Starcie Tuska z dziennikarzami TVP Info. Szef PO cały w nerwach po pytaniu o zdradę: Czuję się jak podczas przesłuchań SB - rzucił dziś Tusk do red. Miłosza Kłeczka z TVP.
Czy ktoś wie kiedy to Służba Bezpieczeństwa przesłuchiwała @donaldtusk ? W jakich okolicznościach i czy zachował się jakiś protokół? @ipngovpl @IPNGdansk @Cenckiewicz W niemieckich gazetach czytałem już, że Tusk w stanie wojennym był więźniem politycznym więc teraz już sprawdzam
— zapytał w nawiązaniu na Twitterze red. Cezary Gmyz.
Odpowiedział mu prof. Sławomir Cenckiewicz:
Tak! Opisałem sprawę, uwaga! Na łamach @Tygodnik_Sieci niech więc @michalkarnowski opublikuje - jest moja zgoda :) dla Polski i prawdy. Zresztą kilka tekstów o Tusku napisałem (z nieukończonej książki o nim).
Tekst znaleźliśmy, ukazał się w grudniu 2012 roku w tym wydaniu - jeszcze pod nazwą „W Sieci”:
Tekst pozostaje ważnym głosem w sprawach nadal budzących ciekawość, ciągle ważnych.
Cień Orwella nad Wisłą, czyli salon nie pyta, dlaczego 31 lat temu nie internowano również Donalda Tuska
Prof. Sławomir Cenckiewicz
„Kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość. Kto kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość” – miał powiedzieć dawno temu George Orwell. Jego słowa jak rzadko pasują jak ulał do systemu III RP i sposobu, w jaki jej warszawski salon postrzega naszą najnowszą historię.
Ostatnim akordem tej niekończącej się politycznej operacji z historią w tle jest medialna wrzawa, jaką wywołał wywiad Jarosława Kaczyńskiego dla „Gazety Polskiej” (12 XII 2012), poświęcony po części wspomnieniom ze stanu wojennego.
Zawsze wtedy, gdy chodzi o Jarosława i Lecha Kaczyńskich, powtarzany jak mantra przez polityków slogan „Zostawcie historię historykom”, przestaje obowiązywać. Stąd też już następnego dnia pojawił się sławetny wpis Piotra Piętaka na Salonie24.pl: „Jarku – dlaczego obrażasz brata, siebie, nas?”, w którym zasłużony ongiś działacz środowiska skupionego wokół Antoniego Macierewicza, pod pozorem upominania się o prawdę na temat warszawskiego podziemia, załatwia jakieś swoje porachunki z Kaczyńskim, kwestionując przy okazji jego działalność po 13 grudnia 1981 r. Z marszu Piętak, który do niedawna jeszcze miał być obciążeniem dla rządu kierowanego przez Kaczyńskiego, staje się bohaterem salonowych mediów. Występuje u Anity Werner w „Faktach po Faktach”, jest cytowany przez mainstream i kontynuuje swoje wynurzenia w blogosferze. W sprawę angażują się dawni partyjniacy i agenci bezpieki, oportuniści rodem z PRL, kabareciarze, a nierzadko zwykli wariaci, którzy autorytatywnie mówią o „obciachu” i „kompromitacji” Kaczyńskiego, a spór ostatecznie rozstrzyga komunistyczny
dyktator i konfident stalinowskiej wojskówki – Wojciech Jaruzelski. Złożony na łożu boleści informator „Wolski”, ale z uśmiechem na ustach wyznaje całą prawdę o Kaczyńskim, zgadzając się z opinią asystującego mu Janusza Palikota:
„Zdaniem ówczesnych służb Kaczyński był bardziej niebezpieczny dla opozycji na wolności niż jako internowany”.
