Barbara Kossuthówna nigdy nie walczyła z bronią w ręku. Była jednak niezwykle skuteczna na innych frontach: karmiła żołnierzy, leczyła rannych, dostarczała im środków finansowych. Bez takich jak ona Legiony nie zaszłyby zbyt daleko po wyjściu z Krakowa.
CZYTAJ TAKŻE:
-Wielkie Polki: Danuta Siedzik „Inka” - dziewczyna od „Łupaszki”
-Wielkie Polki: Elżbieta Łokietkówna - Żelazna dama
-Wielkie Polki: Zofia Holszańska - Matka królów
Należała do pokolenia rewolucji 1905 r., ale akurat nie zamierzała rzucać bomb ani do nikogo strzelać – czym zajmowało się w tamtych latach wiele jej rówieśniczek. Była modelowym przykładem pozytywistki – bardziej niż rewolucję ceniła ewolucję: powolne kształtowanie umysłów, przekazywanie kolejnym pokoleniom polskiej kultury, oswajanie z językiem, którym z każdym kolejnym rokiem zaborów posługiwano się coraz słabiej. Wypisz wymaluj, modelowy przykład siłaczki ze słynnej noweli Stefana Żeromskiego.
Dokształcała się sama i jednocześnie dbała o wykształcenie Polaków. W 1907 r. skończyła Wyższe Kursy dla Kobiet im. Adriana Baranieckiego w Krakowie, kilka lat później rozpoczęła studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, a cały czas między tymi wydarzeniami wypełniło jej nauczanie – uczyła jednocześnie w aż trzech szkołach. Nie mamy dziś żadnych relacji z prowadzonych przez nią zajęć, ale późniejsze wspomnienia pozwalają się domyślać, że kwestia polskiej kultury i podsycanie aury niepodległościowej stanowiły sporą ich część. Nawet tak duża aktywność okazała się dla niespełna 30-letniej Kossuthówny zbyt skromna. Tuż przed wybuchem I wojny światowej zaangażowała się w działalność Zarządu Towarzystwa Biblioteki Publicznej w Kielcach – mieście, z którym zawsze już będzie bardzo silnie związana.
W gorsecie i na manewrach
Barbara nie należała do elitarnego kręgu bojowców PPS Piłsudskiego, ale z całą pewnością wokół niego orbitowała. Nie ma w każdym razie wątpliwości, że oprócz swoich oficjalnych zajęć, zajmowała się szmuglem kontrabandy z Galicji do Królestwa, co wiązało się z poważnym ryzykiem zsyłki, a już z pewnością z poważnymi niewygodami.
Trzeba było nie lada sprytu, żeby przewieźć 200 lub 300 browningów lub do 80 funtów dynamitu przez linie kordonów. O przewożeniu broni w walizkach czy kufrach nie było nawet mowy. Metoda, którą stosowaliśmy, polegała na tym, że wszystko niemal trzeba było wieźć na sobie. Tak więc np. kobieta w długiej sukni mogła swobodnie nieść dwa lub trzy mauzery, przywiązane do ciała, wzdłuż nóg. Rewolwery i amunicję zaszywano w szerokie pasy, które kładło się na siebie pod ubranie. Dynamit znakomicie nadawał się do gorsetu. Na szczęście na modę ówczesną nie mogliśmy narzekać. Panie nosiły obszerne płaszcze, peleryny, spódnice i suknie, staniki, staniczki, ułatwiające ukrycie wielu rzeczy
— wspominała Aleksandra Szczerbińska, wkrótce Piłsudska.
O ile wiemy, Kossuthówna nie przewoziła poupychanych w gorsecie czy za pończochami lasek dynamitu, ale wiele kilogramów nielegalnej bibuły także bywało sporym wyzwaniem.
Gdy na początku lipca 1914 r. przewoziłam na sobie z Krakowa przez granicę rosyjską kilkanaście funtów bibuły, zbrojna w troskliwe i serdeczne rady pani Marii Piłsudskiej [pierwszej żony Józefa – przyp. aut.] i wskazówki Walerego Sławka, ani mi przez myśl nie przeszło, że za dni kilkanaście rozszaleje się wojna
— wspominała później.
