„Mamy głębokie przekonanie, że stała się krzywda, że został wydany werdykt w oparciu o przynajmniej te, które funkcjonują w przestrzeni publicznej dowody, których albo brak, albo są nader wątpliwe” - wyjaśnia przyczyny napisania listu otwartego do najwyższych hierarchów kościelnych prof. Włodzimierz Suleja, historyk, były dyrektor Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu .
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
-Górny: Sprawa kardynała Henryka Gulbinowicza powinna zostać raz na zawsze publicznie wyjaśniona
Dlaczego powstał list w obronie kard. Henryka Gulbinowicza? Jakie Państwo mają wątpliwości?
Prof. Włodzimierz Suleja: To są ludzie z bardzo różnych światopoglądowo i politycznie obozów. Powstał po prostu z poczucia przyzwoitości. Mamy głębokie przekonanie, że stała się krzywda, że został wydany werdykt w oparciu o dowody, które funkcjonują w przestrzeni publicznej, których albo brak, albo są nader wątpliwe. Co mnie osobiście najmocniej uderzyło, czyli to co również w przestrzeni publicznej w sposób taki oczywisty zaczyna funkcjonować, że mówi się o długoletniej współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, co traktuję jako rzecz nie do przyjęcia, bo czymś innym jest naganny nawet dialog operacyjny, a czym innym jednak funkcjonowanie w postaci tajnego współpracownika czy kogoś w tym rodzaju. A poza tym jest kwestia tego poczucia, że jesteśmy kardynałowi coś winni za to, co robił przede wszystkim w latach 80., ale też i wcześniej. To spowodowało, że pod tym listem, krótkim generalnie i być może z tego powodu wymagającym jeszcze rozwinięcia podpisali się ludzie od Solidarności Walczącej (powiedziałbym, że jest nadreprezentacja dawnych opozycjonistów spod tego znaku) po wszystkich innych, tych, którzy uznali, że zwyczajnie tak trzeba robić. Powiem w ten sposób, że podobnie jak kiedyś mówił minister Beck: „Honor nie ma ceny”, przyzwoitość moim zdaniem też.
Tyle tylko, że przecież było śledztwo. To nie jest tak, że Stolica Apostolska bez powodu podjęła środki dyscyplinarne. Sprawa wydaje się więc tutaj jasna jeśli chodzi o te wątki obyczajowe.
Tam też nie ma jasności.
Dlaczego? Mógłby Pan Profesor doprecyzować?
Znam tę dokumentację, która funkcjonuje w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Tam są informacje o tym, że „ma skłonności”, „mówi się o skłonnościach” itd. Tam dowodów nie ma. Są supozycje. Nie wiem więc, w oparciu o co Stolica Apostolska wydała taką decyzję, jakimi dysponuje dokumentami. Ja niczego tu nie wykluczam. Po prostu chciałbym wiedzieć, na podstawie czego tego typu drastyczny werdykt został wydany i tyle. W tę materię nie wchodzę. To jest rzecz, która budzi moją wątpliwość, a powiem dlaczego. Jeżeli bezrefleksyjnie mówi się o współpracy z SB, to jaką wartość mają te inne dowody? A to, co jest w przestrzeni publicznej, świadectwo tego pana o pseudonimie „Chum” sprawia, że te zarzuty przestają być wiarygodne. Wychodzę tutaj z tego typu analizy. Jeszcze raz powiadam: nie wiem, na czym polegało śledztwo Stolicy Apostolskiej, bo było bardzo pospieszne – przynajmniej takie można odnieść wrażenie – nie wiem, czy kard. Gulbinowicz mógł się do tego w jakikolwiek sposób odnieść, czy on w ogóle to świadomie przyjął. Dla mnie to są rzeczy, które są niebywałe. Nie jestem w stanie do tego spokojnie podejść.
Wiem, że jeżeli Służba Bezpieczeństwa interesowała się jakimś księdzem, którego chciała zwerbować, to wątek obyczajowy był często głównym hakiem. Czy to, że SB się zainteresowało postacią ks. Henryka Gulbinowicza, że doszło do dialogu operacyjnego i kilka razy określono go jako kontakt operacyjny i raz jako kontakt poufny, nie świadczy o tym, że coś tu jednak było na rzeczy?
Sprawą niewątpliwą – i to było przez nas znane – są rozmowy, które kard. Gulbinowicz najpierw jako ksiądz, później jako biskup, a później jako arcybiskup – jako kardynał tych rozmów nie miał – prowadził z SB. Tam jest różna częstotliwość, różne miejsca. Nie twierdzę, że było to coś takiego, co nie wymaga refleksji, natomiast z drugiej strony każdy ksiądz miał założoną teczkę, których w większości nie ma, bo są zniszczone. Natomiast sam fakt, że próbowano od niego coś uzyskać, ale nie zdołano go zwerbować, a przecież były takie zakusy – był rejestrowany jako kandydat na tajnego współpracownika, to pokazuje znów z punktu widzenia czystej analizy historycznej, że jeżeli rzeczywiście posiadano by jak pani tutaj używa terminu „bardzo mocne haki”, to prawdopodobnie zostałby w jakiś sposób złamany. To nie nastąpiło. Zresztą potem te jego działania… Jeszcze raz mówię: jeżeli to była gra, to nie wiem, jakie tu były kalkulacje. Nie jesteśmy w stanie tego wyjaśnić. Mamy rzecz, która jest rzeczą powiedzmy jednowymiarową, te źródła pochodzą z jednego obszaru. Przy czym chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na coś innego, że czym innym są te raporty z rozmów, czym innym są raporty, które dotyczą rozmaitego rodzaju pogłosek. To działanie troszkę przypomina – mówiąc obrazowo – odkurzacz, który wszystko zasysa i potem trzeba robić z tego odpowiednią selekcję.
Natomiast jeszcze raz podkreślam, tego faktu, że były kontakty, nikt nie neguje. W tamtym czasie, kiedy otrzymywał status poszkodowanego, te wszystkie rzeczy były znane. Doszło kilka dodatkowych elementów, które nie zmieniają obrazu generalnego. To wszystko już się mieści w interpretacji: jaki charakter, czy były jakieś korzyści? Jestem bardzo odległy od formułowania, że to było podjęte po to, żeby uzyskiwać awans w hierarchii kościelnej. Tam są inne elementy. Na przykład nie uwzględnia się czegoś, co też jest oczywiste: kardynał był odpowiedzialny za kontakty ze Wschodem. Też mogło to być elementem prowadzonej przez niego gry, z kościołami na wschodzie, więc to jest za skomplikowane, żeby zbywać takim sformułowaniem: „współpracował z SB” i to z tego powodu jest nadzwyczaj krzywdzące.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/527895-prof-suleja-list-powstal-z-poczucia-przyzwoitosci