Niemiecka polityka wobec Polski szokuje nieprawdopodobnym prymitywizmem. Aż trudno uwierzyć, że dyplomaci z Auswärtiges Amt, brylujący w smokingach, z komandoriami najwyższych orderów na szyjach, myślą o relacjach z dużym sąsiednim państwem w kategoriach nienawiści, pogardy i chorobliwego nacjonalizmu.
Doraźnym celem niemieckich działań wobec Polski jest przede wszystkim zablokowanie naszego dynamicznego rozwoju gospodarczego poprzez narzucanie na polskie firmy i przedsiębiorstwa rozmaitych ograniczeń i wyszukanych przepisów unijnych, które oczywiście Niemców nie obejmują. Nasi sąsiedzi zza Odry po prostu boją się naszej konkurencji i walczą z nią niegodziwymi metodami.
Po roku 1990 RFN wykonała ogromną pracę w celu likwidacji polskich konkurencyjnych przedsiębiorstw. Niemcy skutecznie wykończyli polski przemysł elektroniczny, wiele przedsiębiorstw chemicznych, zdecydowaną większość polskich cukrowni itd. Zrobili to z inspiracji rządu federalnego i za jego pieniądze (np. tajne dotacje na wykup i likwidację polskich cukrowni). Z tym wiąże się wieloletnie traktowanie naszego kraju w duchu neokolonialnej eksploatacji, korzystanie z tańszej siły roboczej, inwestowanie nad Wisłą jedynie w gałęzie przemysłu o prostej technologii, przemycanie do Polski śmieci i podstępne przesyłanie nadwyżek energii elektrycznej.
Niemieckie środki masowego przekazu krzewią wizję Polaków jako cwaniaków, przestępców i prymitywów, żyjących na poziomie plemion w Kongu lub w Rwandzie. W dodatku państwo w którym nie ma niezależnej prasy, a sądy odbierają dzieci polskim rodzicom i przekazują je do germanizacji, zarzuca nam łamanie norm demokratycznych.
Dla Niemców Polska nie jest ani „dobrym sąsiadem”, ani sojusznikiem w ramach Unii Europejskiej i NATO. Wszelkie pozorne działania służą tylko mydleniu oczu. Prawdziwe intencje niemieckie ukazały rurociągi gazowe – Nord Stream 1 i Nord Stream 2 budowane po dnie Morza Bałtyckiego razem z Rosją. Można je był poprowadzić lądem przez Polskę i oszczędzić ze dwadzieścia miliardów euro, ale wtedy nie zostałby osiągnięty główny cel tej inwestycji – możliwość szantażu energetycznego Polski, Ukrainy i krajów bałtyckich.
Niemieckie poczucie winy
Niemieckie poczucie winy wobec Polaków, błąkające się po germańskich sumieniach jeszcze w latach sześćdziesiątych, dzisiaj w ogóle zanikło. 99,9% upiornych niemieckich zbrodniarzy wojennych uniknęło jakiejkolwiek odpowiedzialności. Wielu z nich prowadziło dostatnie i wygodne życie w RFN. Niemcy nie poczuwają się do żadnych reparacji i odszkodowań wojennych dla Polaków. Nasze polskie roszczenia uważają za przedawnione i godzące w ich stopę życiową. Wizja polegająca na tym, że w wyniku reparacji przeciętny mieszkaniec Berlina czy Monachium musiałby np. zmieniać samochód raz na cztery lata, a nie raz na trzy, jest dla nich nie do zniesienia.
Prawo niemieckie zostało tak „ustawione”, aby utrudnić zwrot Polsce setek tysięcy zagrabionych zabytków i skarbów kultury. A w ogóle przeciętny Niemiec, nawet jeżeli zgadza się z twierdzeniem, że III Rzesza dokonała milionów niewyobrażalnych zbrodni, to jest przekonany, że jego dziadek na pewno nie brał w tym udziału, mało tego – był czynnym antynazistą.
Polska musi walczyć o sprawiedliwość, walczyć z kłamstwem i neokolonialnymi zapędami Niemiec. Asertywna polityka PiS przyniosła już znaczące efekty w pracy nad utemperowaniem naszego zachodniego sąsiada. Wiele jednak jeszcze pozostało do zrobienia. Ważne jest nagłaśnianie niemieckich win wobec Polski w środkach masowego przekazu w kraju i za granicą. W opisie zbrodni niemieckich dokonanych na Polsce i Polakach popełniamy jednak pewien zasadniczy błąd. Koncentrujemy się głównie na liczbach i statystyce. Tymczasem człowiek tak jest skonstruowany, że na jego wyobraźnię najmocniej działają konkretne przykłady.
Zatrzymajmy się na takich trzech ważnych „obrazkach z niemieckiej wystawy”.
