Upływa dzisiaj osiemdziesiąt lat od 30 lipca 1941 r. Dzień ten przyniósł jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach polskiej dyplomacji podczas II wojny światowej. Była to umowa międzypaństwowa, którą zawarł premier rządu na uchodźstwie gen. Władysław Sikorski z upełnomocnionym przez swój rząd sowieckim ambasadorem w Zjednoczonym Królestwie Iwanem Majskim. Dobrze będzie spojrzeć na to wydarzenie raz jeszcze i na nowo. Wiele już na ten tema napisano. I chociaż dobrze byłoby od czasu do czasu poddawać rewizji takie czy inne przekonania nasze o przeszłości, w tym wypadku historyk zdaje się skazany na wybór jednej z tych dwóch postaw. Pierwszą jest afirmacja polityki gen. Sikorskiego, wbrew wszystkim i mimo wszystko. Drugą pozostaje przyłączenie się do jego krytyków. Niemal wszystkie bowiem argumenty zostały już użyte w sporze o ten układ. Czy więc historyk może coś tu jeszcze dodać?
Artykuł 1 układu stanowił: „Rząd Związku Socjalistycznych Republik Rad uznaje, ze traktaty sowiecko-niemieckie z 1939 roku, dotyczące zmian terytorialnych w Polsce, utraciły swoją moc. Rząd Rzeczypospolitej Polskiej oświadcza, ze Polska nie jest związana z jakimkolwiek trzecim państwem żadnym układem zwróconym przeciwko Związkowi Socjalistycznych Republik Rad”. Tyle i tylko w tej fundamentalne sprawie. Czytając te zwięzłe sformułowania, wniosek może być tylko jeden. Że wszystko jest jasne. Polska powraca na wschodzie do granicy sprzed 17 września 1939, wytyczonej traktatem pokojowym podpisanym w Rydze 18 marca 1921 r. Byłby to oczywiście ogromny sukces. Ale układ z państwem „nowego typu” jakim był Związek Sowieckim nie dawał takich gwarancji. Sowiecka dyplomacja utrzymywał, że legalne granice ZSRR pozostają w mocy według stanu na dzień 22 czerwca 1941 r. Oczywiście w stosunkach międzynarodowych nie ten ma rację, kto ma za sobą prawo, ale liczy się stosunek sił.
Polacy dość mało i rzadko zastanawiają się nad rzeczywistością polityki międzynarodowej w dobie II wojny światowej. Wybuch wojny między Niemcami i Sowietami był dla Wielkiej Brytanii – czyli głównego alianta Polski – prawdziwym zrządzeniem losu. To samo trzeba powiedzieć o stanowisku amerykańskiego prezydenta w tej sprawie Roosevelta, który wspierał państwo sowieckie jak potrafił, kiedy jeszcze jego własny kraj był państwem neutralnym a później już otwarcie, po wejściu Stanów Zjednoczonych do wojny w grudniu 1941 r. Państwo sowieckie miało zarówno rozległe terytorium jak i było potężny rezerwuarem ludności. Żaden polityk polski nie miał w rękach atutów materialnych, którymi mógłby przeważyć szalę i sprawić, że w imię racji takich jak prawo międzynarodowe mocarstwa anglosaskie sprzeciwiłyby się Sowietom, wybierając Polskę. Wszelka dyskusja nad zasadnością tej konstatacji właściwie nie ma sensu.
Jest prawdą, że przez rok – między upadkiem Francji w czerwcu 1940 r. a napaścią Niemiec na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 r. – Polska, i to Polska pozbawiona własnego terytorium, była najważniejszym europejskim aliantem Wielkiej Brytanii (Oczywiście nie należy zapominać o więzi specjalnej Londyn-Waszyngton, ale neutralność USA była faktem).
