Jesteśmy bliżsi osiągnięcia celu, niż byliśmy jeszcze kilka lat temu. Współpraca z Jackiem Fairweatherem, sukces jego książki oraz wystawa Instytutu Pileckiego w Berlinie pokazują, że rotmistrz jest coraz wyraźniej obecny w światowej pamięci historycznej – mówi PAP dr Wojciech Kozłowski, historyk, dyrektor Instytutu Pileckiego.
Polska Agencja Prasowa: Andrzej Pilecki, syn rtm. Witolda Pileckiego, we wstępie do książki „Ochotnik” napisał: „Pamięć o Ojcu zdobywa coraz większy obszar. Dbam, aby była czysta i prawdziwa. Jest to ważne i jesteśmy Mu to winni”. Jack Fairweather zdobył zaufanie kogoś, kto pamięta rotmistrza. Jakie cechy pisarstwa amerykańskiego dziennikarza i jego charakteru wpływają na taki stosunek do jego pracy?
Dr Wojciech Kozłowski: Jacka Fairweathera fascynuje nadzieja. W swej książce próbował ująć fascynację tym, że Pilecki potrafił dostrzec nadzieję w „piekle na ziemi”. Potrafił zaufać drugiemu człowiekowi. Z naszego punktu widzenia to dość oczywiste, ale nie z perspektywy obozu koncentracyjnego Auschwitz i świadomie realizowanej przez Niemców atomizacji więźniów i budowania systemu, w którym każdy z nich musiał dbać przede wszystkim o siebie. Zbudowanie przez Pileckiego pewnej solidarności i zainicjowanie oporu polegającego przede wszystkim na samopomocy więźniów opierało się na zaufaniu pomiędzy ludźmi, którzy stale byli poddawani ekstremalnej presji. Podkreślmy, że każdy rodzaj oporu mógł być natychmiast karany śmiercią. Wiara w człowieka i nadzieja, że człowieczeństwo nie gaśnie mimo opresji i katastrofalnych okoliczności to czynniki, które wpłynęły na fascynację Fairweathera postacią Pileckiego.
Na linii frontu
Fairweather dostrzega również pewną relację między sobą a Pileckim. Autor jest zawodowym reporterem, który relacjonował wojny w Iraku i Afganistanie. Wiele razy był na pierwszej linii frontu. Jego celem było raportowanie światu o tym, co dzieje się w środku wojny. Podobny cel przyświecał Pileckiemu. Głównym tematem książki Fairweathera było prześledzenie tego, w jaki sposób rotmistrz próbował pokazać światu sytuację w Auschwitz. Trudno odmówić Fairweatherowi istnienia takiej relacji. Oczywiście trzeba pamiętać o wszystkich dysproporcjach w ich sytuacji, których autor „Ochotnika” ma pełną świadomość.
Fairweather nie jest profesjonalnym historykiem. W jaki sposób jego nastawienie reporterskie wpływa na charakter tej książki?
Dr Wojciech Kozłowski: Książka Fairweathera nie jest biografią naukową Pileckiego. Jest napisana w stylu nazywanym non-fiction, który zakłada doskonałe udokumentowanie treści i oparcie jej na źródłach historycznych i opracowaniach, ale nie jest rozprawą naukową. Sukces tej książki polega na opowiadaniu historii w formie reportażowej, której bohaterem jest człowiek, który z własnej woli postanowił „zgłosić się” na ochotnika do Auschwitz. Dlatego reszta historii – przed Auschwitz i po nim – jest potraktowana nieco krócej, pokazuje drogę do podjęcia misji i jej konsekwencje. Te założenia wpływają na wartkość narracji i jej przystępność dla czytelnika. Nie tracąc waloru dobrego udokumentowania tej historii, Fairweather napisał książkę, którą może przeczytać każdy. Jeśli jednak ktoś liczy na przeczytanie monografii naukowej, to musi szukać gdzie indziej.
W czasie zbierania materiałów do książki Fairweather zbadał losy najwcześniejszych raportów Pileckiego, przekazywanych ustnie, których ślady znalazły się w archiwach brytyjskich. Mimo że jego badania nie służyły powstaniu monografii naukowej, to wnoszą nową jakość do stanu wiedzy o działalności Pileckiego.