Oliwy do ognia dolewa „legendarny bohater podziemia i »Solidarności«” Władysław Frasyniuk, sugerując podpisanie przez Kaczyńskiego lojalki. To zresztą stały repertuar „argumentów” „żywej legendy”. Już w maju 1992 r., na wieść o zbliżającej się pierwszej próbie lustracji, Frasyniuk i Zbigniew Bujak publicznie oskarżyli Antoniego Macierewicza, że w czasie stanu wojennego wyszedł z podziemia na skutek porozumienia z gen. Czesławem Kiszczakiem. Z kolei Piotrowi Naimskiemu „legendy” również zarzuciły podpisanie lojalki.
Media to wszystko promują i bezmyślnie, do znudzenia cytują, gawiedź rechocze, historycy nie zabierają głosu, słowa rozsądku stają się marginesem.
Kij ma dwa końce
W tym medialnym maglu nikt już nie myśli logicznie, racjonalnie i… symetrycznie. Historia staje się doraźną maczugą na wroga. Bezmyślni dziennikarze nie zastanawiają się i nie pytają: dlaczego 31 lat temu nie internowano również Donalda Tuska? Bo przecież skoro piórami takich tuzów dziennikarstwa, jak Andrzej Stankiewicz, Piotr Śmiłowicz („Na celowniku Stasi”, „Newsweek”, 12 VII 2009) czy Piotr Adamowicz („Teczka premiera”, „Rzeczpospolita”, 15 I 2008) dowiedziono bezsprzecznie, że Tusk był tak czołowym działaczem trójmiejskich środowisk antykomunistycznych już przed Sierpniem ’80, w Karnawale „Solidarności” i po 13 grudnia 1981 r., że aż interesowała się nim „Stasi”, to jak wytłumaczyć nie tylko jego nieinternowanie i niemal zupełny brak zainteresowania ze strony bezpieki?
Profesjonalny, a więc rzetelny dziennikarz – nie mówiąc już o historyku – w dniach medialnej wrzawy, powoływania się na ustalenia SB i Jaruzelskiego, jako kryterium rozstrzygającym o rzekomym tchórzostwie Kaczyńskiego w PRL, powinien przede wszystkim zasiąść przy swoim komputerze, wejść na stronę Biuletynu Informacji Publicznej IPN, wpisać nazwisko premiera rządu, a następnie porównać treść opublikowanej tam informacji z analogicznymi zapisami dotyczącymi Kaczyńskiego. Co z tego wynika? M.in. to, że Tusk nigdy nie był przez SB rozpracowywany w ramach jakiejkolwiek personalnej sprawy operacyjnej – kwestionariusza ewidencyjnego, sprawy operacyjnego sprawdzenia czy sprawy operacyjnego rozpracowania!
Był jedynie osobą incydentalnie „przechodzącą” w sprawach wymierzonych w jego kolegów i znajomych (zob. http://katalog.bip.ipn.gov.pl/showDetails.do?lastName=tusk&idx=&katalogId=3&subpageKatalogId=3&pageNo=1&o-sobaId=11176&).
Mało tego, z oględzin jego akt paszportowych wynika, że w latach 1985 i 1988 bez problemu otrzymał z Wydziału Paszportowego SB w Gdańsku paszport i wyjeżdżał do Francji i RFN. Nawet po zatrzymaniu i krótkim osadzeniu w areszcie w lipcu 1983 r., kiedy to dzisiejszy premier razem z kolegami (Wojciechem Fułkiem, Wojciechem Dudą i Jackiem Kozłowskim) przyszedł na spotkanie z Krzysztofem Wyszkowskim w Łęczyńskiej Hucie koło Chmielna, nie wszczęto wobec niego żadnej sprawy operacyjnej.
Rok później „antykomunista” Tusk współpracował w przygotowaniu książki „Dzieje Brus i okolicy” (pod redakcją Józefa Borzyszkowskiego), w której oprócz licznych kłamstw na temat najnowszych dziejów Polski znalazły się słowa na temat mordów
dokonanych „przez bandę reakcyjnego podziemia” dowodzoną przez „Łupaszkę” (s. 421).
