należących Żydów), a od 1942 roku rozszerzyli ten biznes na inne okupowane tereny w Europie.
Do 1944 roku dobra zrabowane z Belgii, Francji, Holandii i Luksemburga wypełniły około 1 mln metrów sześciennych przestrzeni ładunkowej – do Niemiec docierały wagonami towarowymi, ciężarówkami i statkami.
W czasie wojny kupowanie „holenderskich mebli” po okazyjnych cenach stało się w wielu regionach swego rodzaju popularnym sportem
– dodaje „Spiegel”.
Artykuły gospodarstwa domowego
Ogłoszenia w prasie mówiły o „używanych artykułach gospodarstwa domowego”, ale „tajemnicą poliszynela było, że tak naprawdę chodziło o „meble żydowskie”, jak to wówczas określano”.
Poza meblami sprzedawano także maszyny do szycia, pościel, wanny, naczynia stołowe, zegary szafkowe, wózki dziecięce, bieliznę.
W niektórych szufladach mebli wciąż leżały szmaty do czyszczenia po poprzednim właścicielu, a na niektórych talerzach przyklejone były resztki jedzenia. To nie przeszkadzało łowcom okazji” – pisze „Spiegel”. Jak oceniają historycy, do dziś takich zrabowanych przedmiotów w niemieckich domach, antykwariatach i muzeach wciąż są tysiące.
Za masowe wywłaszczenia odpowiadała grupa zadaniowa reichsleitera Alfreda Rosenberga – towarzysza Hitlera i jednego z głównych ideologów nazistowskiego reżimu.
Rosenberg kierował najskuteczniejszą organizacją grabieżczą narodowych socjalistów. Wszelkiego rodzaju rozporządzenia, zarządzenia i dekrety miały na celu nadanie grabieży pozorów legalności
— podkreśla historyk Christina Hemken.
W przeciwieństwie do dzieł sztuki, sprawa kradzieży przedmiotów codziennego użytku jest o wiele mniej znana - stała się przedmiotem badań dopiero kilka lat temu.
Rosenberg zaproponował pod koniec 1941 roku konfiskatę mienia rodzin żydowskich na zachodnich terenach okupowanych, aby wyposażyć w ten sposób niemieckich urzędników na nowo zdobytych terenach wschodnich. Jednak Hitler uznał trasę za zbyt długą dla transportu wojskowego i zdecydował, że meble mają być użyte „dla Rzeszy”.
Od 1942 roku zespoły ewidencyjne skrupulatnie spisywały zasoby z mieszkań. Następnie towary trafiały do Niemiec – tam były sprzedawane w salach gimnastycznych lub magazynach, a nawet na stadionie Weser w Bremie. Do 1944 roku do Niemiec trafiło wyposażenie z 29 tys. holenderskich mieszkań, najwięcej - do okręgu Weser-Ems (od Osnabrueck do Bremy). To tam dotarło także 334 z 586 barek, załadowanych „dobrami z Holandii” między 1942 a latem 1943 roku.
Kradzież reklamowana
Sprzedaż mienia była reklamowana w ówczesnej prasie, a na miejscu „często panowała atmosfera festynu ludowego, o czym świadczą zdjęcia” – opisuje „Spiegel”. Zapowiadano przy tym cynicznie sprzedaż używanych mebli z Holandii, „które stały się dostępne w żydowskich domach”.
Ogólnie dzięki sprzedaży „dóbr z Holandii” niemieckie nazistowskie władze okręgu Weser-Ems zarobiły ponad 3,9 mln marek. Przy okazji zarabiali także nazistowscy urzędnicy, kupcy, kierownicy magazynów, rzeczoznawcy i spedytorzy – wylicza „Spiegel”.
Transportem większości przedmiotów zajęła się firma spedycyjna Kuehne & Nagel, przewożąc towar ciężarówkami i wyczarterowanymi statkami.
Historycy przypuszczają, że firma prowadzona przez ojca obecnego głównego właściciela, Klausa-Michaela Kuehne, posiadała praktycznie monopol na lukratywne kontrakty rządowe
– podkreśla „Spiegel”.
Jak pisze „Spiegel”, firma Kuehne & Nagel przez długi czas bagatelizowała swoją rolę, a „dokumenty firmowe zostały spalone – trudno było ustalić, czy transporty były przeprowadzane „świadomie i celowo”.
Dr Marcus Kenzler z muzeum w Oldenburgu zorganizował specjalną wystawę, na którą trafiło już kilka ze zrabowanych przez Niemców przedmiotów, w tym cynowy serwis oraz obraz. Spodziewa się, że dzięki pojawiającym się dopiero od niedawna publikacjom prasowym zwiększy się świadomość społeczna, i więcej rzeczy trafi do muzeum.
mam/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/629150-handel-zydowskim-mieniem-niemcy-lupili-na-ogromna-skale
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.