Niepodległość była wartością najwyższą, za którą „dawano krew” – jak w powstańczej pieśni „Warszawskie dzieci”.
Bohaterscy powstańcy i zbrodniczy przywódcy – ten podział jest tak stary, jak czas, który minął od Powstania Warszawskiego. Był istotą stosunku PRL do powstania (po 1956 r.) i stał się kanonem tzw. rewizjonistów w III RP. Występuje tu zasadniczy i ważny element szantażu historyczno-moralnego – nawet 200 tys. cywilnych ofiar. Tak, jakby to przywódcy powstania ich zamordowali, a nie Niemcy. Z pomocą Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, Łotyszy, Kozaków, Azerów czy mieszkańców Kazachstanu, Kirgistanu, Tadżykistanu, Turkmenistanu i Uzbekistanu (przez Niemców zbiorczo określanych jako oddziały turkiestańskie).
Wielki polski podział zaskakująco łączy komunistów w czasach PRL i antykomunistów (przynajmniej deklaratywnych) w czasach III RP. Wspólnym elementem jest tu niepodległość. Dla komunistów było oczywiste, że trzeba poczekać na „wyzwolenie” przez Armię Czerwoną, a potem razem z nią pójść na Berlin, a przynajmniej nie przeszkadzać. A niepodległość to już była kwestia łaski Stalina. Dla współczesnych antykomunistów (przynajmniej deklaratywnych) jest oczywiste, że latem 1944 r. głównym wrogiem były już Sowiety i wybuch powstania przeciwko Niemcom strategicznie był już wtedy bezsensowny. O niepodległość trzeba było walczyć w stylu Makiawela, doraźnie sprzymierzając się nawet z diabłem (byle nie tym „czerwonym”). Ofiara krwi to miała być skrajna głupota i zbrodnia na własnym narodzie.
Zarówno komuniści, jak i antykomuniści (przynajmniej deklaratywni) nie biorą pod uwagę, że w powstaniu walczyło przede wszystkim pokolenie „Kolumbów”, czyli najogólniej urodzonych w okolicach wojny polsko-bolszewickiej i Bitwy Warszawskiej. A ich dowódcami byli często uczestnicy tamtej wojny i bitwy. A to pokolenie miało wręcz wdrukowaną walkę o niepodległość z bronią w ręku, a nie przy zielonych stolikach. Zapomina się też o pamięci niebywałych zbrodni dokonanych przez Niemców w Warszawie i w Polsce, które pokolenie „Kolumbów” z Armii Krajowej, czyli sił zbrojnych Polskiego Państwa Podziemnego, przede wszystkim chciało pomścić. Świadomość zbrodni sowieckich nie była wtedy nawet w części tak powszechna i dojmująca, choć oczywiście istniała.
Jest coś głęboko nieuczciwego i niemoralnego w rozliczaniu Powstania Warszawskiego z punktu widzenia świadomości roku 2020 czy choćby 1990. Bez choćby próby zrozumienia pokolenia „Kolumbów” i jego niepodległościowego paradygmatu. Bez zrozumienia dowódców „Kolumbów” i wartości, jaką dla nich wszystkich stanowiła Polska niepodległa (przez zaledwie 20 lat). To dlatego politycznym celem powstania było wyjście naprzeciw Sowietów w roli gospodarza polskiej stolicy, a więc także polskiego państwa (taki był w zasadzie polityczny cel akcji „Burza”). Nawet, gdy to się nie udało w Wilnie i Lwowie. Powstanie to nie były szachy, mimo że Armia Krajowa była wojskiem.
Pokolenie „Kolumbów” i ich dowódcy – często uczestnicy wojny polsko-bolszewickiej oraz Bitwy Warszawskiej nie wyobrażali sobie innego poczucia honoru, niż to, o którym 5 maja 1939 r. mówił w Sejmie minister spraw zagranicznych Józef Beck (niezależnie od oceny Becka i ówczesnego rządu z perspektywy tego, co się stało w 1939 r.). Nie wyobrażali sobie stania z bronią u nogi w sierpniu 1944 r., co zresztą zarzucali im komuniści i bolszewicy, a co znalazło wyraz w apelach o wywołanie powstania – najpierw Związku Patriotów Polskich (29 lipca) poprzez Radio Moskwa, a potem radiostacji im. Tadeusza Kościuszki (czterokrotnie 30 lipca 1944 r.).
Niepodległość była wartością najwyższą, za którą „dawano krew” – jak w powstańczej pieśni „Warszawskie dzieci”, której refren wołał: „Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,/ Za każdy kamień Twój, Stolico damy krew!/ Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,/ Gdy padnie rozkaz Twój, poniesiem wrogom gniew!”. Wprawdzie po raz pierwszy wyemitowano ją (przez radiostację „Błyskawica”) 8 sierpnia 1944 r., ale została stworzona już 4 lipca 1944 r. Autor słów, Stanisław Ryszard Dobrowolski, zanim po wojnie został komunistą, był oficerem Armii Krajowej i tamte słowa wiernie oddają nastawienie powstańców (sam Dobrowolski był powstańcem).
Dziś można sobie przy biurku tworzyć „racjonalne” i „realistyczne” scenariusze, tylko to obraża zarówno powstańców, jak i cywilne ofiary, w których imieniu rzekomo te scenariusze są tworzone. Nie zabili ich generałowie Tadeusz Bór-Komorowski, Tadeusz Pełczyński, Leopold Okulicki czy Antoni Chruściel, lecz Niemcy (wraz z pomocnikami z wymienionych wcześniej nacji) m.in. z Korpsgruppe von dem Bach (pod dowództwem SS-Obergruppenführera Ericha von dem Bacha), Kampfgruppe Reinefarth (pod dowództwem SS-Gruppenführera und General der Polizei Heinza Reinefartha), Angriffsgruppe Dirlewanger (pod dowództwem SS-Standartenführera Oskara Dirlewangera), Kampfguppe Rohr (pod dowództwem Generalmajora Günthera Rohra), Waffen-Sturm-Brigade RONA (pod dowództwem Waffen-Brigadeführera der SS und Generalmajora Bronisława Kamińskiego), Angriffsgruppe Reck (pod dowództwem majora Maxa Recka), Kampfgruppe Schmidt (pod dowództwem obersta Willego Schmidta), 3 Kosaken Regiment (pod dowództwem obersta Jakuba Bondarenki), Schützmannschaft Bataillon der Sipo Nr. 31 (pod dowództwem obersta Petra Diaczenki).
Żołnierze Polskiego Państwa Podziemnego byli zobowiązani (i sami chcieli) walczyć o niepodległość. I o to w Powstaniu Warszawskim walczyli przede wszystkim (także chcąc pomścić niemieckie zbrodnie). Tak jak żołnierze II Korpusu Polskiego walczyli o niepodległość Polski we Włoszech. Komunistom i antykomunistom (przynajmniej deklaratywnym) rewizjonistom trudno to zrozumieć, bo nie rozumieją, czym niepodległość była dla pokolenia „Kolumbów” i ich dowódców. I na jaką ofiarę byli gotowi, żeby tę niepodległość wywalczyć. Tym bardziej że nie było chętnych, by dać nam ją w prezencie. Może więc ci wszyscy stratedzy i mędrcy zza biurka zamilkną chociaż 1 sierpnia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/511722-niech-zamilkna-choc-1-sierpnia