78 lat temu na Wołyniu okupowanym przez Niemców rozpoczęła się zbrodnicza akcja Ukraińskiej Powstańczej Armii przeciw Polakom zamieszkującym wschodnie tereny II Rzeczypospolitej. Oblicza się, że w bestialski sposób zamordowano wtedy do stu tysięcy Polaków. Do niedawna trwały spory i dyskusje, czy było to ludobójstwo, czy tylko zbrodnie wojenne lub czystki etniczne. Wystarczy jednak przypomnieć tamte wydarzenia, by nie mieć wątpliwości.
Zaczęło się w Parośli…
Na początku lutego 1943 r. ukraińska sotnia OUN pod dowództwem Hrihorija Perehiniaka „Dowbesza-Korobki” wymordowała niemal całą ludność polskiej kolonii Parośla w powiecie Sarny. Ocalało tylko kilkanaście osób, w tym 12-letni Witold Kołodyński, którego szczegółowa relacja pozwala dokładnie odtworzyć cały przebieg tej pierwszej, zbiorowej zbrodni. Nad ranem 9 lutego do jego domu zaczęli dobijać się Ukraińcy. Podali się za oddział sowieckiej partyzantki, który wraca z akcji przeciw niemieckiemu posterunkowi w pobliskim Włodzimiercu (to akurat była prawda) i przygotowuje się do ataku na pobliską linię kolejową. Prowadzili ze sobą kilku pojmanych na posterunku niemieckim Kozaków. Obstawili cały dom, nikomu z rodziny Kołodyńskich nie pozwolili wychodzić. Kazali im przygotować sute jedzenie dla całego oddziału. Wyprowadzili ojca do innego pomieszczenia, skąd reszta rodziny usłyszała odgłosy bicia i krzyk ofiary. Później okazało się, że znęcali się nad nim, żądając wydania broni, słyszeli bowiem pogłoski, że chłopi ją ukrywają.
Po naradzie Ukraińcy wyprowadzali kolejno skrępowanych Kozaków i w obecności Kołodyńskich zabijali ich siekierą. Później kazali rodzinie położyć się na podłodze i dać się skrępować. Wytłumaczyli, że po akcji na linię kolejową będą w ten sposób zabezpieczeni przed odwetem Niemców, którzy podejrzewali, że miejscowa ludność ukrywa partyzantów. Wtedy, jak pisze Witold Kołodyński, „nastąpiło bestialskie mordowanie, rąbaniem naszych głów siekierami. Oprawców było wielu, gdyż mordowano nas prawie jednocześnie. Mordercy przebywali w naszym domu, w dalszym ciągu ucztując. W czasie mordowania słyszeliśmy krzyk mamy, która kątem oka musiała widzieć mordowanie dziadka, babci i ojca (swojego męża), gdyż leżała obok niego. Po chwili ucichła. My – z siostrą – leżeliśmy nieco dalej obok kołyski z nogami do głów rodziców”. Witold z młodszą siostrą ocaleli, mimo że obydwoje dostali cios obuchem siekiery w głowę. „Po upływie jakiegoś czasu odzyskałem przytomność i usłyszałem głosy banderowców z kuchni, chodzących tam i z powrotem. (…) W tym czasie słyszałem rzężenie mamy. Do dziś nie wiem, dlaczego nie wstałem. Usłyszałem wnet kroki zbliżającego się mordercy i natychmiast ułożyłem się w tej samej pozycji (chyba tylko z woli Boga). Wtedy morderca otworzył drzwi, rąbnął siekierą, chwilę postał i poszedł”.
Kiedy Ukraińcy opuścili dom, Witold z siostrą podnieśli się i zobaczyli, co się stało. „Widok, który ukazał się naszym oczom, był straszny. Nie do objęcia umysłem ludzkim, tym bardziej umysłem dziecięcym. Rodzice mieli głowy rozrąbane na pół. Mamy długi warkocz był obcięty. W głowie ojca pozostawiona siekiera (…). W kołysce najmłodsza 1,5 roku Bogusia, uderzona była siekierą w czoło. Przez dłuższy czas była w konwulsjach, które miotały kołyską. Lila wzięła ją na ręce i po chwili Bogusia zakończyła życie. Z nosa wydobyła się ‘bańka’ – był to mózg.(…) Z trudem, bardzo wtedy przerażeni, zrozumieliśmy, co się stało”.
