Jedzenie potworne. Dr Mengele, który robił selekcję. Zostałam uprzedzona, żeby nie nawiązywać z nim kontaktu wzrokowego, bo może być koniec. Ale byłyśmy i tak jego królikami doświadczalnymi, bo do dzisiaj modnych pokrzyw lano specjalne płyny… Przestałyśmy być kobietami, dziewczętami. Nie mówiąc już o tym, że jedzenia nie można było nazwać jedzeniem – pajdka chleba to była wielka fortuna. To odcisnęło piętno na całe życie. Krzyczałam w nocy. Nie wiem, jak przeżyłam…
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Lucyna Adamkiewicz, była więźniarka KL Auschwitz i Mauthausen-Gusen.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Uczestniczyła Pani w dzisiejszych uroczystościach w Oświęcimiu…
Lucyna Adamkiewicz: Tak. Aczkolwiek nie przywieziono mnie pierwszym transportem. Przyjechałam oddać hołd temu pierwszemu transportowi. Byłam więźniem w Auschwitz-Birkenau. Mówię to specjalnie po niemiecku, bo walczę z polską nazwą „Oświęcim-Brzezinka” - to błoto się stale do nas przylepia, że to „polskie obozy koncentracyjne”. Nie było Polski. Była Generalna Gubernia i część Polski była w III Rzeszy. Byliśmy niewolnikami, więźniami. Pracowaliśmy ciężko.
Ja znalazłam się w Auschwitz z Powstania Warszawskiego. Jestem już w tej chwili podporucznikiem Armii Krajowej. Dostałam awans na kaprala podchorążego. Walczyłam na Woli, najbardziej krwawej dzielnicy Powstania. Niemcy i ludność cywilną i część żołnierzy Armii Krajowej zagarnęli jako żywe tarcze i doprowadzili do ul. Wolskiej, głównej ulicy Woli. Tą ulicą poprowadzili nas do przechodniego obozu w Pruszkowie. Tam zabawiliśmy około trzech, czterech dób – nie pamiętam dokładnie. Zapakowali nas w bydlęce wagony bez picia, bez jedzenia. Po czterech dniach wyrzucono nas na rampie oświęcimskiej. Matka moja, do której dostałam przepustkę, wyszła ze mną, przeczytała słowo „Auschwitz” i powiedziała do mnie: „Dziecko, to już nasz koniec”. Tam zaczęto z nas zdzierać człowieczeństwo. Zaczęło się od tego, że obcięto moje warkocze i ostrzyżono mnie do gołej skóry. Warkocze spadły pod nogi matki. Matce włosy zostawili. Tak mówię symbolicznie, bo tak się zabawiali. Zabrali nam cywilne ubrania. Nie było pasiaków. Dano nam łachmany: szczupłym kobietom olbrzymie suknie, że mogły się zawinąć; kobietom o rubensowskich kształtach dano małe sukienki, żeby były po prostu nieubrane. Niemcy się zabawiali. Bili sobie brawo.
Co najbardziej wzruszyło Panią w dzisiejszych uroczystościach?
Wzruszyło mnie to, że nie ma już tych ludzi, bo to był rok 1940 bodajże. Oni pierwsi kładli podwaliny. Myśmy nie byli na terenie obozu, tylko z panem prezydentem Andrzejem Dudą i ministrem Piotrem Glińskim byliśmy na terenie szkoły im. Witolda Pileckiego (od dzisiaj), ponieważ obóz jeszcze w drutach nie miał prądu, wobec tego uważali, że to jest niebezpieczne tam przewozić więźniów i to było pierwsze ich zatrzymanie, w miejscu, gdzie stoi obecnie ta szkoła. Tam z panem prezydentem, wicepremierem Glińskim i panią marszałek Witek składaliśmy wieńce*. To były pierwsze tego typu uroczystości z udziałem głowy państwa i trzeba to szalenie cenić. To, że głowa państwa dzisiaj też przybyła, żeby oddać hołd temu pierwszemu transportowi, to jest wielka rzecz.
Szłam wspierana trochę przez prezydenta, którego uważam za cudownego człowieka, ponieważ chroni nasze korzenie, naszą historię. My nie jesteśmy takim sobie krajem, byle jakim, a stale przylega do nas to błoto o „polskich obozach koncentracyjnych”, co jest kłamstwem absolutnym. Jesteśmy narodem może jedynym nie tylko w Europie, ale i na świecie, który walczył o wolność innych narodów. Kochamy wolność. Jak spotykam się z młodzieżą, zawsze im mówię, że to jest cudowna rzecz kochać Ojczyznę prawdziwie i być dla siebie wspaniałymi rodakami. Chciałabym, żebyśmy wreszcie zajęli należne miejsce w świecie. Takie jest moje zadanie. Nie wiem, jak długo wytrwam, bo ukończyłam 93 lata. Dopóki będę mogła przekazywać tę wiedzę o Polsce, będę to czynić. Brak jest historii w szkołach. Apeluję do wszystkich rodziców, żeby w miarę możliwości przybliżali swoim dzieciom historię.
Była Pani więźniem dwóch obozów koncentracyjnych. Jak udało się Pani przeżyć?
