30 lat temu, 19 sierpnia 1991 roku o 6.30 agencja TASS podała komunikat, że prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow wypoczywający na Krymie zrzekł się prezydentury ze względów zdrowotnych. Jego następcą został wiceprezydent Gienadij Janajew. Niespodziewana i smutna wiadomość okazała się fałszywa, ponieważ to nie choroba, ale inne okoliczności sprawiły, że Gorbaczow przestał być prezydentem ZSRR. Zanim jednak dojdziemy do tych wydarzeń pragnę opisać, w jaki sposób znalazłem się w Moskwie w tym czasie i jak te wydarzenia przeżywałem. Pozwoli to tę opowieść zobaczyć we właściwej perspektywie.
W latach 1990 - 1994 nuncjuszem Stolicy Apostolskiej w Moskwie był Francesco Colasuonno, który na początku swojej posługi nuncjusza prosił Kiko Arguello założyciela Drogi neokatechumenalnej o przysłanie 10 rodzin z tych wspólnot dla misji nowej ewangelizacji do Moskwy. Zamiast dziesięciu z czasem przyjechało sześć. Już w połowie lat osiemdziesiątych Bóg natchnął Kiko Arguello, że dzisiejszemu zdechrystianizowanemu społeczeństwu potrzebne jest radykalne świadectwo chrześcijańskiego życia, które pomagałoby w jego ewangelizacji.
Pierwsze trzy rodziny pobłogosławił i wysłał na taką misję Jan Paweł II 15 stycznie 1986 roku, do Hamburga, Strasburga i Oulu w Finlandii, potem następne trzy do Ameryki Południowej w 1987, a 30.12.1988 roku 72 rodziny na taką misję. Również papież Benedykt XVI w latach 2006, 2009, 2011 pobłogosławił setki rodzin na tzw. misję „ad gentes”, do pogan. Podobnie Ojciec święty Franciszek w 2006 roku 250 rodzin na misję „ad gentes” Obecnie jest ponad tysiąc pięćset wielodzietnych rodzin z drogi neokatechumanelnej w różnych zdechrystianizowanych zakątkach świata.
Kiedy nuncjusz Colasuonno wysyłał zaproszenie o przyjazd takich rodzin, nie było jeszcze biskupa ordynariusza Moskwy, ponieważ dotychczasowy administrator diecezji mińskiej Tadeusz Kondrusiewicz został nominowany na administratora apostolskiego dla katolików obrządku łacińskiego w europejskiej części Rosji, dopiero 13 kwietnia a ponad miesiąc później był jego uroczysty ingres do ówczesnej katedry św. Ludwika w Moskwie. Ta informacja jest ważna, ponieważ nie znając tych szczegółów robi się wiele niesprawiedliwych komentarzy.
Od dawna pragnąłem brać udział w ewangelizacji Związku Radzieckiego i kiedy dowiedziałem się konkretnie o potrzebie księży dla misji rodzin zgłosiłem się zastrzegając, że mój wyjazd zależy od zgody przełożonego z Krakowa, pod którego jurysdykcję należałem. Na początku lipca 1991 roku za jego pozwoleniem i błogosławieństwem pojechałem do Moskwy. Przed wyjazdem O. Prowincjał powiedział mi, że po trzech miesiącach, kiedy wrócę przedłużyć wizę, wręczy mi odpowiednie dokumenty, abym mógł je przedłożyć biskupowi miejsca, kiedy znowu wrócę do Moskwy. W tym czasie nie miałem z sobą żadnego dokumentu, bo nikt nas nie znał, jaka jest tam sytuacja i jak się potoczą wydarzenia. Wszystko odbywało się w kruchości.
Odpowiedzialnym za Drogę neokatechumenalną w Moskwie był O. Giovanni Scaribaldi włoski ksiądz i do pomocy miała seminarzystę Janesa ze Słowenii. Głosili katechezy, prowadzili wspólnoty, które powstawały po głoszonych katechezach. Oni też pilotowali wszystkie sprawy związane z przybyciem rodzin i załatwianie różnych dokumentów i mieszkań dla nich. Ja z księdzem Alfredem i dwoma seminarzystami mieliśmy pomagać im w tym dziele.