Myśleli, że to zdarzyło się tylko u nich, bo ojciec przechowywał zdobytą w czasie potyczek wojennych broń. Ale gdy wyszli z domu, zobaczyli, że w sąsiednich gospodarstwach wszyscy zostali tak samo pomordowani. Uratowali ich dopiero ludzie z pobliskich wsi. Ukraińcy w ten sam sposób wymordowali prawie wszystkich mieszkańców tej wsi z 27 gospodarstw. Zarąbano siekierami prawie 160 bezbronnych, niestawiających oporu, ludzi.
Bestialstwo
Sotnia Perehiniaka na tym nie skończyła. Jego oddział wracając z Parośli napadł na futor Toptyn i zamordował 15 Polaków. Następnie zamierzał dokonać napadu, podobnie jak w Parośli, na kolonię Wydymer, jednakże z powodu zbyt małych sił nie mógł dokonać tego sam, wezwał więc do pomocy sotnię Mizowca z kolonii Kopaczówka. Ten nie stawił się jednak, co dla Ukraińców było równoznaczne ze zdradą. Wkrótce został zamordowany równie okrutnie jak Polacy. Ucięto mu głowę i położono na drodze prowadzącej do Wydymeru. Jeden z morderców miał powiedzieć: Ne chotiw ribaty lachiw, to teper dy-wyś jak żywut (Nie chciałeś rżnąć Polaków, to teraz patrz, jak oni żyją).
Po klęsce Niemców pod Stalingradem przywódcy ukraińskiej organizacji narodowej OUN: Mykoła Lebied, Roman Szuchewycz, Mychajło Stepaniak rozważali plan rozpoczęcia powstania przeciw Niemcom w razie zwycięstwa ZSRS, a przynajmniej partyzanckich akcji przeciw nim. Już w 1942 r. rozpoczęli tworzenie oddziałów partyzanckich, które miały nękać Niemców, uprawiać sabotaż, zdobywać broń. W tym celu nakazano Ukraińcom służącym w niemieckiej policji dezercję i wstępowanie do oddziałów partyzanckich. Walka z Niemcami nie przyniosła jednak wielkich rezultatów; byli oni nadal dobrze zorganizowani i uzbrojeni.
Cały impet tej walki zwrócił się wkrótce przeciw Polakom, cywilnej ludności, mieszkańcom polskich wsi i kolonii. Ukraińcy dążyli wprost do usunięcia innych narodowości, jak się okazało, drogą ich eksterminacji. Po zniszczeniu, choćby częściowym, mniejszości polskiej na Ukrainie zamierzali zapewne zmusić innych do opuszczenia ziem, które uważali za swą wyłączną własność. Systematyczne i demonstracyjne, rozpoczęte w Parośli, mordy zbiorowe, dokonywane z bezwzględnym, ostentacyjnym wręcz okrucieństwem mogły mieć jeszcze jeden cel: przerazić resztę polskiej ludności i doprowadzić do masowych wyjazdów. Niektóre jednak relacje i źródła świadczą o czymś innym: niektórzy ukraińscy sąsiedzi namawiali Polaków do pozostania, przekonując, że będą bezpieczni. Można więc podejrzewać, że chodziło o najbardziej krwawą zemstę i wymordowanie największej liczby Polaków.
Nastroje antypolskie na Ukrainie narastały od zakończenia I wojny światowej, przez całe dwudziestolecie międzywojenne, gdy Ukraińcy stracili nadzieję na powstanie ich własnego niepodległego państwa. Wzmogły się na przełomie lat 1920. i 1930., gdy nad tendencjami umiarkowanymi współpracy z państwem polskim przeważyły nacjonalistyczne, przeciwne podległości Polsce i jej wpływom na Ukrainie.
W 1929 r. powstała Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, która miała radykalny program zdobycia niepodległości, „całkowitego usunięcia wszelkich najeźdźców” i stworzenia „Ukrainy dla Ukraińców” w drodze nieustającej rewolucji narodowej wszelkimi środkami i metodami z terrorem, usprawiedliwionym celem, włącznie.
„Dekalog nacjonalisty” ułożony przez Stepana Łenkawskiego głosił m.in.: „Zdobędziesz państwo ukraińskie albo zginiesz, walcząc o nie. (…) Nie zawahasz się dokonać najbardziej niebezpiecznego czynu [w wersji pierwotnej „największej zbrodni”], kiedy tego wymaga dobro sprawy. (…) Nienawiścią i bezwzględną walką [i podstępem] będziesz przyjmował wroga Twego Narodu”. Mychajło Kołodzinski dodawał: „Mając na celu wolne państwo ukraińskie, idźmy doń wszystkimi środkami i wszystkimi szlakami. Nie wstydźmy się mordów, grabieży, podpaleń”. Podburzano już wtedy ludność ukraińską, działacze OUN Mykoła Sciborskij i Dmytryj Myron przewidywali, że po wybuchu zamieszek „chłopi wyrównają bez litości porachunki z dziedzicami będącymi agentami polskiej okupacji, a także z wojskowymi i cywilnymi kolonistami”. W zagrzewającym do boju marszu śpiewanym przez członków OUN padają m.in. słowa: „Śmierć, śmierć, Lachom śmierć”.
