W związku z wybuchem epidemii cholery w Petersburgu latem 1831 roku, rozpowszechniano pogłoski o zatruwaniu studni przez Polaków. Dziś to może nam się wydawać śmieszne, ale w XIX wieku straszono nami w całym Imperium Rosyjskim. Rzekome polskie zagrożenie to jeden z kilku powodów dla których carska władza postanowiła trzymać nas krótko. O historii 100-letniego panowania Rosji nad Wisłą opowiada książka prof. Lecha Królikowskiego “Polskie Królestwo Romanowów”.
Jest to lektura wciągająca, bo dobrze napisana i jednocześnie niełatwa, bo przypomina nam jak byliśmy kolonizowani we własnym kraju. Autor jest varsavianistą i właśnie z perspektywy stolicy Królestwa Polskiego zwanego Kongresowym pisze w dużej mierze swoją opowieść. Ale jest to lektura obowiązkowa dla Polaków z innych dzielnic – zwłaszcza z dawnego zaboru pruskiego i austriackiego, którzy nie rozumieją, że zacofanie dawnej “Kongresówki” wynika właśnie z polityki Petersburga. Po tym jak okazało się, że Polaków nijak nie można okiełznać, postanowiono ograniczyć radykalnie dostęp do edukacji nad Wisłą. W Warszawie w 1897 roku analfabeci stanowili 44 proc. ogółu mieszkańców a w Królestwie analfabetów było blisko 70 proc., podczas gdy w zaborze pruskim prawie wszyscy potrafili czytać i pisać.
Od lat 70. XIX wieku w szkołach elementarnych miejskich i wiejskich oraz z szkołach średnich nauczanie odbywało się po rosyjsku. Język polski traktowany był jako język obcy.
Rosjanie konsekwentnie i z całą premedytacją realizowali plan sprowadzenia narodu polskiego do roli ich sług, a także obniżania jego morale przez rozpowszechnianie pijaństwa, prostytucji, donosicielstwa, łapówkarstwa, niekompetencji i antysemityzmu. W systemie szkolnym po upadku powstania styczniowego najważniejszą pozycję miały „rządowe” gimnazja rosyjskie, absolwenci których – po uzyskaniu matury – mieli wyłączne prawo podjąć studia na wyższych uczelniach Imperium Rosyjskiego. W obowiązującym wówczas systemie, w każdej guberni Królestwa Polskiego mogło istnieć tylko jedno takie gimnazjum (norma ta dotyczy gimnazjów męskich), wyjątkiem była Warszawa, gdzie przed samą I wojną światową istniało sześć męskich gimnazjów „rządowych”. Niezależnie od znikomej liczby szkół, istotną barierę stanowiła wysokość wpisowego (do gimnazjum 60 rubli) oraz liczne opłaty nieformalne. Efekt był taki, że na naukę dziecka w szkołach średnich, nawet jeśli zdało ono trudny, wstępny egzamin konkursowy, mogły sobie pozwolić tylko rodziny co najmniej zamożne
— pisze autor.
Nie dziwi więc, że po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku w państwowej administracji centralnej większość stanowisk kierowniczych pełnili Polacy z byłej Galicji, gdzie co najmniej od połowy XIX wieku funkcjonowały dwa uniwersytety, Politechnika Lwowska i kilka innych renomowanych uczelni.
Wielka skala terroru
Autor szacuje, że terror carski bezpośrednio dotknął około miliona Polaków. Powszechnie znanym jest fakt, że po każdym zrywie tysiącami wywożono na Syberię, ale mało kto wie jak bardzo trudne było codzienne życie w carskiej Rosji. Donosicielem policji w Warszawie był każdy stróż – nie można było przenocować przyjezdnego bez powiadomienia policji, cenzurowane były nawet mowy pogrzebowe.
Prof. Królikowski przypomina nieprzyjemny fakt dotyczący rosyjskiego panowania nad Wisłą – liczny garnizon wojenny w stolicy Królestwa sprawił, że wytworzył się popyt na usługi prostytutek. Lubimy przytaczać powiedzenie o “Paryżu Pólnocy”, ale Warszawa była w drugiej połowie XIX wieku takim “Bangkokiem Północy”. Więcej niż co dzięsiąta niezamężna kobieta świadczyła usługi seksualne. Większość burdeli była w rękach żydowskich i w końcu sądne dni urządzili im współplemieńcy: Przez trzy dni w maju 1905 r. bandy robotników, głównie żydowskich, demolowały stołeczne warszawskie domy publiczne. Sutenerów i prostytutki brutalnie bito do nieprzytomności, były także ofiary śmiertelne.
Rosja rządziła kijem i marchewką; próbowano różnych metod, by zjednać sobie Polaków. Po stłumieniu powstania listopadowego mieliśmy niejednokrotnie szanse, by zawrzeć z Rosjanami jakiś pakt o nieagresji w zamian za poszerzenie sfery wolności. Ale wszystkie odwilże, takie jak “wiosna sewastopolska” po przegranej przez Rosję wojnie krymskiej przerywał wystrzał polskiego zamachowca i okupant powracał do polityki knuta. Ale słusznie autor przypomina, że elity rosyjskie od dawna nie uznawały nas za partnerów, więc Petersburg zawsze chciał nas oszukać. Dobrze to ilustruje to wizyta cara Mikołaja II w Warszawie w 1897 roku. Polacy spodziewali się, że z okazji wizyty wszechwładca Rusi obdarzy Polskę niektórymi przywilejami przynależnymi mieszkańcom Imperium, np. samorządem miejskim. Jak złośliwie później skomentowano: „car niczego nie obiecywał i słowa dotrzymał”. Książka po raz kolejny wywoła dyskusję – bić się czy nie bić? Czy nie lepiej było dorabiać się zamiast wywoływać powstania? Położenie w wielkim imperium dawało ogromne możliwości, które np. wykorzystali niemieccy i żydowscy przedsiębiorcy z Łodzi. Ale prawdopodobnie ten spór nigdy nie zostanie rozstrzygnięty. Po lekturze książki “Polskie Królestwo Romanowów” jedno jest pewne: polityka terroru nigdy nie przynosi spodziewanych efektów, ludzi można zjednać tylko postępem i cywilizacją. Inna dziś jest pamięć w Galicji, o “dobrym cesarzu” Franciszku Józefie, inna o rosyjskich carach. Nikt nie powiesi w knajpie żadnego z Romanowów, a dobrotliwy Franz co rusz spogląda na nas ze ścian kawiarni od Cieszyna do Przemyśla.
RG
“Polskie Królestwo Romanowów” Lech Królikowski
Wydawnictwo Warszawskie 2021
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/571135-recenzja-ksiazki-polskie-krolestwo-romanowow
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.