W odróżnieniu od lidera PO Jarosław Kaczyński już od 1979 r. ze względu na działalność w Biurze Interwencyjnym KSS KOR i związek z grupą „Głosu” Antoniego Macierewicza był rejestrowany m.in. w ramach indywidualnych spraw operacyjnych SB – najpierw w sprawie operacyjnego sprawdzenia kryptonim „Pomoc”, później „Prawnik” i wreszcie w ramach kwestionariusza ewidencyjnego o kryptonimie „Jar”, którym już wówczas (w latach 1980–1982) po raz pierwszy zainteresował się Jan Lesiak (http://katalog.bip.ipn.gov.pl/showDetails.do?lastName=kaczyński&idx=&katalogId=3&subpageKatalogId=3&pageNo=1&osobaId=8054&).
Wiosną 1980 r. pod własnym nazwiskiem Kaczyński opublikował bodaj pierwszy, ale na pewno jeden z istotniejszych swoich tekstów podziemnych na łamach „Głosu” – „Uniwersytet socjalistyczny 1945–1978”, poświęcony wywieranej na życie akademickie PRL instytucjonalnej presji ograniczającej niezależność indywidualną i środowiskową pracowników naukowych.
Przez całe późniejsze lata, aż do 1989 r., SB starała się kontrolować dzisiejszego prezesa PiS w ramach różnych kategorii spraw operacyjnych (nieujętych w katalogu IPN), m.in. w SOR krypt. „Macek” dotyczącej Hanny i Antoniego Macierewiczów oraz kwestionariusza ewidencyjnego krypt. „Obrońca” dotyczącej Jana Olszewskiego. Jego nieinternowanie wiązało się najpewniej z kuchnią gier operacyjnych realizowanych przez bezpiekę wobec podziemia.
Dla tajnych służb pozostawienie Jarosława Kaczyńskiego na wolności po 13 grudnia 1981 r., w sytuacji internowania jego brata Lecha w Strzebielinku, dawało pewne możliwości operacyjne związane chociażby z próbą rozpoznania jego działalności podziemnej w Warszawie, obserwacji (poprzez nasyłaną agenturę w jego otoczeniu), kontroli przekazywanych informacji i grypsów bratu do Strzebielinka itd. Oczywiście Kaczyński – w odróżnieniu do Tuska – aż do 1989 r. był objęty bezwzględnym i stałym zakazem paszportowym.
W kwestii rzekomej lojalki, o której mówił Frasyniuk, również na stronie Biuletynu Informacji Publicznej IPN znajdujemy ważne wyjaśnienie:
„W tomie 2 Kwestionariusza Ewidencyjnego JAR znajduje się sfałszowane po 1990 r. oświadczenie o zaniechaniu szkodliwej dla PRL działalności (tzw. lojalka)”.
Każdy, kto ma pojęcie o antykomunistycznym ruchu oporu przełomu lat 70. i 80. i chciałby znaleźć o tym informacje, bez żadnych przeszkód do nich dotrze. Jedno jest pewne – „potencjały opozycyjności” Tuska i Kaczyńskiego są nieporównywalne i chętnie przywoływany w tych dniach autorytet tajnych służb PRL to jedynie potwierdza. W świetle powyższych faktów może warto raz jeszcze rozważyć słowa „legendarnego” Frasyniuka o Kaczyńskim i przypisać je komuś zgoła innemu:
„Aparat bezpieczeństwa państwa w 1981 r. wypuszczał tylko ludzi należących do którejś z dwóch kategorii – »niedojdów« albo tych, którzy podpisali deklarację lojalności”.
Nic nie wiadomo?
Medialna delegitymizacja zasług Jarosława Kaczyńskiego w walce z komunizmem nie jest niczym nowym. Można powiedzieć, że co jakiś czas temat ten powraca. Po raz pierwszy na porównywalną skalę operację tę zastosowano krótko po 10 kwietnia 2010 r., kiedy to podczas sierpniowego zjazdu NSZZ „Solidarność” w Gdyni Henryka Krzywonos publicznie zaatakowała prezesa PiS.