Chrześcijańskie rodziny w Moskwie
Misja rodzin polegała na „implantacji”, czyli „wszczepieniu” w środowisko, w te miejsca, gdzie społeczeństwo było zsekularyzowane (a Moskwa była i jest taką pustynią). Chodziło o to, aby przynajmniej niektórzy ludzie nie znający Boga, mogli zobaczyć rodziny chrześcijańskie, które z miłości do Jezusa Chrystusa gotowe były opuścić swoje, domy, mieszkania, wygody życiowe i zamieszkać pośród nich świadcząc o Jezusie. To społeczeństwo bowiem doświadczyło na sobie bardziej niż inne narody totalitarnego systemu - sowieckiego komunizmu, gdzie nie tylko został zniszczony Kościół prawosławny, ale także inne chrześcijańskie wspólnoty.
Taka implantacja nie miała być nawracaniem na katolicyzm, czyli swego rodzaju prozelityzmem, ale zwyczajnym świadectwem miłości Wcielonego Słowa, które stało się Ciałem i zamieszkało między nami. Były to zwykłe rodziny, które w swoim życiu odkryły Bożą miłość i tym doświadczeniem chciały się dzielić, choćby przez sam fakt swojej obecności. Takie świadectwo prowokowało pytania: Wielu z nas chce wyjeżdżać na zachód, po co przyjeżdżacie tutaj? Sam fakt bycia tych rodzin zmuszał do stawiania sobie głębokich pytań.
Pierwszym krokiem po przybyciu do Moskwy było przedstawienie się księdzu biskupowi Tadeuszowi Kondrusiewiczowi i wyjaśnienie celu mojego przyjazdu do Moskwy. Zastałem go w kościele św. Ludwika, który w tym czasie stał się tymczasową katedrą. Ponieważ nie znałem szczegółów, w jaki sposób zostały zaproszone te rodziny, powiedziałem biskupowi, że za pozwoleniem i z błogosławieństwem ojca prowincjała przyjechałem pomagać tym rodzinom, na co usłyszałem odpowiedź: ja tu jestem biskupem, ja tutaj posyłam – więc odpowiedziałem: to oczywiste, że ksiądz biskup jest tutaj biskupem tej diecezji, chodziło mi o to, że jestem do dyspozycji i gotowy jestem do każdej posługi, i za pozwoleniem księdza biskupa będę pomagał tym rodzinom w tej delikatnej i trudnej misji. Przyczyną tego nieporozumienia była sytuacja kruchości i może braku komunikacji między mną, a ekipą ewangelizacyjną w Moskwie i pomiędzy Nuncjuszem, a nowym Biskupem.
Ksiądz Tadeusz Pikus (od 24.04.1999 roku biskup pomocniczy archidiecezji warszawskiej) w swojej książce: „Byłem świadkiem przełomu” (Warszawa 1994) napisał: „Można sobie wyobrazić reakcję księdza arcybiskupa (Kondrusiewicza), gdy się dowiedział, że do pracy duszpasterskiej w jego administraturze przybyło dwóch kapłanów, którzy będą opiekować się kilkoma rodzinami w Moskwie, gdzie w tym czasie księży było już ponad dziesięciu, gdy tymczasem w diecezji istnieją kilkumilionowe miasta, w których nie ma żadnego księdza katolickiego” (str. 121 – 122).
