„Uważam, że stan wojenny jest świadectwem totalnej klęski agentury, która nie wywiązała się w żadnym stopniu ze swojego zadania. Czyli można powiedzieć świadectwem moralności, a tym samym zwycięstwa idei „Solidarności”. Tej idei nie udało im się złamać” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Andrzej Gwiazda, działacz opozycji czasów PRL, współtwórca Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i NSZZ „Solidarność”.
CZYTAJ TAKŻE: Zdecydowane słowa prezydenta Dudy w rocznicę stanu wojennego: Tak, precz z komuną, również z Sądu Najwyższego
wPolityce.pl: Jakie ma Pan wspomnienia związane z początkiem stanu wojennego?
Andrzej Gwiazda: Stan wojenny zastał mnie na zebraniu komisji krajowej w sali BHP. Obrady zakończyły się uchwałą o siatce płac dla pracowników związkowych. Zanim wyszliśmy z sali pokazałem jeszcze Bujakowi całą jego obstawę, więc już było wiadomo, co się dzieje. Natomiast było oczywiste, że stan wojenny będzie katastrofalnym zaskoczeniem dla społeczeństwa, ponieważ możliwości powiadomienia opinii publicznej przegraliśmy na zjeździe. Wałęsa dostał w zasadzie uprawnienia dyktatorskie, bo mógł wybrać sobie prezydium, czyli nie było w „Solidarności” władzy, która mogłaby pisnąć słowo bez jego wiedzy. A Wałęsa zgodnie z instrukcją blokował wszelkie próby powiadomienia społeczeństwa o grożącym niebezpieczeństwie i sposobie zachowania. Bo jest zasadnicza różnica, jak ludzie zachowują się w szoku, a gdy są już przygotowani na najgorsze. Nasza 30-osobowa grupa w tajemnicy przed oficjalnymi władzami i bezpieką, opracowała instrukcje zachowania w stanie wyjątkowym (bo mówiło się o stanie wyjątkowym). Dostałem taką ryzę i wychodzącym z komisji krajowej kolegom to wręczałem. Potem bezpieka przez cały stan wojenny prowadziła intensywne dochodzenie kto to wydrukował, bo nie wiedzieli. To jest o tyle ważne, że okazuje się, iż wszyscy tajni współpracownicy byli tak gorąco zaawansowani w popieraniu Wałęsy, że nie mieli ani jednego agenta, by kontrolować 30-osobową grupę zbierającą się w różnych zakładach pracy. I tej instrukcji nie podpisała żadna władza związkowa, podpisały ją 3 komisje zakładowe, czyli jakby podziemie w „Solidarności” przed stanem wojennym. Natomiast jak dowiedzieliśmy się później, 16 sierpnia 1980 roku przed zjazdem komisji rządowej na rozmowy, w Komitecie Obrony Kraju nastąpiła narada strategiczna, która wywnioskowała: spróbujemy rozmów, a jeżeli dadzą zły rezultat, to wracamy do poprzednich ustaleń, czyli stanu wojennego. A więc oni byli świadomi, my też (chociaż nie mieliśmy na to dowodów), że porozumienia sierpniowe były tylko wybiegiem, celem zyskania czasu i wpływu. Te wpływy mieli ogromne i jak wiemy 10 proc. delegatów na zjazd „Solidarności” było współpracownikami bezpieki. Agentem bezpieki był Wałęsa. W tej sytuacji, przy takim natężeniu agentury, oni nie byli w stanie przemodelować „Solidarności” na modłę osiągniętą w 1989 roku. Uważam, że stan wojenny jest świadectwem totalnej klęski agentury, która nie wywiązała się w żadnym stopniu ze swojego zadania. Czyli można powiedzieć świadectwem moralności, a tym samym zwycięstwa idei „Solidarności”. Tej idei nie udało im się złamać.
Pojawia się wiele głosów o braku rozliczenia stanu wojennego. Co Pan uważa na ten temat?
Stan wojenny nie został w ogóle rozliczony. Celem stanu wojennego, na co zresztą mamy dokumenty, była zmiana kierownictwa „Solidarności”. O tym mówił Kiszczak na zebraniu ministrów spraw wewnętrznych Układu Warszawskiego. Natomiast jeszcze przy końcu listopada nasz doradca prof. Geremek w rozmowie z ambasadorem NRD mówi: rozwiązanie siłowe jest nieuniknione, a jak sytuacja się uspokoi, będzie można przywrócić „Solidarność”, ale bez programu gdańskiego. Nie ma cienia wątpliwości, że nie było możliwości na radziecką interwencję. Wysłuchuję dzisiaj dyskusji o stanie wojennym, gdzie wydawałoby się naprawdę poważni i kompetentni ludzie zastanawiają się, czy to było większe dobro, czy większe zło. Nie ulega wątpliwości, że oczywiście władze Związku Radzieckiego życzyły sobie stanu wojennego, ale deklarowały, że nie będą interweniować. Dzisiaj wiemy, że było również ostrzeżenie amerykańskie.
Obecnie niektórzy próbują wybielać postać gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Jak Pan się na to zapatruje?
Jaruzelskiego oceniałem od chwili jak się w ogóle pojawił jeszcze długo przed „Solidarnością” i wiemy, że był bardzo skutecznym dowódcą oddziałów radzieckich, które likwidowały polską partyzantkę niepodległościową w okolicach Wilna. I tam wsławił się jako agent radziecki działający przeciwko niepodległości. Druga informacja, która dotarła o Jaruzelskim, to było chyba jeszcze za Gomułki, gdy podniesiono problem opuszczenia przez Polskę wojsk radzieckich, to jednym członkiem szefostwa sztabu był generał Jaruzelski, który zgłosił sprzeciw. To był jedyny głos za pozostawieniem wojsk rosyjskich w Polsce. A gdy został jednocześnie sekretarzem partii, premierem i dowódcą wojska, to było wiadomo, że szykują się do rozprawy zbrojnej.
Czy mocno zszokowały Pana ujawnione niedawno nagrania Adama Michnika odwiedzającego gen. Jaruzelskiego w rocznicę stanu wojennego?
Moje reakcje nie są typowe dlatego, że ja nigdy w życiu nie wziąłem do ręki „Gazety Wyborczej”. Zanim Michnikowi udało się wydać „Gazetę Wyborczą”, to już miałem co do niego zdecydowane zdanie, czyli skorygowane., bo kiedyś można powiedzieć, że byliśmy w pełnej zgodzie. Kiedy on udawał patriotę, to piłem z nim wódkę, ale to zaufanie skończyło się we wczesnych latach 80-tych. Dla wielu ludzi jest to szokiem, tak samo jak szokiem było, że Wałęsa był agentem bezpieki, kiedy przez cały okres jego działalności to było widoczne gołym okiem, iż reprezentuje ich interesy. Wydaje mi się, że pokazanie tych dosyć obrzydliwych czułości Michnika z Jaruzelskim być może pozwoli przejrzeć na oczy jeszcze kilku ludziom chorym na upartą ślepotę.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Mateusz Majewski
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/577814-wywiad-gwiazda-stan-wojenny-nie-zostal-w-ogole-rozliczony