Akty terroru i sabotażu narastały na początku lat 1930.; polskie władze zareagowały akcją pacyfikacyjną, aresztowano działaczy OUN, a także posłów ukraińskich. To z kolei wywołało odwet w postaci serii zamachów na przedstawicieli polskiego państwa, zorganizowanych przez OUN pod nowym, od 1933 r., przywództwem radykała Stepana Bandery. W zamachu zginął poseł Tadeusz Hołówko, który był zwolennikiem porozumienia polsko-ukraińskiego. Uzasadnił to na swój sposób jeden z członków OUN: „On nas rozbrajał ideologicznie. Z endekami sytuacja była przynajmniej jasna: my tu, oni tam. Hołówko rozmywał podziały”. Wkrótce w podobnym zamachu zginął minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki, ale także Ukraińcy, którzy byli skłonni współpracować z władzami polskimi. Władze OUN z Banderą na czele zostały ujęte i osądzone, ale spirala odwetu narastała. Wybuchła w czasie wojny, skierowała się jednak nie przeciw realnym wrogom, okupantom niemieckim i nadchodzącym sowieckim, a przeciw bezbronnej cywilnej ludności polskiej, dlatego że była polska.
„Śmierć Lachom!”
Zbrodnia w Parośli była początkiem szerokiej akcji rugowania Polaków z ziem, które Ukraińcy chcieli odzyskać i niepodzielnie na nich rządzić, akcji ich wypędzania lub unicestwiania. Wcześniej już, pod okupacją niemiecką, dochodziło do mordów na pojedynczych Polakach i ich rodzinach. Teraz nastąpiła fala mordów zbiorowych, organizowanych systematycznie przez lokalnych przywódców partyzanckich OUN B, wchodzących w skład powstałej wtedy Ukraińskiej Partyzanckiej Armii, głównie na terenach powiatów Sarny i Kostopol. Na początku lutego, jeszcze przed zbrodnią w Parośli, oddział Borowecia „Tarasa Bulby” składający się również z miejscowych Ukraińców napadł na sklep rodziny Teodorowiczów w kolonii Janówka. Zabito siekierami całą rodzinę i kilku przypadkowych klientów. 12-letniego chłopca powieszono demonstracyjnie z poderżniętym gardłem.
Bronisława Murawska-Żygadło z kolonii Głuboczanka w gminie Ludwipol, która uratowała się z największego napadu w Zielone Świątki latem 1943r., pierwszy przeżyła już na początku lutego: „W niedzielę Gromniczną, 2 lutego 1943 r. straszliwa śmierć zbliżyła się również do naszej kolonii zamieszkałej wyłącznie przez ludność polską. Do naszych sąsiadów podjechały sanie wypełnione banderowcami. Wywleczono z domów Łukomskiego Franciszka, Łukomskiego Mariana i Nocela Wincentego i rozstrzelano ich tuż przy drodze nad rowem”. W nocy z 7 na 8 lutego Ukraińcy napadli na folwark Butejki w powiecie Kostopol i zamordowali całą rodzinę zarządców oraz kilku pracowników. „Wszystkie ofiary zostały zamordowane w sadystyczny sposób przy pomocy siekier – podają W. i E. Siemaszkowie. – Miały związane ręce drutem do tyłu. Bratkowskiej rozcięto brzuch w taki sposób, że widoczne było nienarodzone dziecko. Wśród morderców byli znajomi Edwarda Kalusa. Z majątku zostały zrabowane konie, wozy, sanie, zboże”.
Po mordach w Parośli i okolicach ludność polska zaczęła organizować samoobronę, tworzyć oddziały wartownicze, które miały ostrzegać przed ukraińskimi napadami. Zwracano się o pomoc do Niemców, którzy we własnym interesie uzbrajali w niewielkim zakresie Polaków, ale często też pomocy czy ochrony odmawiali. Korzystano też nieraz z ochrony partyzantki sowieckiej. Jednakże ludność polska była zdana na samą siebie, okrążona przez wielu wrogów, atakowana z różnych stron. Do niedawna odbywały się jeszcze wspólne, niemieckie i policji ukraińskiej, obławy na polskie wsie i zbiorowe egzekucje z powodu samego pomówienia o współdziałanie Polaków z partyzantką sowiecką. Polacy uciekali z miejsc zamieszkania i chronili się w okolicznych miasteczkach, gdzie łatwiej było zapewnić bezpieczeństwo. Coraz liczniejsze i zorganizowane oddziały ukraińskie opanowywały północno-wschodnie obszary Wołynia, niewielkie grupy polskiej samoobrony nie mogły skutecznie się im przeciwstawić.
