Utkwiły mi różne obrazy: nalotu bombowca na dom obok. Bomby zostawiali na dachach i samolot odlatywał. Widziałam i pilota i krzyż czarny. Potem przez całe życie, jak pikowały samoloty, to ja widziałam tamten kładący te bomby. Jedna z nich potem zdmuchnęła mnie z tego podwórka — mówi portalowi wPolityce.pl aktorka Katarzyna Łaniewska, która jako dziecko przeżyła Powstanie Warszawskie.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Była Pani dzieckiem, kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie. Jak Pani wspomina ten dzień?
Katarzyna Łaniewska: Wspominam go bardzo tragicznie, tak jak było. Ale najpierw wspominam bardzo uroczyście, bo najpierw to było święto. Miałam wówczas jedenaście lat, więc świadomie to przeżywałam. I takim pierwszym momentem było, jak moja babcia wywieszała flagę biało-czerwoną, a mój brat zagrał Hymn Polski na pianinie. Do tej pory to pamiętam. Potem bywało różnie. Było tragicznie i było z nadzieją. Bardzo różnie to było.
Co najbardziej utkwiło Pani w pamięci?
Utkwiły mi różne obrazy: nalotu bombowca na dom obok. Bomby zostawiali na dachach i samolot odlatywał. Widziałam i pilota i krzyż czarny. Potem przez całe życie, jak pikowały samoloty, to ja widziałam tamten kładący te bomby. Jedna z nich potem zdmuchnęła mnie z tego podwórka. Zapamiętałam również inną rzecz. Wydawało się, że to będzie zrzut amerykański, czy w ogóle aliantów – to były kontenery, w których zrzucano broń i amunicję, ale bardzo często w inne miejsca broń, w inne amunicję, oczywiście później się o tym wszystkim dowiedziałam. Naloty, bomby, w jakimś sensie głód, a potem było wyrzucenie z Warszawy, miasta, którego nie było. Takie jest pokolenie dzieci, które wtedy coś już wiedziały i pamiętały.
Jakby miała Pani wskazać najtrudniejszy moment z tamtego okresu, to co by Pani wskazała?
To tzw. kapitulacja. Ja byłam na Mokotowie, gdzie walczyła „Baszta”. Mój brat, cztery lata starszy, czyli miał piętnaście, był łącznikiem i to był dzień 28 czy 26 września… teraz nie jestem w stanie sobie tego odtworzyć.
Kapitulacja i konieczność wyjścia z tego domu, z Warszawy. I to, co się działo z powstańcami, których na drugą stronę wzięli ogródka i najprawdopodobniej rozstrzelali. Ludność cywilną wyganiali z Warszawy – najpierw na Wyścigi, a potem do Pruszkowa, a potem w Polskę, albo na roboty do Niemiec, w zależności od tego kto, co i jak.
Trudno jest pokoleniu, które tego nie przeżyło, sobie to wyobrazić. Ale pierwsze dni były radosne, z nadzieją, że ktoś przyśle pomoc, że coś się będzie działo, że zza Wisły te armaty nie umilkną, tylko będą dalej grały. Ludzie się kochali. Widziałam ślub młodych ludzi. Był udzielany na ulicy obok, więc tam pobiegłam. Mokotów jeszcze na początku był nie tak bardzo rozstrzeliwany, więc można było popatrzeć na to, co się działo.
Jak wyglądał taki ślub powstańczy?
Przed ołtarzem stało dwoje młodych ludzi, którzy się cieszyli, że się pobierają. Trudno mi analizować, a zmyślać nie lubię, bo lubię mówić prawdę. Nie zawsze potem dobrze na tym wychodziłam…
Kochali się. Na pewno był ksiądz – to pamiętam – i były jakieś kwiaty, ponieważ jeszcze wtedy na Mokotowie były grządki, więc ktoś je hodował i przyniósł. Był śpiew. Co się potem z nimi działo? Nie wiem. To nie byli najbliżsi ludzie z mojego domu, tylko obok, których raz zobaczyłam.
Co jako osoba, która przeżyła Powstanie Warszawskie, chciałaby Pani dzisiaj przekazać młodym ludziom?
Żeby ludzie pamiętali, w jaki sposób młodzież wtedy walczyła o wolność, z której my w tej chwili korzystamy i to w sposób czasami bardzo nieodpowiedzialny.
Właśnie z moim wnukiem i prawnukami mamy wywiesić tutaj, na wsi, biało-czerwony sztandar, żeby tak uczcić Powstanie Warszawskie. Zawsze 1 sierpnia byłam na Powązkach, ale w tej chwili już i wiek i moje ułomności różne mi na to nie pozwalają. Wszędzie byłam, gdzie można było być i wszędzie mówiłam poezję, która była przepiękna, napisana wtedy, albo później, taką, której w ogóle nie ma w naszej literaturze. Taki poemat o powstaniu w samotnej Warszawie napisany przez Zbigniewa Jasińskiego, który był szefem radiostacji „Błyskawica” na Placu Powstańców, na tym wtedy drapaczu. Napisał to na emigracji. Nigdy nie wrócił do Polski. Wydała to „Kultura Paryska”: „To wam, żołnierze Krajowej Armii/ dla was ta pieśń wypruta z trzew./Niech mocą ją wasz gniew nakarmi/i świst! - i błysk! - i huk! - i krew!”. To długi poemat, który kiedyś w stanie wojennym nagrywaliśmy. Nagrałam to wszystko u niewidomych, ale czy to gdzieś jest na kasetach, to trudno powiedzieć.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/511737-laniewska-pierwsze-dni-powstania-warszawskiego-byly-radosne