Przed wejściem sowietów Niemcy rozrzedzali obóz, żeby było jak najmniej więźniów. Więźniarki, również Polki, wywozili do Ravensbrück i do innych obozów. Potem zrobili marsz śmierci. Na szczęście już tego żeśmy nie doczekały. Nas pulmanami zawieziono do Mauthausen, gdzie z kolei pracowałam w kamieniołomach w Tyrolu. Niemcy wysadzali skały w Tyrolu. Robili sobie tam schrony, a myśmy te gruzy odciągali. Ginęliśmy, bo były intensywne naloty. Obóz był podminowany tak, że gdyby armia amerykańska nie weszła na trzy dni przed wysadzeniem, to zostałby wysadzony w powietrze, a ślady – zatarte. Dzisiaj w tym Mauthausen-Gusen, jak rozmawiałam z ministrem kultury wicepremierem Glińskim, mamy kupić kawałeczek działki – tam stoją wille i nie ma śladu po obozie – i postawić tablicę pamiątkową, bo zginęło tam ok. 30 tys. Polaków.
Potem mogłam pozostać na Zachodzie, ale miałam tu brata, obrońcę Warszawy, oficera Armii Krajowej. Matka rozpaczała, bo mogłyśmy zostać na Zachodzie, ale wróciliśmy do kraju. Miałam odpowiednie przykrości, ale udało mi się przeżyć, przepracować ponad trzydzieści lat w zespołach filmowych, gdzie robiono filmy – ja robiłam redakcję i mimo tego, że byłam „wrogiem ludu”, byłam broniona.
Miałam mnóstwo przesłuchań. Mam teczkę z IPN. Uzbierało się tego multum.
Mówiła Pani o tych czasach powojennych. Ta trauma obozu z pewnością odcisnęła piętno na Pani życiu. Co było najtrudniejsze?
Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie w dwóch słowach. Najtrudniejsze było pozbawienie człowieczeństwa. W tym zawarta jest cała treść tego. Przestałyśmy mieć imiona, nazwiska. Zostały tylko numery. Ustawiono nas do tatuażu, ale na placu apelowym, gdzie miało odbyć się tatuowanie, spadł deszcz – to już był rok 1944 – więc oni się też nie palili. Tylko mieliśmy winkle. Polityczni więźniowie – czerwone. Kapo esesmanów to byli kryminaliści, którzy nosili winkle zielone. Pastwili się nad nami. Pracowałam w Auschwitz w komandzie kamiennym – dźwigałam kamienie na tacy z miejsca na miejsce. Matka była w paskudnym komandzie, tzw. Scheisse Kommando. Jak się nazywało sauna, to puszczali nam najpierw wrzątek, potem arcyzimną wodę, że mycie to było łapanie kropli wody do umycia. Jedzenie potworne. Dr Mengele, który robił selekcję. Zostałam uprzedzona, żeby nie nawiązywać z nim kontaktu wzrokowego, bo może być koniec. Ale byłyśmy i tak jego królikami doświadczalnymi, bo do dzisiaj modnych pokrzyw lano specjalne płyny… Przestałyśmy być kobietami, dziewczętami. Nie mówiąc już o tym, że jedzenia nie można było nazwać jedzeniem – pajdka chleba to była wielka fortuna. To odcisnęło piętno na całe życie. Krzyczałam w nocy. Nie wiem, jak przeżyłam…
Mój mąż był oficerem – najpierw obrońcą Warszawy, później również w Armii Krajowej. Już jestem wdową. Od dwudziestu lat. Dziewczęta akowskie wychodziły za mąż za akowców. Siłą rzeczy byli starsi. Miałam cudownego męża, dzięki któremu, jego wrażliwości wracałam do przytomności. Po nocach krzyczałam wiele lat. Śniły mi się psy, które były Bogu ducha winne, szkolone przez złych ludzi – na rozkaz rzucały się i przegryzały gardła więźniom.
Pracując wśród twórców, stykając się i z pisarzami scenariuszy i z reżyserami zawsze twierdziłam, że nie ma takiej kamery, nie ma takiego pióra, które byłoby w stanie oddać to, co było w obozach śmierci. Stale mówiliśmy, że człowiek człowiekowi takiego losu nie może zgotować, ale jak wiadomo do tej pory dzieją się różne rzeczy. Ludzie nie wyciągają wniosków.
Co czuje Pani, jako była więźniarka niemieckich obozów zagłady, kiedy słyszy w mediach sformułowanie „polskie obozy zagłady”?
Właśnie z tym walczę. Namiętnie do śmierci będę walczyła, bo powtarzam nieustannie, że Auschwitz-Birkenau, czy Mauthausen-Gusen to były obozy faszystowskie nie polskie, czy austriackie, ale niemieckie. Faszyzm to nie jest nacja. Trzeba mówić „niemieckie obozy faszystowskie”.
Z tym trzeba walczyć. Jeżeli nie będziemy walczyli, to błoto tak się przylepi, że nie będzie go można odlepić. Jesteśmy krajem, który zasłużył sobie na estymę innych narodów. Mamy o co walczyć. Powinniśmy być dumni ze swego kraju. Jesteśmy królewski lud Piastowy. I dopóki będę żyła, będę przekazywała młodzieży miłość do Ojczyzny, z której powinni być dumni. Potępiam Polaków, którzy mówią różne nieprawdziwe rzeczy. Prawdziwy Polak o swojej Ojczyźnie nie mówi potwornych rzeczy, tylko mówi prawdę. Prawda nas wyzwoli.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
OD REDAKCJI: Wieńce podczas symbolicznych uroczystości 80. rocznicy pierwszego transportu więźniów do Auschwitz zostały złożone zarówno przed tablicą pamiątkową przy Małopolskiej Uczelni Państwowej im. rotmistrza Witolda Pileckiego w Oświęcimu, jak i na terenie KL Auschwitz przed Ścianą Straceń.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/504687-byla-wiezniarka-auschwitz-to-odcisnelo-pietno-na-cale-zycie