Z zaskoczeniem przeczytałem opublikowany w tygodniku „Sieci” artykuł „Wszyscy wszystkim proponowali sojusz” autorstwa Marka Kornata i Mariusza Wołosa. Ucieszyło mnie, że poświęcili go mojej książce „Piłsudski między Stalinem a Hitlerem”. Zasmuciło jednak, że tak mało wynieśli z jej lektury.
Muszę przyznać, że odniosłem wrażenie, iż piszą oni o dziele innego autora. Przypisali mi bowiem autorstwo tez, których nigdy nie głosiłem, a moje własne niemiłosiernie poprzekręcali. Na dodatek za moje własne uznali ustalenia badawcze innego wybitnego historyka. Zdziwiły mnie, a właściwie zaszokowały, stosowane przez nich metody polemiczne.
Kornat z Wołosem skupiają swoją uwagę na zdezawuowaniu dwóch tez zawartych w mojej książce. Pierwszej, że Piłsudski na przełomie 1925 i 1926 r. wszedł w tajny kontakt z Sowietami, by otrzymać wsparcie Komunistycznej Partii Polski (KPP). I drugiej, że w lipcu 1933 r. złożył Stalinowi propozycję militarnego sojuszu. Moi adwersarze uznali je za „zdumiewające pomysły” i zarzucili mi „pseudonaukowe efekciarstwo”. Obydwie tezy, których obaleniu poświęcili obszerny, czterostronicowy tekst, nie są niestety moim własnym odkryciem. Sformułował je bowiem już dawno, bo kilkanaście lat temu, prof. Bogdan Musiał na podstawie źródłowych badań w archiwach rosyjskich. Dziwi, że badacze ci nie znają podstawowej literatury przedmiotu. Na tym mógłbym właściwie skończyć polemikę z nimi, gdyby nie metody, jakimi się posłużyli. Przyjrzyjmy im się bliżej.
Kornat z Wołosem negują, że Piłsudski za pomocą swoich emisariuszy wszedł w konspiracyjny kontakt z Sowietami. Twierdzą, że na dowód tego przedstawiłem tylko jeden dokument. Jest to nieprawda, bo zacytowałem kilkanaście źródeł na ten temat, i to zarówno publikowanych, jak i pochodzących z archiwów polskich i rosyjskich (zob. s. 385–409). Ponadto profesorowie przeczą sami sobie, bo w swoim artykule przyznają, że „piłsudczycy poprzez Kierzkowskiego sondowali zarówno reakcje polskich komunistów, jak i kremlowskich decydentów odnośnie do ewentualności powrotu Marszałka do aktywnego udziału w polityce, bynajmniej nie tylko na drodze zamachu stanu”. Notabene, przedstawiając tę sprawę odwołałem się do książki Wołosa „O Piłsudskim, Dmowskim i zamachu majowym. Dyplomacja sowiecka wobec Polski w okresie kryzysu politycznego 1925–1926”, który opisał ją bardzo drobiazgowo. A zatem gdy moi adwersarze piszą o tajnych kontaktach i sondażach piłsudczyków w 1926 r., to wszystko jest w najlepszym porządku, ale gdy pisze o tym Rak, to jest to „pseudonaukowe efekciarstwo”.
Wołos z Kornatem posuwają się jednak krok dalej i sugerują, że według mnie Piłsudski na serio chciał porozumieć się ze Stalinem. W rzeczywistości sprawę tych kontaktów określiłem jako „dwustronną batalię dezinformacyjną”, w której górą okazał się Piłsudski (zob. s. 403). Marszałek, wchodząc w kontakt z liderami KPP, starał się ich przekonać, że w gruncie rzeczy też jest rewolucjonistą. Dlatego polscy komuniści za zgodą Moskwy poparli go w pierwszych dniach przewrotu. Liczyli na to, że w Polsce wybuchnie wojna domowa, która otworzy drogę rewolucji. Piłsudski ograł ich, szybko stabilizując sytuację w kraju i odsuwając groźbę wybuchu społecznego. Jak zauważyłem w swojej książce, Marszałek zastosował matrycę typową dla sowieckich operacji dezinformacyjnych typu „Triest”. Krótko mówiąc, nie miał zamiaru porozumiewać się ze Stalinem ani bolszewickim kierownictwem, ale je wprowadzić w błąd, co mu się w pełni udało. Tak na marginesie warto w tym miejscu zauważyć, że jednym z fundamentalnych problemów polskiej historiografii jest nieumiejętność ujmowania polityki zagranicznej jako wielowariantowej gry.