Obrazek pierwszy: Dobry dziadek ze wsi Frixheim (Nadrenia Półmocna-Westfalia)
Polka Zofia Szokalska, została podczas okupacji niemieckiej wysłana na przymusowe roboty do Niemiec w wieku 12 lat. Trafiła do wsi Frixheim w powiecie Grevenbroich. Tak opisywała swoje losy:
Codziennie rano, o godzinie 5 była pobudka. Potem trzeba było wydoić 4 krowy. Jako dziecko nie umiałam doić krów. Gdy jeszcze raz pomyślę, jak mnie uczono tej czynności – okrutnie przy tym bijąc – skóra na mnie cierpnie. Najpotworniejsze było to, że nie znałam niemieckiego i nie rozumiałam co do mnie mówią. Bauerzy byli wściekli […]. Z każdej strony padały na mnie ciosy i popychania. Po wydojeniu krów trzeba było wyrzucić obornik, świniom dać jeść, a potem iść w pole. Robota ta była nie na moje dziecinne siły i ręce…
(Z. Szokalska, Trafiłam w przeklęte miejsce, w: Gdy byliśmy literą P. Wspomnienia wywiezionych na przymusowe roboty do III Rzeszy, wybór i oprac. Z. Biłgorajska, W. Pietruczuk-Kurkiewiczowa, Warszawa 1968)
Dziewczynka była wycieńczona pracą i głodna:
Pewnego razu zasnęłam w schronie. Aby mnie zbudzić, rzucono mnie do wanny z zimną wodą. Do dziś pamiętam swój okrzyk przerażenia. I tak do rana musiałam stać pod ścianą, w mokrym ubraniu, wyszydzana i wyśmiewana przez Niemców. Kąpiel tą ciężko odchorowałam. […]
Mleko pite ukradkiem ratowało mnie przed głodem. Ale nie na długo. Pewnego bowiem dnia bauer zastał mnie pijącą mleko i dał mi taką nauczkę, że do dziś na mleko patrzeć nie mogę i nie biorę go w ogóle do ust. Najpierw mnie bardzo zbił, a potem nabrał do garnuszka gnojówki, zmuszając mnie do wypicia… (tamże).
O ukaraniu bauera, który zmuszał polską dziewczynkę do picia gnojówki źródła milczą. Pewnie zmarł spokojnie, otoczony wianuszkiem wnucząt, które do dzisiaj wspominają swojego „kochanego i dobrego dziadziusia”.
Obrazek drugi: Profesor- zbrodniarz
Za rabunek polskich dzieł sztuki odpowiada m. in. nigdy nie ukarany prof. Dagobert Frey, który jeszcze w latach trzydziestych, jako dyrektor Instytutu Historii Sztuki Śląskiego Uniwersytetu Fryderyka Wilhelma we Wrocławiu odbył wyprawy badawcze do Polski. Służyły one rozpoznaniu polskich dzieł sztuki i planowaniu przyszłych akcji rabunkowych.
Dagobert Frey w listopadzie 1939 r. przyjechał do Warszawy, by swą wiedzą o zasobach polskich muzeów i bibliotek wspomóc przedstawicieli Urzędu Pełnomocnika Specjalnego do spraw Spisu i Zabezpieczenia Dzieł Sztuki i Zabytków Kultury. Frey uczestniczył osobiście w grabieży dzieł sztuki m.in. z Wawelu i Zamku Warszawskiego. Po wojnie nigdy nie odpowiedział przed sądem za swoje zbrodnie. Pełnił m. in. obowiązki profesora historii sztuki na politechnice w Stuttgarcie. Zmarł w 1961 r.
Znawczyni historii sztuki Zuzanna Wierus tak pisała o zrabowanym przez Freya arcydziele sztuki romańskiej – czerwińskiej antabie, odlanej w brązu w kształcie głowy lwa:
Czerwińska antaba
Powszechnie wiadomo, że w czasach II wojny światowej Niemcy masowo wywozili z Polski rzeźby i obrazy. Niewiele osób wie jednak, że dokonywano także mniej oczywistych kradzieży. Okazuje się bowiem, że naziści nie oszczędzali nawet antab, czyli klasztornych kołatek. Ich łupem padła konkretnie jedna, i to nie byle jaka. Kołatka, pierwotnie umocowana na bocznych drzwiach romańskiego kościółka w Czerwińsku, pochodziła z okresu między X a XIII wiekiem. Wykonano ją z brązu. Odlewy takie były wówczas prawdziwą rzadkością.
Co jeszcze bardziej nietypowe dla występków dokonywanych w tamtym czasie, sprawcę tej kradzieży znamy z imienia i nazwiska. Był nim profesor historii sztuki Dagobert Frey. Ten sam, który osobiście nadzorował demontaż kominków w Zamku Królewskim w Warszawie. Romańska antaba nigdy nie wróciła do Czerwińska, a dziś prawdopodobnie znajduje się w rękach spadkobierców profesora
(Z. Wierus, 10 najcenniejszych polskich dóbr kultury, które zagrabili Niemcy i do tej pory nie oddali, strona internetowa „ciekawostki historyczne.pl”, 6 IV 2017, https://ciekawostkihistoryczne.pl/2017/04/06/10-najcenniejszych-polskich-dobr-kultury-ktore-zagrabili-niemcy-i-do-tej-pory-nie-oddali/#3).