Szybko jednak medialno-polityczny atak przekierowano na nieżyjącego Lecha Kaczyńskiego, dowodząc, że był on marginalnym działaczem środowisk antykomunistycznych, zaś podczas strajku w Sierpniu ’80 nie było go na terenie Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Wówczas, podobnie jak obecnie, niewielu miało odwagę się temu sprzeciwić. Jednym z nielicznych był wówczas Piotr Semka, który na łamach „Rzeczpospolitej” opublikował bardzo ważny artykuł „Sprawa Lecha K., czyli cień Orwella nad Wisłą (11 IX 2010)”.
Ale warto zauważyć, że w tamtym czasie obóz władzy posłużył się autorytetem profesora historii, po to by delegitymizować zasługi Lecha Kaczyńskiego dla Sierpnia ’80 i „Solidarności”. Nie zważając na historyczne fakty, relacje świadków i dostępne źródła, prof. Andrzej Friszke na łamach „Polityki” napisał:
„Nic nie wiadomo o udziale w tych działaniach [podczas strajku] Lecha Kaczyńskiego, choć był on osobą już wówczas zasłużoną dla środowiska kierującego strajkiem. Od 1979 r. współdziałał z nim [to również informacja nieprawdziwa, gdyż formalna współpraca Kaczyńskiego z trójmiejskim ruchem antykomunistycznym trwała od 1977 r. – przyp. S. C.], uczył prawa pracy, czyli swojej specjalności, wygłaszał też pogadanki historyczne. Jak wspomina Bogdan Borusewicz, na strajku pojawił się na dwa lub trzy dni przed jego zakończeniem, nie wszedł jednak do żadnych ekip kierowniczych lub doradczych” („Myśmy tu przyjechali dwaj”, „Polityka”, 11 IX 2010).
W rażącej sprzeczności z powyższymi tezami stoi znana od 1986 r. relacja Lecha Kaczyńskiego opublikowana w redagowanym m.in. przez Donalda Tuska „Przeglądzie Politycznym” (1986, nr 8), którą krótko po autorytatywnych ustaleniach Friszke przedrukowało pismo „Wolność i Solidarność” (2010, nr 1), w którego Radzie
Naukowo-Programowej zasiada… Friszke.
Zanim ulubiony dziejopis salonu III RP jednoznacznie stwierdził, że „nic nie wiadomo o udziale” Lecha Kaczyńskiego w „ekipach kierowniczych lub doradczych” podczas strajku sierpniowego, historykom znana była m.in. naukowo-prawnicza rozprawa Jarosława Kuisza „Charakter prawny Porozumień Sierpniowych 1980–1981” (2009), w której jest mowa o wkładzie byłego prezydenta RP w kształt porozumień (s. 63 i 74).
Co ciekawe, w tym samym numerze „Przeglądu Politycznego”, w którym znalazł się wywiad z Lechem Kaczyńskim o Sierpniu ’80, jego brat Jarosław opublikował polemikę z Andrzejem Walickim „Mit absolutyzmu oświeconego” (ss. 114–123). O aktywności pisarskiej Jarosława Kaczyńskiego na łamach pisma redagowanego przez Donalda Tuska dziś jednak nikt – włącznie z premierem historykiem – nie zaświadcza. Popsułoby to zabawę Monice Olejnik przepytującej Janusza Palikota na okoliczność „rzekomej” działalności politycznej Kaczyńskiego w PRL.
Syndrom DDK?
Czasem trudno jest wytłumaczyć stadne i służalcze wobec dominujących środowisk i władz zachowania środowisk opiniotwórczych III RP, które z definicji powinny przecież dbać o rzetelność i prawdziwość przekazu informacyjnego.
O ile w przypadku dziennikarzy o braku profesjonalizmu, a więc i często fałszowaniu rzeczywistości, decyduje najczęściej lenistwo i politycznie poprawne wytyczne medialnych szefów, o tyle w przypadku historyków i badaczy wciąż trudno sformułować podobny zarzut. Nie tak dawno w środowisku psychologów społecznych pojawiło się pojęcie DDK, czyli Dorosłe Dzieci Komunizmu.
