Zasiadała na polskim tronie ponad pięćdziesiąt lat, a drugie tyle – jej kolejni synowie. To z wyjątkowo udanego małżeństwa Kazimierza Jagiellończyka z Elżbietą Rakuszanką narodziła się dynastia Jagiellonów, panując wówczas nie tylko w Polsce, ale też na Litwie, w Czechach i na Węgrzech.
Jan Kapistran miał zupełnie unikalny talent. Potrafił mianowicie nawet trzy razy dziennie wygłaszać kazania tak płomienne i tak porywające, że słuchacze na granicy ekstazy rozpalali ogniska i ciskali w nie różne luksusowe przedmioty, ślubowali ascezę, czy po prostu skłaniali się ku skromnemu, pobożnemu życiu. Ogromna sława wyprzedzała go, dokądkolwiek się udał – a Europę w ciągu swojego długiego życia zjeździł wielokrotnie wzdłuż i wszerz. W 1454 miał już sześćdziesiąt osiem lat i jeszcze tylko dwa dzieliły go od śmierci. Nie przeszkodziło mu to jednak w dalszym podróżowaniu i przemawianiu do tłumów. „Obdarzony był takim rozsądkiem, wymową i wiedzą, że wydawało się, iż mówi z rozwagą i językiem niebiańskim. Jego kazanie przez następne dwie godziny powtarzano również w języku ludu. W ten sposób każdego dnia kazanie trwało cztery godziny” – wspominał przysłuchujący się wielkiemu kaznodziei Jan Długosz.
W lutym tego roku zrobił jednak rzecz, jak na siebie zupełnie niecodzienną. Przebywając w Krakowie, włączył się mianowicie w spór między hierarchami polskiego kościoła. Zasadniczo nie stronił od polityki, dotyczyło to jednak raczej polityki globalnej, nie zaś tak bardzo lokalnej. Tym razem jednak sprawa była nietypowa. Otóż prymas Jan Sporowski wykłócał się z kardynałem Zbigniewem Oleśnickim o to, któremu z nich przysługuje przywilej pobłogosławienia małżeństwa króla Kazimierza Jagiellończyka z Elżbietą Rakuszanką. Jan Kapistran przez chwilę badał sytuację, wysłuchał stron, podobno skłaniał się ku Oleśnickiemu, ale ostatecznie przyznał ten przywilej sam sobie.
i jego błogosławieństwo okazało się co najmniej równie skuteczne jak kazania. Królewska para doczekała się trzynaściorga dzieci, z których czterej synowie zostali królami, córki zaś, poprzez związki małżeńskie spowinowaciły Jagiellonów z większości dynastii europejskich.
Brzydka królowa
Elżbieta miała wówczas lat osiemnaście, lekką skłonność do otyłości, przekrzywioną po przebytej w dzieciństwie gruźlicy kości sylwetkę, a przy okazji poważną wadę zgryzu. Wspominały o tym przekazy współczesnych jej kronikarzy, dodając zazwyczaj plotkę, jakoby Kazimierz Jagiellończyk miał na jej widok uciec, zazwyczaj traktowano to jednak jako zwykłą złośliwość. Gdy jednak w 1973 roku otwarto jej grobowiec mieszczący się w kaplicy świętokrzyskiej na Wawelu, wszystko to jednak okazało się całkowitą prawdą. Młoda królewna miała jednak kilka zasadniczych przymiotów, które mimo niezbyt okazałego wyglądu, mogły czynić ją bardzo atrakcyjną. Była córką króla niemieckiego i węgierskiego Albrechta Habsburga, dzięki matce, Elżbiecie Luksemburskiej, płynęła w niej również krew Piastów – konkretnie Kazimierza Wielkiego, zaś jej dziadek od strony matki był nawet cesarzem. Mało tego. Zaledwie trzy lata po ślubie, jej notowania znacznie wzrosły, gdy po śmierci brata, Władysława Pogrobowca, została spadkobierczynią tronów Węgier oraz Czech.