Skradziona antaba jest przechowywana prawdopodobnie w Stuttgarcie. Jej odzyskanie i oddanie bazylice w Czerwińsku nie sprawiłoby zapewne większych kłopotów rządowi RFN, który posiada sprawne służby śledcze. Trudno jednak liczyć choćby na taki gest w panującej obecnie w Niemczech atmosferze pogardy wobec Polaków, pustosłowia i fałszywej narracji o „współpracy”, „pojednaniu” i „partnerstwie”.
Podczas ostatniej wizyty w Polsce prezydent Frank-Walter Steinmeier nie zrobił ani nie powiedział nic istotnego, pomimo starań strony polskiej, która chciała od prezydenta usłyszeć jakąś konkretną deklarację w sprawie rurociągu Nord Stream 2, reparacji czy zwrotu ukradzionych przez Niemców z Polski dzieł sztuki, książek i archiwaliów. O ileż bardziej owocna byłaby wizyta prezydenta Niemiec, gdyby zamiast pustosłowia przywiózł np. ukradzioną antabę i uroczyście przykręcił ją do drzwi bazyliki w Czerwińsku. No tak, ale żeby czegoś takiego dokonać trzeba być mężem stanu…
A tak na marginesie: szacuje się, że Niemcy zrabowali z Polski 516 tysięcy pojedynczych dzieł sztuki o wartości przekraczającej 11 miliardów 140 milionów dolarów (wg kursu z 2001 r.).
Obrazek trzeci: W ramach dobrosąsiedzkich relacji zlikwidujemy wam przemysł…
Kraje Europy Zachodniej, głównie Niemcy, doprowadziły do likwidacji dużej części polskiego przemysłu elektronicznego. Małgorzata Goss, opierając się na raporcie Polskiego Lobby Przemysłowego z marca 2012 r. pt. „Straty w potencjale polskiego przemysłu i jego ułomna transformacja po 1989 roku. Wizja nowoczesnej reindustrializacji Polski” pisała:
Na ogólną liczbę 81 nowych zakładów high-tech odziedziczonych po PRL aż 31 zostało po 1989 r. zlikwidowanych. „Taka skala likwidacji nie ma odpowiednika w innych dziedzinach przemysłu” - zwraca uwagę Polskie Lobby Przemysłowe.
Część zakładów wysokich technologii zniknęła z mapy wskutek wrogiego przejęcia przez zachodnią konkurencję. Taki los spotkał m.in. wrocławskie zakłady komputerowe Elwro oraz Zakłady Wytwórcze Urządzeń Telefonicznych w Warszawie, w których - po wykupieniu przez Siemensa - zaawansowana technologicznie produkcja została zlikwidowana, większość załogi zwolniona, a w to miejsce utworzono centra dystrybucji produktów wytwarzanych w Niemczech
(M. Goss, Montownia Europy, „Nasz Dziennik”, 13 IV 2012).
Zmuszono też Polskę (ogromną rolę odegrali w tym Niemcy) do likwidacji dużej części naszych cukrowni i plantacji buraków poprzez narzucenie restrykcyjnych limitów. W związku z tym wielu rolników straciło źródło dochodów z upraw buraków cukrowych. Rządy niektórych krajów Unii, przed wszystkim Niemiec, wyłożyły wielkie pieniądze na wykup polskich cukrowni, z zamiarem ich likwidacji. W ten sposób ochroniły i wzmacniały swój przemysł cukrowniczy. Jeszcze w 1997 r. w Polsce działało 76 cukrowni. W 2012 r. zostało ich 18. Resztę sprzedano inwestorom zagranicznym i zlikwidowano.
Relacji polsko-niemieckich nie naprawią puste deklaracje w stylu p. prezydenta Steinmeiera. Fundamentem pojednania jest prawda. A za prawdą powinny pójść konkretne czyny ze strony Niemiec. Wypłacenie reparacji i zwrot zrabowanych zabytków może być dla Niemiec pewnym wysiłkiem organizacyjnym i finansowym. Ale dzięki temu mogą oni uzyskać wiele. Skala zbrodni popełnionych przez Niemców na Polakach podczas II wojny światowej jest szokująca. Nie można o nich mówić i pisać spokojnie. Gest w celu „zadośćuczynienia Panu Bogu i ludziom” milionom okrutnie zamrożonych ofiar życia nie przywróci. Ale będzie ważnym aktem pokuty, która narodowi niemieckiemu bardzo jest potrzebna! Może po takim akcie pokuty zginie powszechna wśród Niemców pogarda dla Narodu Polskiego. Musimy podkreślać zawsze i wszędzie: reparacja dla Polski i zwrot zrabowanych dzieł sztuki przyniesie korzyści przede wszystkim samym Niemcom!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/558460-obrazki-z-niemieckiej-wystawy