W podobny sposób dwaj profesorowie próbują poddać krytyce tezę, że w lipcu 1933 r. Józef Beck w imieniu Piłsudskiego przedstawił wysłannikowi Stalina Karolowi Radkowi propozycję sojuszu militarnego wymierzonego w Niemcy. Na dowód tego przytoczyłem w swojej książce notatkę Radka spisaną zaraz po jego rozmowie z polskim ministrem spraw zagranicznych. Beck, cytuję, powiedział wówczas: „»Jeśli my [Sowieci – przyp. K.R.] będziemy gotowi pomóc im [Polakom – przyp. K.R.] bronić korytarza, to oni są gotowi umówić się, aby razem przeszkodzić w posuwaniu się Niemiec na północny wschód w kierunku Leningradu. Trzeba stworzyć iunctim: Pomorze – Leningrad«. Zapisałem to prawie dosłownie. Trzeba próbować uwzględnić interesy obu naszych krajów od Morza Czarnego do Bałtyku [Надо пытаться согласовать нашу и их родину от Черного моря до Балтики]”.
Kornat z Wołosem twierdzą, że na tej podstawie nie można mówić o propozycji sojuszu. Być może nie rozumieją sensu powyższych słów. Ponadto zarzucają mi nieprecyzyjne tłumaczenie drugiego zdania tego tekstu. W gruncie rzeczy jest ono nieprzetłumaczalne, bo napisane nieprawidłowym rosyjskim (Radek wychowanek polskiego gimnazjum i uniwersytetu nie najlepiej posługiwał się tym językiem). Dlatego w tłumaczeniu dokonałem jego interpretacji i jednocześnie zacytowałem oryginał, a w przypisie przedstawiłem alternatywne tłumaczenie tego zdania dokonane przez Jana Szumskiego, wydawcy dokumentów z zakresu relacji sowiecko-niemieckich. A więc sugestia manipulacji w kluczowym cytacie to tylko wyraz wyjątkowo złej woli moich adwersarzy. Dodam również, że ani słowem nie wspominają oni, że bardzo dokładnie cytuję i omawiam trzy rozbieżne relacje na temat politycznych rozmów Radka z przedstawicielami Piłsudskiego i dopiero na tej podstawie wyciągam wnioski.
Jakby tego było jeszcze mało, Kornat i Wołos piszą, że w książce zawarłem tezę, jakoby Piłsudski na serio dążył do zawarcia sojuszu ze Stalinem. Nic takiego nie napisałem. W rzeczywistości wyraźnie stwierdziłem, że propozycja Piłsudskiego była rodzajem „haczyka”, na który chciał on złapać Stalina. Marszałek, pisałem o tym wyraźnie, nie dążył do takiego porozumienia, bo byłoby ono bardziej korzystne dla Moskwy (s. 765). Następnie Kornat z Wołosem stosują całą serię dziwacznych chwytów polemicznych, które każą wątpić, czy w ogóle czytali moją książkę. Zarzucają mi, że w książce nie dostrzegłem negocjacji dotyczących tzw. paktu czterech. W rzeczywistości poświęciłem im pięć stron (s. 613–618). Zaraz potem dodają, że nie odniosłem się do przemówienia Piłsudskiego wygłoszonego w trakcie narady w MSZ w listopadzie 1926 r., w którym wyłożył on credo swojej polityki zagranicznej. I znów mijają się z prawdą, co łatwo sprawdzić w mojej książce na stronach 224–226.
Wreszcie znajdują swój koronny argument w obszernej, wydanej w 2004 r. biografii Radka napisanej przez Jeana-François Fayeta, bo autor ów „nie doszukał się oferty sojuszniczej złożonej przez Piłsudskiego Stalinowi”. Odnotujmy w tym miejscu elementarny błąd logiczny moich polemistów. Z tego, że jakiś naukowiec czegoś kiedyś nie zauważył lub pominął, wcale nie wynika, że tego nie było. Fayet nie analizował bowiem dokładnie notatki Radka, w której Beck zaproponował wspólne działania armii polskiej i sowieckiej przeciwko Niemcom. I nie powinno to dziwić. Zbliżeniu polsko-sowieckiemu poświęcił raptem cztery strony swojej książki, skąpo korzystając z materiałów źródłowych i bardzo pobieżnie analizując korespondencję Radka ze Stalinem. I trudno mu stawiać zarzut, interesował się bowiem życiem swojego bohatera, a nie meandrami stosunków polsko-sowieckich. Ze swej strony mogę dodać, że oferty Piłsudskiego nie dostrzegł także autor najnowszej, obszerniejszej niż poprzednia, biografii Radka Wolf-Dietrich Gutjahr („Revolution muss sein. Karl Radek – die Biographie”, 2012). Łatwo wyjaśnić dlaczego. Korzystał z opracowań, a nie z dokumentów źródłowych. To samo można również odnieść do prac rosyjskiego historyka Olega Kena, wybitnego znawcy sowieckiej polityki zagranicznej i relacji polsko-sowieckich w latach 30.