I właśnie wojna bardzo wpłynie na jej życie. Już wcześniej zmieniła nieco swoje pacyfistyczne nastawienie. Nie była nigdy typem żołnierza, ale wolała być na taką sytuację gotowa w razie konieczności. Wstąpiła więc do popularnych wówczas w Galicji, na wpół legalnych Polskich Drużyn Strzeleckich, w których przeszła stosowne przeszkolenie – pierwsze manewry, do których dopuszczono kobiety.
Na wiosnę 1914 r., w Zielone Świątki, naznaczono ćwiczenia strzeleckie. Hura! Hura! I oddziały żeńskie też pójdą: »I niewiasty pójdą z nami – będą walczyć z Moskalami« – śpiewa rozgłośnie jeden z plutonów strzeleckich na wiadomość o kobietach. W drewnianym pawilonie w parku Krakowskim aż wre od domysłów: które pójdą? Czy wszystkie? Jak będzie?
— wspominała ówczesną atmosferę. I dalej zdawała relację z samych manewrów:
Oddział nasz pod dowództwem Hanny pnie się ścieżynką w górę, idzie przez las – tam na skraju urwiska będzie nocleg. W lesie czarno, tak czarno, że nawet drzew nie widać; wszystko jedno, czy oczy zamknąć, czy otworzyć; brniemy po omacku, kierując się głosem nawoływań. A potem noc… jedyna, niezapomniana w służbie obozowej, pod gołym niebem, na twardych kamieniach czy korzeniach, przy dochodzącym z dołu i powoli cichnącym gwarze obozowiska.
Wojaczka na swój sposób jej się spodobała, ale chyba jednak szybko zdała sobie sprawę, że znacznie lepiej sprawdzi się na innych frontach. Na wieść o wojnie i Legionach Polskich sama po raz kolejny przekroczyła nielegalnie granicę i dotarła do Kielc, by tam właśnie stworzyć dla polskiego wojska praktycznie całe cywilne zaplecze logistyczne.
Pod pokojowym hasłem obrony przed epidemiami udało się nam zorganizować wykłady sanitarne dla kobiet. […] Miałyśmy przeszło 200 słuchaczek. W rozmowach robiłyśmy propagandę na rzecz »Strzelca« – tak że nastrój sympatii dla wojska polskiego udało się stworzyć. Toteż gdy pierwszy raz nasi strzelcy zajęli miasto […], wtedy wystąpiłyśmy jawnie jako organizacja pomocnicza dla wojska polskiego, pociągając za sobą wiele kobiet. A gdy strzelcy po raz drugi objęli miasto swym kilkudziesięciodniowym panowaniem, z największą łatwością powstała Liga Kobiet Pogotowia Wojennego
— opowiadała.
W szpitalu i na froncie
W tym miejscu i czasie Liga była organizacją bardzo ważną. Kobiety nie tylko przez całą dobę dawały bardzo dotkliwie niedofinansowanym legionistom wikt i opierunek, ale też dostarczały spore kwoty pieniężne i liczne datki zbierane wśród miejscowej ludności.
Utworzono dział przyjmowania darów, które posypały się szczodrą, serdeczną dłonią
— przyznawała, dodając, że pierwsze i najliczniejsze z owych darów pochodziły od staruszków pół wieku wcześniej zaangażowanych w powstanie styczniowe.
Dopóki miasto znajdowało się w rękach polskich, praca organizacji szła pełną parą najzupełniej jawnie. Co jednak najciekawsze, wcale nie ustała, gdy Kielce zajęli najpierw Rosjanie, później zaś Austriacy. Z siedziby zniknęły co prawda polskie flagi, ale panie w dalszym ciągu przyjmowały datki i dary, prowadziły liczne sklepiki, z których dochód w całości był przeznaczany na sprawy legionowe. Wiązało się to zresztą z dość nieoczekiwaną sytuacją, bo ich klientami byli głównie „szarmanccy oficerowie rosyjscy” – a więc spora część żołdu wypłacanego przez cara trafiała do kieszeni żołnierzy walczących z carem.