Rozumiem tę reakcję, ale mam głębokie, przekonanie, że dzisiaj znakiem zmartwychwstałego Jezusa dla świata zsekularyzowanego już nie jest budynek kościelny, ani ksiądz w sułtanie, ale świadkowie wiary, wielodzietne rodziny chrześcijańskie, które swoim życiem głoszą, że Jezus Chrystus pokonał śmierć. Nie próbowałem tego tłumaczyć biskupowi, bo rzeczywiście to wydawało się w tym momencie trudne do wytłumaczenia. Kościół w Związku Radzieckim był zniszczony i nie można było zaczynać od budowania kościoła z cegieł, ale tworzyć wspólnoty wiary, bo Kościół to najpierw chrześcijanie. Później przyjdzie czas na budowę miejsc kultu. Przez trzy pierwsze wieki chrześcijanie zbierali się po domach, cmentarzach, katakumbach. Zniknęło Cesarstwo Rzymskie, różne imperia, totalitaryzmy, a Kościół trwa dwa tysiące lat.
Ksiądz biskup zaakceptował mój przyjazd i prosił, abym przychodził codziennie do parafii św. Ludwika, odprawiał Mszę św. i spowiadał, a także pomagał tym rodzinom, kiedy przyjadą, ponieważ w tym momencie jeszcze ich nie było. Odetchnąłem z ulgą i tak zacząłem robić. Wziąłem się także intensywnie do pracy nad językiem rosyjskim. Moją pracą duszpasterską były dyżury w konfesjonale, a także pomoc rodzinom, który miały przyjechać w sierpniu, ale już w lipcu przyjechali dwaj ojcowie rodzin Augusto z Włoch i Juan z Hiszpanii, którzy mieli szukać mieszkań i pracy dla siebie, zanim sprowadzą swoje rodziny do Moskwy. Zamieszkami oni tymczasowo z nami, z księdzem Alfredem, ze mną i dwoma seminarzystami.
Przyszedł sierpień. Ks. Tadeusz Pikus, który wtedy był kapelanem w przedsiębiorstwie Pracowni Konserwacji Zabytków oraz duszpasterzem Polaków w ZSRR zwrócił się do mnie z prośbą o zastąpienie go w sierpniu na porannych Mszach św. w kaplicy miłosierdzia w hotelu, gdzie mieszkali pracownicy PKZ, a zwłaszcza w niedziele z posługą duszpasterską w kilku miejscach, ponieważ planował ważną podróż również związaną ze swoją kapłańską posługą gdzieś w okolicach Wołgi. Objaśnił mi, gdzie i o której godzinie w każdą niedzielę będę odprawiać Eucharystię dla wiernych.
Miałem odprawiać Mszę św. po polsku o 8.00 w kaplicy, która była usytuowana na parterze hotelu, gdzie mieszkali pracownicy PKZ i w tej samej kaplicy jeszcze raz o godz. 18.00. Potem o godz 11.00 na schodach kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny na ul. Małaja Gruzinskaja po rosyjsku i dla sióstr św. Matki Teresy z Kalkuty w innej części miasta o 15.00. Odprawienie tych czterech Eucharystii razem z podróżą zajmowało całą niedzielę i do domu przyjeżdżałem różnymi środkami transportu przed 22.00. Muszę zaznaczyć, że moi towarzysze seminarzyści, wyjechali z młodzieżą z Moskwy na dzień młodych do Częstochowy. Księdza Alfreda arcybiskup Tadeusz Kondrusiewicz wysłał do Wołgogradu, aby rozpoczynał pracę duszpasterską. Augusto i Juan wyjechali po swoje rodziny jeszcze w lipcu. Augusto z żoną Lucią i sześcioma dziećmi przyjechał do Moskwy na dwa tygodnie przed puczem Janajewa. Zostałem w mieszkaniu sam.
Powrócę do kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, który obecnie jest katedrą arcybiskupa Moskwy, ale wtedy kościół był zajęty przez różne biura i fabrykę. Był podzielony na piętra i w strasznym stanie, bo na murach rosły krzewy i drzewa na dachu. Tam gdzie było główne wejście pod chórem prymitywne toalety. Naprzeciw kościoła mały plac, a za ogrodzeniem ulica i blok, w którym mieszkał Wołodia Wysocki, wielki artysta, bard i aktor, który umarł w 1980 roku. Sam kościół był zbudowany na początku XX wieku.