Nasuwa się pewna analogia historyczna. Zamordowawszy I Rzeczpospolitą zawarli zaborcy Konwencję Petersburskiej z 9 stycznia 1797 r. o wykreśleniu polskiego imienia z historii. Głosiła ona straszliwe słowa o „całkowitym, ostatecznym i nieodwołalnym” rozbiorze państwa polskiego. Ale już w r. 1807 pokój w Tylży między Napoleońską Francją a Imperium Rosyjskim przekreślał te postanowieni. Pakty Ribbentrop-Mołotow (tak ten z 23 sierpnia jak i ten z 28 września 1939) takich słów nie zawierały, ale rozprawiały o strefach interesów, przyjaźni i granicy oraz o pokoju. Stwarzały jednak podstawy do unicestwienia Polski, na terytorium które zastosowane miało być całe instrumentarium zbrodniczej, eksterminacyjnej polityki, w której Hitler i Stalin byli naprawdę godnymi siebie partnerami. Ale pakty te pozostały w mocy tylko dwa lata. Za sprawą układu Sikorski-Majski. Polski premier miał prawo do satysfakcji. W przemówieniu wygłoszonym 1 sierpnia 1941 r. przed mikrofonami brytyjskiego radia powiedział: po dokonaniu rozbioru „dwa mocarstwa Niemcy i Rosja, orzekły, że Polska i imię polskie ma zniknąć na zawsze. Takaż sama umowa o unicestwieniu Polski <na zawsze> ponowiona została we wrześniu 1939 r. Tamtą pierwszą przekreśliły wyroki dziejów. Ta nowa nie przetrwała lat dwóch. Akty takie są strzępkiem papieru wobec żywotności i dynamizmu naszego narodu. Polska jest nieśmiertelna!”.
W tym samym wystąpieniu premier-generał oświadczył: „Układ obecny reguluje tylko doraźnie dzielące nas wzajemnie w ciągu dziejów spory. Nie dopuszcza on jednak nawet sugestii, by stawiać pod znakiem zapytania granice państwa polskiego sprzed września 1939 r.” Czy w to naprawdę wierzył? Naszym zdaniem nie jest to najważniejsze. Inaczej zachować się nie mógł. Taką właśnie, korzystną dla Polski i zgodną z zasadami prawa międzynarodowego interpretację paktu komunikował światu z myślą, że taki jest obowiązek polskiego przywódcy. Że taki dyskurs należy kierować do rządów zagranicznych. Najważniejsze wreszcie pozostaje to, że był słusznie przekonany, iż o interpretacji traktatów decyduje ten, kto ma siłę w chwili zakończenia działań wojennych. Innymi słowy, jeśli Rosja wyjdzie z wojny wyczerpana, a mocarstwa anglosaskie będą prowadzić rozważną politykę – interpretacja sowiecka napotka na opór. Jeśli będzie inaczej – tzn. Związek Sowiecki wyjdzie z wojny jako główny rozgrywający – żaden spisany wcześniej układ interesów Polski nie obroni.
Przeciw Sikorskiemu wystąpiło trzech członków jego Rady Ministrów: August Zaleski (szef MSZ), minister do Spraw Kraju gen. Kazimierz Sosnkowski oraz minister sprawiedliwości Marian Seyda. Ich stanowisko podzielał Prezydent Władysław Raczkiewicz. Argumenty przeciwników układu z Sowietami streścił Prezydent w piśmie do Komendanta Głównego Związku Walki Zbrojnej gen. Stefana Roweckiego: „a). że Sowiety muszą w kwestii naszych granic wschodnich uznać stan prawny z sierpnia 39 r.; b). że granice te powinny być gwarantowane przez Rząd brytyjski co najmniej; c). że tekst układu uznający że strony Sowietów, iż umowy sowiecko-niemieckie, dotyczące zmian terytorialnych w Polsce utraciły swą moc, stwierdza jedynie stan rzeczy spowodowany przez sam fakt wojny, nie stanowi jednak uznania statusu quo z 1939 r. Poza tym nie obejmuje umowy sowiecko-litewskiej o Wilno, wreszcie pozostawia możliwość powoływania się na plebiscyty, dokonane niezależnie od umów sowiecko-niemieckich”. Wspomniani ministrowie złożyli premierowi dymisję „nie chcąc brać odpowiedzialności za układ, który choćby w sposób pośredni kryje w sobie uszczuplenie naszych praw”. Od tamtej chwili trwają dyskusje nad czynem generała Sikorskiego.
