Gdy 2 marca 1930 czytelnicy sowieckiej „Prawdy” czytali z uwagą artykuł samego Józefa Stalina o postępach kolektywizacji wsi, nikt się nawet nie domyślał jakie piekło zapowiadały jego słowa. Komunistyczny przywódca z jednej strony podziwiał tempo powstawania kołchozów, ale z drugiej - zgodnie z tytułem - przestrzegał przed „zawrotem głowy od sukcesów”. Innymi słowy Stalin, którego słów nigdy nie należało bagatelizować, stwierdzał, że proces podporządkowywania chłopów jest zbyt powolny. Trzeba przyśpieszyć.
Była to zapowiedź zbrodni ludobójstwa, „Wielkiego Głodu” na sowieckiej Ukrainie, którego ofiary nasi wschodni sąsiedzi upamiętniają w czwartą sobotę listopada. Dzisiaj.
Określenie „Wielki głód” jest trafne nie tylko z powodu skali zbrodni - według wstrzemięźliwych szacunków z powodu głodu zmarło wówczas 3,5 miliona Ukraińców. „Wielki głód” trwał od 1932 do 1933 roku, ale „zwykły” głód był elementem sowieckiej codzienności czasów kolektywizacji.
Wielki Głód
Bo przecież już wcześniejsze lata na Ukrainie związane były z niedoborami produktów spożywczych. Chłopi nie chcieli wstępować do kolektywów, bo oznaczało to po prostu biedę, złe zarządzanie, demoralizację. Zwykła działka przyzagrodowa potrafiła lepiej wyżywić niż zorganizowane komunistyczne przedsiębiorstwo. Moskwa zaczęła równocześnie zwiększać obowiązkowe kontyngenty od ukraińskich regionów i zwielokrotniła eksport żywności na Zachód - Stalin potrzebował twardej waluty. Gdy w 1933 roku w wiejskich domach i na ulicach miast miliony (!) ludzi umierało z głodu, Związek Sowiecki sprzedał zachodnim kontrahentom 5433 ton masła i ponad 1000 ton bekonu, a zboże płynęło do Europy w milionach ton.
Kilka kilometrów za wschodnią granicą Ukraińskiej Republiki Sowieckiej, po rosyjskiej stronie, głodu już nie było. Jak podaje Applebaum w ciągu półtora miesiąca domy opuściło w poszukiwaniu żywności prawie 100 tysięcy chłopów.
Największe wrażenie wywierały matki z niemowlętami w ramionach. Rzadko mieszały się z innymi. Pamiętam jedną taką matkę, która bardziej przypominała cień niż istotę ludzką. Stała przy drodze, a jej dziecko wyglądające jak szkielecik, zamiast ssać pustą pierś matki, ssało własne paluszki obciągnięte przezroczystą skórą. (…) Co dzień rano w drodze do pracy widziałam trupy na chodnikach, w rowach, pod krzakami czy drzewami. Potem je wynoszono.
-wspominała świadek tych wydarzeń, której nazwiska nie znamy.
IPN na swojej wystawie przytacza wspomnienie Marfy Zatuliwiter z obwodu czernihowskiego:
To była straszliwa wiosna 33 roku. Ludzie paśli się na trawie jak bydło. (…) Co trzeci (…) umierał z głodu.
Do Polski nie dotarł, skonfiskowany przez cenzurę, list z zachodnioukraińskiej wsi Sobolówka, w którym czytamy jak wyglądały konfiskaty żywności przez sowieckie władze.
Władze robią tak: wysyłają tak zwane brygady i te przychodzą do człowieka lub gospodarza i dokonują rewizji w ten sposób, że nawet w ziemi szukają ostrymi żelaznymi narzędziami, zapałkami na ścianach, w klepisku, w dachu słomianym, znajdą pół puda, to zaraz zabierają na furmankę i odwożą. I takie tutaj życie przechodzi.
Wywołanie przez sowietów Wielkiego Głodu miało na celu nie tyle zwiększenie eksportu, o ile osłabienie ukraińskiego sprzeciwu wobec kolektywizacji poprzez zagłodzenie milionów ludzi i zastraszenie, moralne złamanie, tych co przeżyją. Specjalnie przygotowywane dla OGPU czarne listy zawierały nazwiska czy całe miejscowości, którym odmawiano sprzedaży towarów przetworzonych, nawet nafty czy soli, co w tamtych warunkach cywilizacyjnych uniemożliwiało pracę czy konserwowanie żywności.