W szczególny sposób pamiętam niedzielę 18.08.1991 roku, kiedy odprawiałem Mszę św. na schodach przed kościołem. Zgromadziło się ponad sto osób i w oparciu o czytania niedzielne głosiłem homilię o mądrości, prawdzie i pięknie stworzenia, ale także o kłamstwie diabła w ludzkiej historii, o fałszywych prorokach, i ideologiach, które często wpływały na losy całej ludzkości także w czasach nowożytnych. Jedną z takich ideologii było przekonanie, że nieszczęście człowieka ma swoje źródło w różnych trudnościach, napięciach i kompleksach psychicznych. Druga fałszywa ideologia przedstawiała tezę, że główną przyczyną cierpienia ludzi jest niesprawiedliwość społeczna. To właśnie głosił komunizm i stąd wniosek, by zaprowadzić sprawiedliwość także przez rewolucje. Z historii wiemy, jakie były skutki tej ideologii.
Odpowiedzią na tego typu myślenie jest Odwieczna Mądrość, która zbudowała sobie dom pomiędzy synami ludzkimi, Słowo, które stało się Ciałem, który daje prawdziwą odpowiedź na cierpienia wszystkich ludzi. Przyczyną tego cierpienia jest odłączenie się człowieka od Boga przez kłamstwo szatana, który już w raju oszukał Adama i Ewę i robi to nieustannie w ludzkiej historii. Codziennie doświadczamy, że nieszczęścia i porażki człowieka są przede wszystkim owocem grzechu, który nas rujnuje i oddala od Miłości, ale często obwiniamy o to innych.
Nazajutrz, w poniedziałek rano 19 sierpnia 1991 roku zbudził mnie telefon w naszym mieszkaniu. Dzwonił Paweł, który był milicjantem w Moskwie. Był katolikiem i należał do istniejącej wspólnoty neokatechumenalnej. Jego ojcem był Polak wysiedlony z rodziną do Kazachstanu z Podola na Ukrainie w czasie tzw. „operacji polskiej” w latach 1937/38, a matką była Rosjanka. Wiarę przekazał mu ojciec i znaliśmy się ze wspólnoty. Prosił mnie, abym włączył telewizor, ale nie mieliśmy telewizora więc zapytałem, o co chodzi? Powiedział mi: jest pucz. Co to jest pucz? Stan wojenny. Okazało się, że z 18 na 19 sierpnia 1991 roku grupa ośmiu wysoko postawionych członków Komitetu Centralnego utworzyła Państwowy Komitet Stanu Wyjątkowego, na czele którego stanął wiceprezydent Gienadij Janajew, zastosowano areszt domowy dla Michaiła Gorbaczowa, który odpoczywał na Krymie, a informacja poranna agencji TASS, że Gorbaczow sam zrzekł się prezydentury, okazała się nieprawdziwa.
Paweł przypomniał mi o włoskiej rodzinie i poprosił, abym jak najszybciej pojechał do nich, ponieważ nie mogli wiedzieć o nowej sytuacji, która była ogłoszona rano. Był on zorientowany w misji rodzin i później jego pomoc tym rodzinom była nieoceniona. Powiedziałem: dobrze i poprosiłem, aby dzwonił do mieszkania i informował nas, jak rozwija się sytuacja.
Odłożyłem słuchawkę i wtedy mrówki przeszły mi po ciele, usiadłem i przeżyłem moment trwogi. Uświadomiłem sobie, że agenci KGB z pewnością nagrywali moje kazanie, jak to było w ich zwyczaju, a w mojej homilii wprost mówiłem o fałszu marksistowskiej, komunistycznej ideologii. Trwało to kilka minut, zanim zdałem sobie sprawę, że trzeba pojechać do włoskiej rodziny. Spakowałem kilka rzeczy, wziąłem również małe radio tranzystorowe i pobiegłem do metra.