Premier za najważniejsze osiągnięcie swoje uważał porozumienie zapisane w art. 5 paktu z Sowietami. Ustanawiał on Armię Polską w ZSRR. Brzmiał następująco: „Rząd Związku Socjalistycznych Republik Rad oświadcza swą zgodę na tworzenie na terytorium Związku Socjalistycznych Republik Rad Armii Polskiej, której dowódca będzie mianowany przez Rząd Rzeczypospolitej Polskiej w porozumieniu z rządem Związku Socjalistycznych Republik Rad. Armia Polska na terytorium Związku Socjalistycznych Republik rad będzie podlegać w sprawach operacyjnych Naczelnemu Dowództwu Związku Socjalistycznych Republik Rad, w skład którego będzie się znajdować przedstawiciel Armii Polskiej. Wszystkie szczegóły dotyczące organizacji dowództwa i użycia Armii będą ustalone dalszym układem”. Protokół dodatkowy nr II do układu z 30 lipca 1941 r. postanawiał jeszcze jedno: „Z chwilą przywrócenia stosunków dyplomatycznych rząd Związku Socjalistycznych Republik Rad udzieli amnestii wszystkim obywatelom polskim, którzy są obecnie pozbawieni swobody na terytorium Związku Socjalistycznych Republik Rad bądź jako jeńcy wojenni, bądź z innych odpowiednich powodów”.
Myśl o utworzeniu Armii Polskiej na terytorium sowieckiego państwa przyświecała Sikorskiemu co najmniej od roku zanim usiadł z Majskim do stołu negocjacji. Po utracie w czerwcu 1940 r. tego wojska, które zdołał stworzyć we Francji, chciał utworzenia zbrojnych formacji polskich w ZSRR. Nie wiedział, że właśnie dobiega końce metodyczna akcja eksterminacji polskich oficerów jeńców wojennych. W niewątpliwie nieprzemyślany sposób złożył ambasadzie sowieckiej w Londynie – za pośrednictwem powiązanego ze służbami sowieckimi dziennikarza Stefana Litauera – znane memorandum, które postulat taki wyrażało. Wycofał je jednak ambasador Edward Raczyński, świadom, że dokument taki nie może wyjść z rąk polskiego premiera, bez poruszenia tak fundamentalnej sprawy jak normalizacji stosunków polsko-sowieckich, w tym wyjaśnienia problemów terytorialnych. Do Sowietów dotarł jednak wyraźny sygnał, że Sikorski bardzo chce odbudowy stosunków z ZSRR i zapewne jest skłonny do ustępstw, bo nie stawia sprawy granic. Nie było to dla Polski pomyślne.
Nie jest jasne, czy Sikorski nie zważał, czy też nie osiągnął celu w kwestii cokolwiek upokarzającej jaką było wspomniane słowo „amnestia”, użyte wobec ludzi, którzy przecież przestępstw żadnych nie popełnili. Marian Kukiel – najbliższy obok Stanisława Kota – przyjaciel generała – zauważył, że godził się on i na to, aby osiągnąć cel. A był on naprawdę wielki. Chodziło o uwolnienie tysięcy Polaków. I to się w dużej mierze powiodło.
Dwa uwarunkowania tego największego sukcesu Sikorskiego trzeba podkreślić. Po pierwsze, w takiej sprawie jak wypuszczenie tysięcy wrogów sowieckiego państwa (bo taka była kwalifikacja polskich jeńców i więźniów) było jedynym tak dużym ustępstwem sowieckiego dyktatora w całej dobie jego jakże krwawych rządów. Możliwe, że jego decyzję ułatwiało przekonanie, iż żołnierze polskiego wojska i tak zginą na froncie – jako mięso armatnie. Jeśli tak było – Stalin nie dopiął swego. Po drugie, decyzja Sikorskiego przychodziła w ostatnim możliwym czasie, aby dać wyzwolenie ludziom skazanym na pewną śmierć w nieludzkich warunkach obozów sowieckich. Nie można nie przypomnieć, iż – jak napisze profesor ekonomii i sowietolog Stanisław Swianiewicz – więzień taki przetrwać był w stanie nie więcej jak półtorej zimy, oczywiście uśredniając. Wiosną 1942 r. ogromnej większości tych ludzi, których wyprowadził w tym właśnie roku gen. Anders, by już nie było.