Tak naprawdę jednak, dla Elżbiety Kazimierz Jagiellończyk mógł się wydawać całkiem dosłownie księciem z bajki. Po pierwsze był mężczyzn młodym – miał wówczas zaledwie dwadzieścia siedem lat – przystojnym, w typie charyzmatycznego monarchy, którym istotnie się okazał. Po drugie zaś, pozycja Polski w europejskich rankingach gwałtownie rosła i koniunktura ta miała się utrzymać jeszcze przez kilka kolejnych dziesięcioleci. Na Wawel przenikały już od dawna strumienie myśli i sztuki renesansowej, co dla wykształconej, sprawnie posługującej się kilkoma językami królewny nie było bez znaczenie. Mało tego. Skarbiec Kazimierza ociekał złotem. „Od wielu lat nie słyszano, aby jakikolwiek z królów świata z takim przepychem i okazałością w złocie oraz kamieniach w kosztownych szatach kiedykolwiek się ukazał” – jak odnotowano wówczas po wizycie dworu we Wrocławiu. O tym zaś, że była w Polsce szczęśliwa świadczy już choćby to, że błyskawicznie nauczyła się również polskiego i w nim właśnie porozumiewała się z małżonkiem i dworem. Nie trzeba nawet dodawać, ze zaskarbiła tym sobie spora sympatię poddanych, choć podobno bywała osobą dość wyniosłą.
I z pewnością samego Kazimierza. „Być może przyciągała go najpierw jej inteligencja i energia. A potem niezwykła płodność i zrozumienie. Okazało się bowiem, co rzadkie wśród koronowanych par, że lubią ze sobą przebywać! (…) Kazimierz zabierał żonę we wszystkie podróże: zwiedziła z nim całą Polskę, ponad trzydzieści razy była na Litwie, z większych miast imperium polskiego nie zobaczyła jedyni najludniejszego miasta Korony Polskiej – Gdańska i Morza Bałtyckiego” – pisał Jerzy Besala. Zaś Małgorzata Duczmal twierdziła stanowczo, że małżeństwo to „było jednym z najbardziej przykładnych – może nawet najprzykładniejszym – z królewskich małżeństw w naszych dziejach”. I istotnie wiele na to wskazuje: przetrwało trzydzieści osiem lat.
Miłość i ambicje
Początkowo niewiele na to wszystko wskazywało. Już podczas podróży do Krakowa, przyszłą królową prześladował wyjątkowy pech. „W tym bowiem roku przedłużały się dokuczliwe mrozy zimowe do 6 lutego, a bardzo głębokie śniegi pozasypywały wszystkie drogi i zamknęły dostęp do zaopatrzonyc w paszę miejsc nie tylko zwierzętom domowym, ale i leśnej zwierzynie. Zginęło wiele stad koni, a na Podolu wiele wsi odcięły wielkie śnieżyce” – odnotował Jan Długosz. Wszystko to sprawiało, że przygotowania do ślubu, wesela i koronacji Elżbiety opóźniały się nieznośnie, a jej orszak – z polecenia króla był nieustannie zatrzymywany w mijanych miejscowościach. Wzbudzało to zresztą obawy, że Kazimierz rozmyślił się… „Ale na rozkaz króla nowa narzeczona zatrzymywała się ze swym orszakiem przez trzy dni w Skawinie nie bez rozgoryczenia tych, którzy towarzyszyli królowej, a którzy się wówczas obawiali, że król rozżalony doprowadzi do zerwania umowy” – przyznawał dalej kronikarz.
Pech nie opuszczał jej jednak nawet wówczas, gdy dojechała do Krakowa. Mrozy co prawda minęły, rozpoczęły się jednak wiosenne ulewy. „Pogoda nie sprzyjała królewskiemu wjazdowi, bowiem od rana do nocy lał obfity deszcz. Z tego też powodu wspaniałe szaty wspaniałe szaty szlachty skąpane w wodzie deszczowej w większości uległy zniszczeniu. Na spotkanie królowej wyszły procesje wszystkich kościołów i wszystkich stanów i porządków, ale wskutek padającego deszczu nikt nie mógł zachować swojego miejsca i wszyscy musieli jak najszybciej wrócić do domów” – opowiadał Długosz, który nawiasem mówiąc, wkrótce został wychowawcą rozrastającego się grona potomków królewskiej pary.