Dopiero w metrze zrozumiałem grozę sytuacji. Już od samego przyjazdu na początku lipca widziałem radosną atmosferę mieszkańców wielkiej moskiewskiej metropolii. W parkach, na ulicach rozmowy, uśmiech, a na Arbacie artyści rysowali chętnym karykatury, sprzedawali obrazy, grano na gitarach, ludzie spacerowali po szerokich trotuarach, atmosfera była luźna i radosna.
Nigdy nie zapomnę tego, co zobaczyłem w metrze. Grobowa, przejmująca cisza, siedzący pasażerowie mieli spuszczone głowy, nikt nie patrzył w twarz sąsiada, a ci którzy trzymali się za uchwyty, również głowy spuszczone mieli ku podłodze. Nikt z nikim nie rozmawiał. Smutek i jakieś dziwne napięcie. Nigdy w życiu nie widziałem takiego zbiorowego smutku i beznadziei. Sam byłem przerażony i nawet nie wiem, jak dotarłem do włoskiej rodziny. Augusto i Lucija mieli szóstkę dzieci. Była z nimi jeszcze niania Lidia do pomocy przy dzieciach. Znając język włoski wytłumaczyłem, co się stało i zobaczyłem, że przyjęli tę wiadomość spokojnie.
Paweł milicjant nie dzwonił, a ja nie miałem do niego telefonu. Tak dotrwaliśmy do wieczora w napięciu i oczekiwaniu, a dzieci jak zwykle nieświadome niczego bawiły się i ta rodzina była dla mnie znakiem, że życie jest silniejsze od śmierci. Nazajutrz we wtorek musieliśmy pojechać na zakupy na rynek w pobliżu metra i przy okazji zobaczyć, jaka jest atmosfera na ulicach. Zobaczyliśmy na prospekcie Kutuzowa czołgi, które zmierzały w kierunku Białego Domu i to był nieprzyjemny widok, ponieważ kojarzył się z najgorszym. Wieczorem w ten dzień odbywała się liturgia słowa w sali szkoły muzycznej i postanowiliśmy z Augusto i Luciją pojechać na spotkanie. Wracając kilkaset metrów obok Białego Domu wjechaliśmy w ulicę, gdzie była zbudowana barykada i musieliśmy zawrócić z powrotem i szukać innej drogi powrotu. W stronę Białego Domu ciągnęły tłumy moskwiczan.
Wróciliśmy późno, dzieci już spały, włączyłem radio, udało się złapać jakąś niezależną stację, która na żywo relacjonowała wydarzenia spod Białego Domu. Było niesamowite napięcie. Podawano, że zgromadziło się tam ponad 200 tyś ludzi. Usłyszeliśmy, że jest tam obecny prezydent Republiki Rosyjskiej Borys Jelcyn, ale dochodziły też informacje, że już gdzieś zaczęto strzelać do ludzi. Z czasem okazało się, że to rzeczywiście były strzały jakiegoś żołnierza, który bez rozkazu zaczął pod wpływem emocji strzelać na oślep do tłumu i zostało zabitych kilka bezbronnych ofiar. Była także próba podpalenia Białego Domu.
Kiedy usłyszeliśmy o tych zabitych, nagle została przerwana transmisja, wyłączyło się radio. Zaległa cisza. Był to dla mnie najtrudniejszy moment w całej tej historii, bo zdawałem sobie sprawę, że jeśli rozpoczął się już szturm na Biały Dom przez żołnierzy i uzbrojone dywizje, to będą aresztowania i nowe represje. Co będzie z nami? Cisza, pustka, niepewność. Została tylko modlitwa i nadzieja. Poszliśmy spać już po północy.
Był poranek w środę 21 sierpnia1991 roku. Pomodliliśmy się z dziećmi i po śniadaniu włączyliśmy radio. Działało i usłyszeliśmy dobre wiadomości, ponieważ Druga Gwardyjska Tamańska Dywizja Pancerna, także 106 Tulska Dywizja Powietrznodesantowa oraz Jednostka antyterrorystyczna Grupa Alfa nie poparły puczu Janajewa, ale stanęły po stronie Jelcyna i demokratycznych zmian. Przywódcy puczu zostali aresztowani. Jeden z nich Boriss Pugo popełnił samobójstwo. Już w drodze z Krymu do Moskwy leciał samolotem Michał Gorbaczow i historia nabierała nowego wymiaru.