Krytycy Sikorskiego – których argumenty streszczało przytoczone powyżej pismo Raczkiewicza – mieli właściwie sto procent racji. Problem tylko w tym, że nie mieli żadnej alternatywy dla polityki, którą prowadził Sikorski. Chyba że za alternatywę uznamy grę na zwłokę, tj. zerwanie rokowań z Majskim, który miał swoje instrukcje z Moskwy i ustępować nie zamierzał. Miało to swój sens tylko w jednym wypadku – gdyby wojna niemiecko-sowiecka przyniosła taki obrót wypadków, który skłoniłby sowieckie kierownictwo do jeszcze znaczniejszych ustępstw. Można sobie to wyobrazić, np. po ewentualnym opanowaniu przez Niemców Moskwy, które dotkliwie osłabiłoby pozycję negocjacyjną Stalina, chociaż nie oznaczałoby końca wojny, bo Związek Sowiecki nie przygotowywał się do kapitulacji w takiej sytuacji, ale do dalszej walki. Historia pokazała, że kalkulacje takie – a miały one miejsce – nie przysłużyłyby się Polsce. Moskwy Sowieci nie oddali. Niezwyciężony Wehrmacht, któremu Hitler wyznaczył jako cel rozgromienie Rosji w sześć tygodni – został zatrzymany.
Wszystkie źródła – mnie w każdym razie dostępne – wskazują niedwuznacznie, że latem 1941 r. generał Sikorski nie brał pod uwagę upadku Rosji jako ewentualności prawdopodobnej. I w myśl takiego przekonania prowadził politykę polską. Historia przyznała mu tu rację.
Oczywiście można sobie wyobrazić, że Sikorski zrywa rozmowy z Majskim. Odstępuję od stołu. Stawia ultimatum w postaci konkretnego postanowienia o przywróceniu wschodnich granic Rzeczypospolitej według traktatu ryskiego. Tylko co to by dać mogło? Niestety nic. Wnosząc decydujący wkład w pokonanie Niemiec i nie napotykając skutecznego oporu mocarstw anglosaskich, Sowieci mieli wszystkie karty w rękach w grze o Polskę. Układ Sikorski-Majski naprawdę nie był konieczny dla sowietyzacji Polski.
Odrzucając porozumienie z Sowietami – jakkolwiek niedoskonałe by ono nie było – Sikorski doprowadziłby do izolacji swego rządu, z wszystkimi tego konsekwencjami. Jak pokazała historia II wojny światowej – z upływem czasu – Związek Sowiecki był coraz silniejszy. Poniósł dotkliwe klęski w pierwszej fazie wojny, ale nie utracił zdolności prowadzenia wojny. Nawet i zajęcie Moskwy przez Niemców nie rozstrzygało wojny. Nie może żaden historyk żywić jakichkolwiek złudzeń co do tego, że mocarstwa anglosaskie stanęłyby po polskiej stronie w konflikcie terytorialnym z Moskwą. Ich polityka była inwestycją w sojusz ze Stalinem.
Bez układu Sikoski-Majski nie byłoby Armii Polskiej w ZSRR. Nie byłoby II Korpusu polskich sił zbrojnych. Nie byłoby tych czynów oręża polskiego, które stały się jego udziałem. O wyprowadzeniu tysięcy Polaków z tego wielkiego więzienia, jakim był Związek Sowiecki, nie mogłoby być mowy.
Marek Kornat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/560638-prof-marek-kornat-w-obronie-ukladu-sikorski-majski