Na koniec swojego tekstu Kornat z Wołosem wkładają do mojej książki tezy, których tam nie ma. I być nie mogło, bo je odrzucam. Imputują mi pogląd, że „Polska powinna była zawrzeć sojusz z Sowietami w roku 1933 albo np. wejść w porozumienie antysowieckie z Niemcami po roku 1934”. W rzeczywistości cała moja książka jest opisem mistrzowskiego balansowania Piłsudskiego pomiędzy Stalinem a Hitlerem (przedtem Stresemannem). Już na jej wstępie podkreśliłem: „W swojej polityce zagranicznej [Piłsudski] przyjął zasadę niewchodzenia w alians z Niemcami przeciwko ZSRR i odwrotnie”. Następnie argumentowałem, że gdyby Marszałek wszedł w sojusz z jedną z tych potęg, to jego polityka zakończyłaby się spektakularną klapą. Niestety, profesorowie nie zrozumieli tego lub nie chcieli zrozumieć.
W tym miejscu warto zająć się tym, co o zbliżeniu polsko-sowieckim w latach 1932–1934 napisali obaj profesorowie w swojej wydanej ostatnio książce o Józefie Becku. Kornat z Wołosem nie dostrzegają przede wszystkim kluczowej roli w tym procesie Józefa Piłsudskiego. Nie opisują majowej (1933 r.) rozmowy Marszałka z sowieckim pełnomocnym przedstawicielem (w sowieckiej nomenklaturze tytuł równoważny posłowi) Władimirem Antonowem-Owsiejenką ani równoległej misji Miedzińskiego w Moskwie. Na pierwszym planie stawiają Józefa Becka, a przecież w roku 1933 był on tylko wykonawcą polityki Marszałka. Nie analizują faktu, że zbliżenie to służyło lewarowaniu pozycji Polski w stosunku do Niemiec. Popełniają błędy faktograficzne w opisie lipcowej wizyty Radka w Polsce. Twierdzą bowiem, że 12 lipca 1933 r. był on w ZSRR, gdy w rzeczywistości jeszcze prawie dwa tygodnie przebywał w Polsce. Nie widzą fundamentalnej sprzeczności w dwóch podstawowych relacjach z tej wizyty: listach Radka do Stalina i wspomnieniowych artykułach Miedzińskiego. Nie analizują bogatej korespondencji Radka ze Stalinem z lat 1933–1934. Cytują tylko jeden list z tego zbioru, ale nie rozumieją go zupełnie, albowiem przedstawione w nim opinie polskich rozmówców uznają za „analizę położenia Polski”, jaką Radek przygotował dla Stalina. I wreszcie, relacjonując wizytę Becka w Moskwie w lutym 1934 r., nie opisują jej najważniejszego momentu, a mianowicie rozmów z komisarzem Maksimem Litwinowem. A miały one kluczowe znaczenie dla polskiej polityki zagranicznej lat 30., gdyż zamykały proces zbliżenia Warszawy z Moskwą. Panowie profesorowie nie znaleźli bowiem, nie wiem jakim cudem, wielokrotnie drukowanej i opisywanej w literaturze przedmiotu notatki na ten temat. To tak jakby autor biografii Mickiewicza nie dotarł do tekstu „Sonetów krymskich”. Krótko mówiąc, opis zbliżenia polsko-sowieckiego, jednego z najważniejszych wydarzeń polskiej polityki zagranicznej lat 30. XX w., to naukowa porażka biografów Becka.
W nauce nie ma drogi na skróty, a emocjonalna i nierzeczowa krytyka nie zbliża, ale oddala od prawdy. Kornat z Wołosem najwyraźniej pobłądzili na tej drodze. Nie dziwi mnie to, gdyż otwarcie przyznają w swoim tekście, że historyk ma służyć społeczeństwu. Nie mogę się z tym zgodzić. Historyk, jak każdy odpowiedzialny naukowiec, ma służyć przede wszystkim prawdzie, a nie realizacji jakiś potrzeb społecznych. W przysiędze doktorskiej doktorant zobowiązuje się, że będzie uprawiał naukę „nie z chęci marnego zysku czy dla osiągnięcia próżnej sławy, lecz po to, by tym bardziej krzewiła się prawda i jaśniej błyszczało jej światło, od którego zależy dobro rodzaju ludzkiego”. Puszczenie w niepamięć tej fundamentalnej zasady jest jedną z przyczyn obecnego stanu nauk humanistycznych w Polsce.
Krzysztof Rak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/563804-w-nauce-nie-ma-drogi-na-skroty