Więcej uśmiechu na twarzach
Ludzie w metrze, w autobusach już nie patrzyli w podłogę, widać było coraz więcej uśmiechu na twarzach, bo przecież ten naród i inne republiki przez dziesięciolecia były poddane terrorowi, jakiego świat nigdy nie widział na taką skalę. Przyszła chwilowa burza, a nawet więcej, bo to było niebezpieczne tsunami, ale na szczęście krótkie. Komunizm dogorywał, piętnaście byłych republik Związku Radzieckiego ogłosiło niepodległość. W kilka dni po powrocie Gorbaczowa do Moskwy rozpadało się imperium sowieckie, a ostatecznie w grudniu 1991 roku już nie było Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Imperium, którego nieludzki system pochłonął kilkadziesiąt milionów ofiar, przestało istnieć.
29 sierpnia do Moskwy przybyły nowe rodziny Juan i Maria Carmen z Hiszpanii z szóstką dzieci, Józef i Anna z Lublina z siódemką dzieci, Wojtek i Iwona z piątką dzieci także z Lublina. Rodziny z Polski przyjechały autobusem, z nianiami i z wszystkimi potrzebnymi rzeczami. Przyjechali spóźnieni kilka godzin i czekaliśmy do północy z przygotowaną kolacją. Cały 15 litrowy kocioł spaghetti „alla carbonara”. Radości nie było końca. W październiku miały jeszcze przyjechać jeszcze dwie rodziny jedna z Hiszpanii i jedna z Włoch.
Pod koniec września pojechałem do Krakowa, aby przedłużyć wizę i aby z odpowiednimi dokumentami wrócić do Moskwy lub tam, gdzie będzie taka potrzeba. Ojciec prowincjał powiedział, że niestety nie mogę tam pojechać, bo brakuje mu księży i jestem potrzebny w domu rekolekcyjnym w Częstochowie.
Osiem lat później zostałem posłany z drugim jezuitą O. Krzysztofem na Ukrainę, najpierw do Lwowa, dla formacji księży i sióstr greko-katolickich. Kościół ten po latach istnienia w podziemiu wyszedł z ukrycia. Potrzebna była pomoc. Po dwóch latach zostałem przeniesiony na parafię w Greczanach, dzielnicy wojewódzkiego miasta Chmielnickiego – (do 1954 roku miasto nosiło nazwę Płoskirów). Kościół znajdował się na cmentarzu i tam mieszkałem 18 lat, a proboszczem tej najpiękniejszej parafii w świecie lat piętnaście. Jest to parafia męczenników. W latach 1937-38 zostało zabitych około 1500 osób z tej parafii według miejskiego archiwum w Chmielnickim, ale to była tylko czwarta część wszystkich ofiar operacji przeciw Polakom tylko w tej części Podola.
Aresztowano i skazywano na śmieć za narodowość polską, za bycie katolikiem, za przynależność do koła różańcowego uważając, że jest to wroga, nacjonalistyczna, antyradziecka organizacja i za to też był wyrok śmierci. Razem w tych dwóch latach na Kresach było zamordowanych około 200 tyś. Polaków nie licząc innych narodowości. Wielu też było wywiezionych na Syberię i do Kazachstanu.
Wspominałem milicjanta Pawła z Moskwy, który był katolikiem i pomagał rodzinom w misji. Właśnie on dzwonił 19 sierpnia 1991 roku, aby mnie powiadomić o puczu Janajewa. Jego ojciec był jednym z mieszkańców Podola na Ukrainie wywiezionych do Kazachstanu przed II wojną światową. Może należał kiedyś do parafii na Greczanach, w której byłem proboszczem.
O. Henryk Dziadosz SJ
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/563267-o-dziadosz-misja-rodzin-w-moskwie-na-tle-puczu-janajewa