Panorama wydarzeń tworzona przez Fairweathera jest na tyle szeroka, że można powiedzieć, że drugim bohaterem książki są Polacy. Autor dość dokładnie streszcza naszą historię czytelnikom, którzy mogą jej nie znać.
Jack pisał swoją książkę przede wszystkim dla publiczności niepolskiej, choć nie tylko anglojęzycznej. Publikacja została już przetłumaczona na ponad dwadzieścia języków. Z naszego punktu widzenia niektóre opisy polskiej historii przed, w trakcie i po wojnie, mogą wydawać się zbyt uproszczone. Fairweather potrafi w kilku zdaniach syntetycznie zawrzeć to, na co my poświęcilibyśmy co najmniej kilka stron dokładnego opisu. Polscy czytelnicy mają inną świadomość losów naszego kraju niż obcokrajowcy. Bez wątpienia jednak nie da się opowiedzieć o misji Pileckiego, który był silnie związany z losami Polski i ideą niepodległości, bez przybliżenia historii Polski.
Zresztą Fairweather sam odkrywał tę historię i często był przez nią zaskakiwany. Ma więc świadomość, że czytelnik, dla którego pisze, ma stan wiedzy, taki jak on, gdy zaczynał pracę nad Pileckim i wiedział jedynie, że próbował on stworzyć ruch oporu w obozie Auschwitz. Dla zdecydowanej większości jego czytelników to miejsce kojarzy się jedynie z wielką fabryką śmierci. Również dla Fairweathera pomysł tworzenia tam struktury ruchu oporu był zadziwiający.
Fairweather dotarł do historii Pileckiego przypadkowo. Jak sprawić, aby takich ludzi jak on było więcej, aby docierali do interesujących wątków polskiej historii dzięki wsparciu polskich instytucji?
Można powiedzieć, że „trzeba być”. Muszą istnieć instytucje, które będą promować polską historię i polskie archiwa w obiegu naukowym i popularnej debacie publicznej. To oczywiście bardzo ogólna recepta, która pociąga za sobą pytania o szczegółowe wytyczne do osiągnięcia tego celu. Nasuwa się kilka odpowiedzi. Jedną z nich jest projekt „Zapisy terroru”, który inaugurował działalność Instytutu Pileckiego. Dziś na tę bazę internetową składa się kilka tysięcy źródeł w języku polskim i tłumaczonych na język angielski. To bezcenne źródło wiedzy dla wykładowców i studentów. Jeśli ktoś pragnie zajmować się historią okupacji niemieckiej na wschodzie, a takie zainteresowania wcale nie są wyjątkowe, to aby np. napisać pracę licencjacką lub magisterską, może to dzięki „Zapisom” zrobić bez znajomości języka polskiego. To pierwszy krok do zwiększenia liczby różnego rodzaju „Fairweatherów” – ludzi chętnych do pracy z polskim materiałem źródłowym.
Odpowiedzią Instytutu Pileckiego jest również „obecność” przez organizowanie zagranicznych przedsięwzięć. Nasz sukces w Berlinie wyraźnie to pokazuje. Udało się nam wypełnić pewną niszę, zagospodarować istniejącą potrzebę. Pojawiło się zainteresowanie ze strony popularyzatorów historii, niemieckich instytucji, naukowców i części klasy politycznej. Ale także ze strony „zwykłych” Niemców. Dzięki wystawie o Pileckim i berlińskiemu oddziałowi Instytutu jesteśmy partnerami w dyskusji i tworzymy podstawę do podejmowania kolejnych działań, ukazując, jak ważne dla Europy jest wysłuchanie polskiej perspektywy. Krok po kroku osiągamy efekt kuli śniegowej.
Fairweather w wywiadzie dla PAP powiedział, że „bliski jest moment, w którym świat uzna rtm. Pileckiego za jednego z największych bohaterów II wojny światowej”. Brytyjczyk wydaje się wielkim optymistą, ale można też pójść dalej i zapytać, kiedy Pilecki stanie się najważniejszym bohaterem walki z dwoma totalitaryzmami.