Ukraińskie sotnie siały strach swym okrucieństwem i taki miały cel – sterroryzować całą ludność polską. W swych domostwach i gospodarstwach była ona w istocie bezbronna, wystawiona na okrutny łup napastników, żyła w ciągłej niepewności i pogotowiu. Wystawiano warty na całe noce, ale mogły one tylko ostrzegać mieszkańców, tak by zdołali ratować się ucieczką. W wielu wioskach chłopi opuszczali domostwa na noc i kryli się w pobliskim lesie, zagajniku, na bagnach, gdzie budowali sobie szałasy i ziemianki, a wracali do domu tylko na dzień.
Wiosna na Wołyniu
W marcu nastąpiła kolejna fala ataków UPA, teraz szczególnie w powiecie Kostopol. Co parę dni napadano na kolejne wsie i osady polskie. Nie było prawie wsi, gdzieby nie zamordowano przynajmniej dla postrachu paru Polaków. We wsiach ukraińskich, gdzie była mniejszość polska, była ona narażona tym bardziej, że sąsiadów ukraińskich zmuszano do współpracy albo oni sami, podburzeni, mordowali. Zdarzało się jednak, że pomagali Polakom, ostrzegając przed zamierzonymi napadami, choć groziła za to śmierć im samym i ich rodzinom.
W napadach dokonywanych przez sotnie Iwana Łytwinczuka „Dubowego”, który władał tą częścią Wołynia, zginęły setki Polaków: 10 marca w kolonii Antonówka zamordowano około 20 osób, 12 marca w Białce 18 osób, 18 III w osadzie Borówka 29 osób, 20 III w Deraźnie kilkanaście osób, 25 III w Polanówce około 50 osób. 26 marca nastąpiła wielka obława we wsi Lipniki w gminie Berezne. Ukraińcy w dużej sile otoczyli wieś i rozpoczęli gwałtowny ostrzał, używając pocisków zapalających. Wiele domostw stanęło w płomieniach. Grupa samoobrony była za słaba, by zatrzymać napastników. Mieszkańców zgromadzono w środku wsi, by zorganizować odwrót do niedalekiego majątku Żurno, gdzie znajdowali się Niemcy. Ale po szturmie Ukraińców mieszkańcy wpadli w panikę. Jedna z ocalałych, Ewelina Hajdamowicz, pozostawiła wstrząsającą relację z tego wydarzenia: „Ludzie zaczęli uciekać w różnych kierunkach. Mordowano ich strasznie. Ginęli od kul, bagnetów, siekier, w płomieniach płonących domów, do których wrzucano ludzi przez okna, w studniach. Wybiegliśmy z całą rodziną z domu do rowu melioracyjnego, który prowadził do zagajnika. Nie uszliśmy jednak daleko, gdyż tam czekali już bulbowcy i krzyczeli: Kuda polacka mor-do, tut was wyreżem. Nie mieliśmy więc innego wyjścia, jak wrócić do rowu. Za nami wpadli również bandyci. Strzelali i rzucali granaty. Zginęła moja siostra, a mój dwuipółletni syn, którego niosła, płakał, że boli go rączka. Rozejrzałam się za nim i w kierunku wsi. W tym momencie kula przeszyła mi głowę. Straciłam wzrok. Słyszałam jednak wołające o pomoc dziecko. Położyłam więc młodszego siedmiomiesięcznego syna pomiędzy pomordowanymi, a sama poszłam i zabrałam z rąk nieżyjącej siostry Zosi starszego, który, jak się okazało, był dwukrotnie ranny. Następnie wróciłam z nim czołgając się przez trupy i wyczuwając kilkakrotnie granaty, które nie wybuchły, do młodszego. W pewnej chwili usłyszałam głosy: Tuda, tam szcze żywyje. Nawołujący głos był znajomy. Wołał Ukrainiec z naszej wsi, jeden z przywódców. Zaczęłam go błagać, żeby nie zabijali dzieci. Poznał mnie, gdyż pracował z moim mężem w Radzie Wiejskiej. Powiedział, żebym się nie bała. Posłyszałam jednak tupot nadbiegających i słowa: Budem perekolowaty – pul szkoda. Ponowiłam więc błaganie o niezabijanie dzieci. Stojący przy mnie Ukrainiec uspokoił mnie, a do nadbiegających powiedział, że tu już nie ma nikogo żywego. Odeszli, on również. Pozostałam z dziećmi wśród pomordowanych. Miałam nie tylko przestrzeloną głowę i nic nie widziałam, ale również draśniętą czaszkę i osiemnaście dziur w chustce, którą miałam na głowie”.
