Jak wiadomo od Grzelaka [wiceprezydent Gdańska], na początku było złe słowo Polaka.
Złe słowo Grzelaka nigdy nie powinno być słowem Polaka.
Irmgard Dirksen, po mężu, strażniku w KL Stutthof, Fuerchner, sekretarka i stenotypistka Paula Wernera Hoppe, komendanta 2000 oprawców, nie używała złych słów. Nic nie wiedziała o maszynie śmierci pracującej nieopodal jej biurka. Coś przepisywała, ale raczej życzenia świąteczne niż wyroki śmierci czy listy więźniów kierowanych do komory gazowej, zarządzanej przez Otto Knotta, a następnie palonych przez Hansa Racha.
Mam przed sobą teczkę mojej babci, więźniarki KL Stutthof.
Pedantycznie poprowadzoną.
Ankieta personalna jak do zakładu pracy. Czytam: Polka, wdowa, matka 7 dzieci, słabej budowy, 149 centymetrów wzrostu, oczy niebieskie, urodzona 3 lipca 1895 roku w Kosinie, gospodyni, 3 klasy szkoły powszechnej, włosy szaroblond, twarz kanciasta, uzębienie niepełne, uszy normalne.
Mogła wypełniać ją Irmgard Fuechner. Podejrzana w 2021 roku, w 96 roku życia, przez sąd niemiecki w Itzehoe o współudział w zamordowaniu 11 387 więźniów i usiłowanie zabójstwa 7.Mając za męża SS oberscharfuehrera, sierżanta, nic nie mogła wiedzieć. Dlatego bała się szyderstwa i uciekła przed sądem.
Babcia Franciszka nie musiała uciekać przed sądem. Z dokumentów wynika, że jakiś SS unterscharfuehrer, plutonowy, z komendantury policji bezpieczeństwa „in Danzig” sam uznał w 1944 roku matkę 7 dzieci za osobę niebezpieczną dla porządku prawnego III Rzeszy, nie rokującą nadziei na poprawę - i orzekł 18 miesięczną kurację moralną w KL Stutthof. Z obowiązku dodam, że sierżantem takiej czujnej policji bezpieczeństwa w Berlinie był Ludwig Kasner, dziadek Angeli Merkel, której matka Herlinda Jensch urodziła się w Gdańsku.
Jakby to powiedział Donald Tusk, była „hiesiege”, miejscowa. Ani Polka, ani Niemka. Ani kawa, ani herbata.
Inny plutonowy SS w rozkazie przekazania babci Franciszki (piszą Franziska z Morroschin, kreis Dirschau, Morzeszczyn, powiat Tczew -red.) pod opiekę P. W. Hoppe, informuje komendanta, a rozkaz ten odbierać musi ktoś taki jak frau Fuerchner, że ta Franziska złamała prawo, nie wykonywała należycie obowiązku pracy, nadto komuś podejrzanemu zapewniła nocleg i miskę zupy. I to się może powtórzyć, więc rozkaz pobytu w KL Stutthof jak najbardziej słusznie wydany bez sądowych ceregieli.
Nie wiem jak babcia tam przetrwała, nie wiem jak przeżyła styczniowy wymarsz śmierci w 1945 roku, nie wiem gdzie udało jej się ukryć i jak ujść z marszu. Ale wróciła! Chora, pokiereszowana, wylękniona. Nie wiem, jak przy swojej cherlawości przeszła selekcję u tego zbira doktora Heidla, który racjonalizował w komorze gazowej koszty i dochody z KL Stutthof. Raporty, w których gospodarkę życiem i śmiercią przeliczano na pieniądze do Urzędu Administracji Gospodarczej SS pisała starannie frau Fuerchner. Z mężem esesmanem z KL Sutthof żyła spokojnie do śmierci męża w 1972 roku w domu przy Birkenweg w Szlezwiku. A brzozy przy Birkenweg podobne były do tych w Sztutowie…
Babcia w KL Stutthof mogła codziennie spotykać Wandę Klaff, „hiesiege”, z domu Kalacińską, córkę kolejarza z Gdańska, Gerdę Steinhoff, Elisabeth Becker, Eve Paradies. Powieszono je w 1946 roku na Chełmie w Gdańsku. Zanim zostały nadzorczyniami maltretowanych w KL Stutthof jeździły w gdańskich tramwajach jako konduktorki.
Proponuje, by tramwaj z napisem „Danzig” i fotogramami słynnych konduktorek, ulubioną zabawkę gdańskich prezydentów, prowadził każdorazowo wiceprezydent Grzelak.
Byłaby to stosowna dla niego nagroda w konkursie historycznym.
PS. KL Stutthof został oswobodzony 9 maja 1945 roku przez żołnierzy płk. Siemiona Cyplenki ze 170 dywizji strzelców 48 armii III Frontu Białoruskiego. Funkcjonował ponad 2000 dni. Zamordowano w nim 65 tys. więźniów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/597611-tramwaj-danzig-obraza-dla-ofiar-kl-stutthof