Psycholog społeczny prof. Janusz Grzelak zwrócił uwagę, że tak jak w życiu biologicznym istnieje pewien możliwy repertuar zachowań, tak i ramy społeczne, w jakich byliśmy wychowywani, wzrastamy i działamy, mogą wy-znaczyć określony zestaw zachowań. Być może taka diagnoza tłumaczy zachowanie wielu ludzi nauki, dla których dążenie do prawdy i ustalanie faktów powinno być podstawowym kryterium oceny ludzi i wydarzeń.
A może rację ma prof. Ryszard Legutko, który w „Eseju o duszy polskiej” pisze o „intelektualnym autorytaryzmie” polskich elit po 1989 r.:
„Można odnieść wrażenie, iż polskim inteligentom brak wystarczająco wielkiej ciekawości, by drążyć myśli innych i by poszukiwać własnych odpowiedzi na postawione przez innych pytania. Zadufanie tkwiące u źródeł takiego lenistwa ma więc swoją drugą stronę, a jest nią uległość wobec intelektualnego autorytaryzmu. Przyjmuje się poglądy, hierarchie i oceny, których nie poddaje się weryfikacji, zaś argument z autorytetu uznaje za najnaturalniejszy na świecie. Polska elita zdradza więc cechy osobowości autorytarnej w dwojakim sensie: nie kwestionuje własnej woli i własnych racji, a z drugiej strony, krzewi postawę poddaństwa wobec tych, których uznaje za autorytety. Stąd bierze się atmosfera duszności, jaka od kilku dziesięcioleci przenika polskie środowiska intelektualne”.
A może najlepszym uzupełnieniem tych rozważań jest – jak się wydaje niestety wciąż aktualna – analiza, jaką już wiosną 1980 r. na łamach podziemnego „Głosu” na temat środowisk naukowych w Polsce sformułował… rzekomo nieobecny w środowisku antykomunistycznego ruchu oporu opozycji, ale i na łamach „Głosu” Jarosław Kaczyński:
„Powstała duża grupa ludzi, którzy jedyną możliwość uzyskania pełnoprawnego statusu widzieli w działalności partyjnej (pozycja w PZPR rekompensowała, częściowo przynajmniej, brak habilitacji czy nawet doktoratu) i których łatwo można było skłonić do poparcia każdej zmiany, jeśli tylko mogła ona poprawić ich położenie. […] Grupy, które uzyskały samodzielną pozycję w ramach masowych awansów pomarcowych i w latach 70., zaczęły dążyć do obwarowania swych pozycji. Odwołanie się do tradycji akademickiej było i jest dla tego celu instrumentem bardzo dogodnym. Znów wysunięto np. postulat, by habilitacja była bezwzględnym warunkiem nominacji na docenta.
Także rola ciał kolegialnych wykracza poza to, co przyznały im przepisy, często jest decydująca, a nie doradcza. Wynika to jednak często z innych niż kiedyś przyczyn: np. bezpartyjny działacz zwołuje często radę wydziału, by mieć akceptację partii dla swych decyzji. Nie łatwo więc orzec, czy mamy do czynienia z próbą powrotu do dawnych zasad, czy też ze zjawiskiem jakościowo zupełnie nowym.
Ludzie, którzy rządzą dziś uczelniami, to reprezentanci nowej, wyższej klasy średniej (jeśli można tu użyć tego amerykańskiego określenia). Ich etos różni się dość zasadniczo od tego, co reprezentowała stara profesura. Jeśli są jakieś podobieństwa, to raczej w wadach niż w zaletach” („Uniwersytet socjalistyczny 1945–1978”,
„Głos”, 1980, nr 5–6, ss. 55–56).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/572057-czy-sb-rzeczywiscie-rozpracowywala-tuska