Zawiadomieni Niemcy odmówi-li pomocy, dopiero odsiecz polska spłoszyła Ukraińców. Zginęło prawie 180 mieszkańców Lipnik. Następnego dnia grupa byłych policjantów napadła na kolonię Kadobyszcze i zabiła siekierami 19 Polaków. Ukraińcy mordowali i palili polskie wsie tak, by nie można było do nich wrócić, by nie było po nich śladu. Tak spłonęły kolonie Dabrówka, Deryca Mała i Wielka, Dolina Dąbrowa, Jamieniec, Marianówka, Perełysianka. W lecie tak zostanie spalona kolonia Parośla i ślad po niej zaginie. W końcu marca Ukraińcy napadają na wsie Pendyka Mała i Duża oraz pobliskie Pieńki i mimo rozpaczliwej obrony palą i mordują ponad 180 mieszkańców. Podobnie we wsiach Złaźno i Berestowiec w powiecie Sarny ginie w tym samym czasie około 50 Polaków. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść: w kwietniu Ukraińcy zapowiadali, że „Wielkanoc będzie czerwona od krwi Polaków”. Później nastąpił lipiec 1943…
Trudno sobie dziś wyobrazić i ogarnąć całe okrucieństwo i zbrodniczość ukraińskich bojowników, którzy w ten sposób chcieli uzyskać, zbudować, ustanowić własne państwo i uczynić je ojczyzną wszystkich Ukraińców. W późniejszym raporcie Komendy AK z lata 1943 r. znajduje się skrótowy zapis zbrodni na Wołyniu, której nie można nazwać inaczej niż ludobójstwem: „We wszystkich, bez wyjątku, wsiach, osadach i koloniach, akcję mordowania Polaków przeprowadzili Ukraińcy z potwornym okrucieństwem. Kobiety – nawet ciężarne – przybijali bagnetami do ziemi, dzieci rozrywali za nogi, inne nadziewali na widły i rzucali przez parkany, inteligentów wiązali kolczastym drutem i wrzucali do studzien, odrąbywali siekierami ręce, nogi, głowy, wycinali języki, obcinali uszy i nosy, wydłubywali oczy, wyrzynali przyrodzenia, rozpruwali brzuchy i wywlekali wnętrzności, młotami rozbijali głowy, żywe dzieci wrzucali do płonących domów. Szał barbarii doszedł do tego stopnia, że żywych ludzi przerzynali piłami, kobietom obrzynali piersi, inne nadziewali na pale lub uśmiercali kijami. Wielu ludzi skazywali na śmierć – z wyroku – odrąbując im ręce i nogi, a dopiero później głowę. Za uciekającymi przez pola organizowali nagonki, wyłapując lub zabijając na miejscu kogo dopadli. Do kryjówek podziemnych w zabudowaniach i do piwnic, gdzie zdołała się schronić większa ilość ludzi, wrzucali granaty lub pęki zapalonej słomy. Z wielu miejscowości ucieczka była po prostu niemożliwa, gdyż we wsiach nadrzecznych pozrywali mosty, a na drogach wylotowych postawili posterunki. Wszystkie domy polskie ulegają spaleniu, z trupów ściągają buty i ubranie, całe mienie mordowanych – inwentarz żywy i martwy – rabują”.
Nie do pojęcia i zrozumienia jest pokazowe i bezwzględne okrucieństwo tych zbrodni, jakby nie chodziło już tylko o unicestwienie i usunięcie tych, których wzięto za wrogów. Tajemnica i zgroza, jaka tkwi w tych zbrodniach, nie polega też na wypełnieniu odgórnych rozkazów, racjach ideowych czy podatności na podburzającą propagandę czy na wojennej konfliktogennej dezorientacji, lecz na osobistym uczestnictwie. Ich zuchwałość wskazuje na dodatkowy stan ponurej i wstrząsającej satysfakcji, jaką mogło dawać zadawanie niewyobrażalnych cierpień, a także widok męki ofiar, ich powolnego umierania.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/558131-dr-klecel-zgineli-bo-byli-polakami-ludobojstwo-na-wolyniu