Trudno przepowiadać przyszłość, ale na pewno jesteśmy bliżsi osiągnięcia tego celu, niż byliśmy jeszcze kilka lat temu. Współpraca z Jackiem, sukces jego książki oraz wystawa w Berlinie pokazują, że Pilecki jest coraz wyraźniej obecny w światowej pamięci historycznej i mamy coraz więcej narzędzi prezentowania go jako człowieka będącego symbolem oporu wobec dwóch totalitaryzmów. Rotmistrz stał się np. bohaterem bestsellerowej amerykańskiej książki poradnikowej o tym, jak radzić sobie w beznadziejnych sytuacjach, w której określany jest wprost jako „superhero”. Wciąż jednak bardziej znany jest ze swej wojennej działalności. Jego walka z komunizmem i represje, których doświadczył, są mniej rozpoznawalne.
Z drugiej strony „wypromowanie Pileckiego” na forum międzynarodowym, m.in. poprzez rezolucję Parlamentu Europejskiego o upamiętnieniu bohaterów walki z oboma totalitaryzmami, zostało już dostrzeżone przez rosyjskie oficjalne gremium doradzające prezydentowi Putinowi w sprawach polityki historycznej. Określili oni Pileckiego jako „idealną figurę ofiary dwóch totalitaryzmów”, wygodną dla Polaków, jednocześnie stanowiącą główne zagrożenie dla kremlowskiego rewizjonizmu historycznego.
Powoli kończy się bardzo trudny dla wszystkich instytucji rok 2020. Mimo tak wielu ograniczeń Instytutowi Pileckiego udało się przeprowadzić wiele projektów. Jak można podsumować dorobek ostatnich miesięcy i jakie są plany Instytutu na kolejny rok?
Epidemia spowodowała duże ograniczenia w naszej działalności. Wiele działań musieliśmy przenieść do przestrzeni wirtualnej, co bardzo się udało. Tworzymy animacje, filmy, organizujemy debaty on-line, zarówno w Warszawie po polsku, jak i w Berlinie po niemiecku. Uruchomiliśmy autorski cykl instytutowych podcastów „Jest historia”. Mimo problemów udało się zrealizować tak ważne projekty jak „Zawołani po imieniu”, w którym upamiętniamy Polaków zamordowanych przez Niemców za pomoc Żydom, symbolicznie przywracając im godność i tak cofając niegodziwy wyrok śmierci, jednocześnie oddając potomkom ofiar choć odrobinę poczucia sprawiedliwości. W październiku w Domu bez Kantów przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie otworzymy wystawę poświęconą „Zawołanym po imieniu”. Będzie opowiadała nie tylko o nich, ale również o rzeczywistości społecznej i prawnej stworzonej przez państwo niemieckie, w której czyny szlachetne były traktowane jak przestępstwo i karane śmiercią.
Planowane są też kolejne upamiętnienia, jeśli tylko pozwolą na to obostrzenia epidemiczne. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku ponownie zostaną wręczone medale Virtus et Fraternitas, którymi honorowane są przez Prezydenta RP osoby zasłużone w ratowaniu polskich obywateli, szczególnie w okresie II wojny światowej. W grudniu zorganizujemy w trybie on-line kolejną konferencję lemkinowską.
Jako instytut badawczy kontynuujemy działalność naukową, a kilka naszych projektów w najbliższych miesiącach dobiegnie końca – m.in. ten poświęcony charakterowi i skali niemieckiego terroru w dystrykcie warszawskim Generalnego Gubernatorstwa. Będziemy nadal rozwijać naszą działalność w Berlinie poprzez różne inicjatywy, jak chociażby dobrze już znany program „Ćwiczenie nowoczesności” czy zupełnie nowy – „Białoruś żyje”, w którym oferujemy stypendia białoruskim dziennikarzom i blogerom usiłującym opisać zryw wolnościowy społeczeństwa białoruskiego. To bardzo trudny czas dla nich, dlatego chcieliśmy dać im wsparcie, gdy wielu z nich straciło pracę.
Podsumowując, można powiedzieć, że nasze plany obejmują zarówno aktywność naukową, jak i popularyzację historii. Staramy się w roztropny i mądry sposób przekładać pracę naukową na język kultury i wystaw dostosowany do współczesnego odbiorcy. Celem jest prezentowanie polskiej historii w przestrzeni międzynarodowej. Ten cel nie może zostać osiągnięty pojedynczymi wydarzeniami, lecz stopniową i długoletnią pracą. Będziemy ją kontynuować.
mly/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/519297-dr-kozlowski-pilecki-jest-coraz-wyrazniej-obecny