Kossuthówna była mózgiem całej tej operacji, jak długo się dało. Już jednak pod koniec 1914 r. i sporą część roku następnego przepracowała w szpitalach legionowych w Jabłonkowie i Dziedzinach na Śląsku. Nie była to praca łatwa. Brakowało pieniędzy, leków, a nawet jedzenia – Kossuthówna wspominała, że pracowały często całą dobę bez przerwy i bez jedzenia, a co jeszcze gorsze, zmagając się z mocno niewybrednymi przytykami własnych żołnierzy, którzy dla odmiany rzadko bywali szarmanccy. Nic też dziwnego, że kiedy tylko Kossuthówna usłyszała o formowaniu przez Reginę Fleszarową kolumny sanitarnej, która miała ruszyć na front, natychmiast się do niej zgłosiła.
Nareszcie! Nareszcie!
— dała upust radości w swoim pamiętniku.
To jednak wciąż nie były dobre czasy dla kobiet w wojsku. Piłsudski nie miał uprzedzeń. Tysiące dziewczyn walczyło w jego Organizacji Bojowej, wiele należało do POW, a podczas wojny 1920 r. Aleksandra Zagórska stworzyła Ochotniczą Legię Kobiet, która dzielnie walczyła w Wilnie i we Lwowie, a nawet miała brać udział w obronie Warszawy. Nie wspominając o niezliczonych paniach, które tak jak Kossuthówna wspomagały armię wszystkimi siłami, choć bez broni w rękach. A jednak mimo że wszyscy wiedzieli o roli kobiet w walce niepodległościowej, w samym wojsku nie były wówczas chętnie widziane. I przyjmowały to z nieukrywanym żalem.
Dopiero na miejscu [w Dziedzinach – przyp. aut.] ujrzałyśmy, że rozkaz wykreślał nas formalnie ze służby w wojsku polskim. Takie zakończenie naszej służby wynikało z konieczności kasowania oddziałów niewieścich. Nie nasza praca była niepotrzebna, tylko mściły się na nas błędy organizacji, brak planu w powoływaniu kobiet do służby żołnierskiej i w skutek tego niewyzyskanie należyte sił, ofiarności i poświęcenia kobiet
— pisała z wyraźną pretensją. Uzasadnioną. W podobnym tonie wypowiadała się również później Zagórska.
Jeszcze w czasie I wojny światowej Kossuthówna powróciła więc do nauczania w kieleckich szkołach, musiała z niego jednak zrezygnować w 1920 r. z powodu choroby strun głosowych. Przez dwa lata pracowała w polskim konsulacie w Chicago, po powrocie zaś została radcą ministerialnym w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. To ostatnie jest zresztą ciekawe, bo zajmowała się tam oceną książek i filmów polecanych młodzieży i bardzo niechętnie wypowiadał się m.in. o twórczości Jana Brzechwy. Ale może była w tym lekka nuta zawiści, sama bowiem również zaczęła tworzyć wiersze dla dzieci. Starała się wychowywać do końca, który zastał ją w mocno podeszłym już wieku. Zmarła w 1974 r., mając 87 lat.
Ale jeszcze raz musiała wziąć udział w wojnie.
W trakcie powstania warszawskiego współorganizowała kuchnię dla żołnierzy i osób pozbawionych dachu nad głową
— pisali Marta Sikorska-Kowalska i Kamil Piskała, umieszczając ją w ścisłej jedenastce kobiet ważnych dla odzyskania przez Polskę niepodległości.
Cykl powstał dzięki LINK 4 - POLSKIEJ FIRMIE UBEZPIECZENIOWEJ
Wojciech Lada
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/604760-wielkie-polki-barbara-kossuthowna