„Wewnętrzny cenzor” lewicowych intelektualistów
Z właściwą bolszewickiej naturze ostentacją w tym właśnie czasie Stalin zapraszał do siebie zachodnich intelektualistów, którzy mieli poświadczać, że żadnego głodu nie ma. Artur Koestler pisał później:
Władze utrzymywały katastrofę w tajemnicy przed światem. Sceny, które powtarzały się na każdej stacji wzdłuż trasy mojej podróży, dały mi o niej pewne pojęcie, ale nie pozwoliły zrozumieć jej przyczyn ani rozmiarów. Moi rosyjscy towarzysze podróży usilnie przekonywali mnie, że ci biedni ludzie byli kułakami, bogatymi chłopami, którzy sprzeciwiali się kolektywizacji, trzeba ich więc było wypędzić ze wsi.
Komunista miał jednak swoje mechanizmy psychologiczne, układające w głowie zastane fakty:
Choć miałem oczy do patrzenia, mój wyćwiczony w dialektyce umysł zdołał wytłumaczyć wszystko zgodnie z doktryną. Ten „wewnętrzny cenzor” działał skuteczniej i pewniej niż wszelka oficjalna cenzura.
Złamanie moralne
Jednak miliony zmarłych to niejedyne ofiary sowieckiego ludobójstwa. Ci co przeżyli chowali w sercu traumę, a ci którzy przyłożyli rękę do WIelkiego Głodu - mentalnie nie byli już zdolni do sprzeciwu wobec zbrodni. Nawet Stalin i Kaganowicz obawiali się, że Komunistyczna Partia Ukrainy się sprzeciwi - paradoksalnie liczne przypadki rzucania legitymacjami zdarzały się podczas represji w 1931 roku, ale podczas apogeum terroru urzędników partyjnych do komunistycznej gorliwości zmotywował strach.
Świadkowie, którzy przeżyli, powracali do koszmarów przez resztę życia. Całe życie Wasyla Barki, ukraińskiego poety i pisarza, upłynęło w cieniu dramatycznych wspomnień. Dał im upust w powieści „Żółty książę”, w której sportretował, pamiętając wydarzenia z tamtych lat, wiejską rodzinę, rozdartą pomiędzy przejmujący głód z jednej strony i demoralizację oraz ideologizację ich dzieci z drugiej strony.
Dzieci, które wiedziały o głodujących członkach rodziny, domagały się oddania żywności partii. Ojciec zareagował na wyzwiska”
-Jaki ze mnie wyzyskiwacz? To ktoś inny uczy was nieprawdy i każe tak robić. A ja jestem z ziemi, zobaczcie moje ręce: wszystko pokryte odciskami, spójrzcie na innych… Pionierzy spojrzeli na ręce towarzysza partyjnego, miękkie jak bałabuszki [słodkie bułki - red.], ale ten mrugnął groźnie - trzeba było im krzyczeć dalej
Barka przekonywał, że wysyłanie dzieci do szkół nie ratowało przed głodem, a tymczasem mordowało dusze.
Polska pamięć
Dlaczego winni jesteśmy Ukraińcom pamięć? Przede wszystkim dlatego, że byli oni ofiarami potężnego totalitaryzmu, który dotknął i nas. Na Kresach głodowali również Polacy, a tych, co przeżyli, eksterminowano później w tzw. „Operacji Polskiej NKWD” (1937-1938). Tym, którzy odmawiają Ukraińcom prawa do dumy z własnego bohaterstwa i męczeństwa, warto przypomnieć, że podczas Wielkiego Głodu nie ginęli Banderowcy (ci, w swoim totalitarnym wymiarze, pojawili się później i na innych obszarach), ale niewinni ludzie, którzy zdobywali się niekiedy na bunt - zwłaszcza kobiety potrafiły tłumnie stawiać się pod budynkami partii, protestować, ale setki tysięcy rodzin protestowały po cichu - odmawiając dołączenia do sowieckiemu systemu kolektywizacji.
Polacy i Ukraińcy mają wobec rosyjskiego sąsiedztwa wspólny los. „Skrwawione ziemie”, jak to ujął Timothy Snyder, są obszarem zespolonym wspólnym cierpieniem, ale nie jest to cierpienie daremne. Wolność i niezależność to wspólne wartości na obszarze całego Międzymorza.
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/528557-ludzie-pasli-sie-na-trawie-jak-bydlo-wielki-glod-1932-33