Bo istotnie po pechowym przyjeździe do Polski, dalej wszystko układało się już doskonale. „Żonę swoją, królową Elżbietę gorąco miłował” – oceniał pożycie królewskiej pary Maciej z Miechowa. Pierwsze owoce tego pożycia pojawiły się już dwa lata po ślubie, by później kolejne dzieci rodziły się niemal rok po roku, później zaś co dwa lata. Przy ułomnościach fizycznych królowej, jej siły i zdrowie w tym zakresie wydają się wręcz nadzwyczajne. Ale nie tylko płodnością wykazywała się Elżbieta. „Podczas, gdy król dławił w ostatniej długotrwałej wojnie trzynastoletniej zakon krzyżacki, rozciągając Polskę od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne, królowa rodziła i dbała o wychowanie dzieci, koncentrując uwagę na sprawach dynastycznych” – zauważał Besala. A to ostatnie było nie mniej ważne, niż pokonanie Krzyżaków i rozwój terytorialny Polski. Elżbieta miała bowiem ogromne możliwości, by rozciągnąć panowanie Jagiellonów daleko na zachód, tworząc jedną z najpotężniejszych dynastii Europy.
Imperium Jagiellonów
I była w tym bardzo skuteczna. Pierwszym efektem jej zabiegów, była koronacja najstarszego syna, Władysława na króla Czech – co nastąpiło w roku 1471. Cztery lata później przyszła kolej na córkę, Jadwigę, która została wówczas władczynią Bawarii. Nawiasem mówiąc było to jedno z najbogatszych wesel tamtych czasów, a jego rozmach przeszedł do legendy. Odbywający się do dziś festiwal w Landshut jest właśnie próbą rekonstrukcji wesela polskiej królewny z Jerzym Wittelsbachem. Dobrą partią okazało się również małżeństwo młodszej córki, Zofii z elektorem brandenburskim, Fryderykiem Hohenzollernem – choć w dalszej perspektywie okaże się do dla Polski fatalne, bo owocem tego związku był ostatni mistrz krzyżacki i pierwszy książę zsekularyzowanych Prus, Albrecht Hohenzollern. Wtedy jednak nikt nie miał jeszcze pojęcia, że jego następcy dokonają rozbiorów Polski. Jeśli dodać do tego, że kolejne córki Elżbiety: Anna i Barbara zostały władczyniami, odpowiednio: Pomorza i Saksonii – obraz ziem będących pod koniec XV stulecia pod panowaniem jagiellońskim, będzie imponujący.
Tym bardziej, że Władysław wkrótce został również władcą Węgier – choć musiał o to wojować m.in. z młodszym bratem, Janem Olbrachtem. Ten ostatni przegrał, na otarcie łez został jednak kolejnym królem Polski, po śmierci Kazimierza, w 1492 roku. Od tego momentu, przez dobrze ponad pięćdziesiąt lat, królami Rzeczpospolitej będą kolejni synowie Elżbiety: Aleksander Jagiellończyk oraz Zygmunt Stary. Elżbieta nie doczekała jego koronacji, która miała miejsce w roku 1507. Zmarła jednak zaledwie dwa lata wcześniej, w sędziwym jak na tamte czasy wieku około siedemdziesięciu lat. Zważywszy na to, jak wiele z jej dzieci i wnuków nosiło na swych głowach korony, określenie „matka królów” – którego używano jeszcze za jej życia - nie jest ani trochę przesadzone.
Poprzednie sylwetki z cyklu WIELKIE KOBIETY:
— Danuta Siedzik „Inka” - dziewczyna od „Łupaszki”
— Elżbieta Łokietkówna - Żelazna dama
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/611872-wielkie-polki-elzbieta-rakuszanka-matka-krolow