„Długo się czekało na kolejny tom” - będziemy mówili wnukom, którzy być może obojętnie zatrzymają wzrok na półce uginającej się od dziesięciu (daj Boże, wreszcie!) opasłych tomów „Historii Polski” profesora Andrzeja Nowaka. Na razie ukazał się IV tom, opowiadający o latach 1468-1572, zamkniętych w tytule „Trudny złoty wiek”. W programie telewizji wPolsce.pl profesor Andrzej Nowak wskazuje, że dotychczasowe syntezy historyczne (m.in. Michała Bobrzyńskiego czy Pawła Jasienicy) były naznaczone traumą ich biografii i piętnem klęsk polskich, w cieniu których autorzy żyli. Tymczasem autor „Dziejów Polski” wolny jest nie tylko od żałoby czasów powstania styczniowego (jak Bobrzyński) czy stalinowskich represji (jak Jasienica), ale też nie przejawia, choćby cienia, kompleksów tożsamościowych. Mając za sobą wykłady w Nowym Jorku, w Houston, w Texasie, Londynie, Dublinie a nawet Tokyo nie daje się salonom III RP zamknąć w roli zaściankowego historyka (choć sam, jak przyznaje, lubi zaścianki), co więcej - z politowaniem patrzy na tych co „robią kariery na krytyce Rzeczpospolitej”.
ZOBACZ RÓWNIEŻ:
Prof. Andrzej Nowak odznaczony Orderem Orła Białego!
Sprzeciwia się tezom, tak rozpowszechnianym w głównym nurcie dyskusji o naszej historii, że już w wieku XVI Polsce była pisana klęska wieku XVIII i że całe nasze dzieje zawierały jakiś gen klęski. Wiecznym potępiaczom narodowej przeszłości odpowiada przesłaniem średniowiecznego kronikarza Mistrza Wincentego, pytając: kimże Ty jesteś, wiedząc od wszystkich lepiej o wyborach i decyzjach poprzednich pokoleń?
Przedstawianie naszej historii wyłącznie w złym świetle jest zamachem na naszą tożsamość
- mówi Profesor w programie. I na tytułowe pytanie: czy historia Polski ma sens?, odpowiedział oczywiście, że tym sensem jest wolność.
ZOBACZ CAŁY PROGRAM Z UDZIAŁEM PROFESORA ANDRZEJA NOWAKA:
Czy historia Polski ma sens? Prof. Nowak: Duch Rzeczpospolitej zawsze się odradza
Ale oprócz faktów i polemik, pióro historyka uderza czasem w poetycką (tak!) syntezę dziejów. I tak ostatnie strony tomu IV „Dziejów Polski” wypełnia nie podsumowanie opisywanego stulecia, ale opis… wyobrażonego poloneza członków wspólnoty Rzeczpospolitej (Polski, Litwy, Rusi, a nawet Tatarów). Pokazać różnorodność życiorysów i zasług Polaków w jednym tańcu, zawrzeć w takim opisie ducha epoki, to próba, którą podjął już kiedyś Melchior Wańkowicz we wspomnieniowej, wybitnej, książce „Ziele na kraterze”. Może zestawienie „poloneza Andrzeja Nowaka” i „mazura Melchiora Wańkowicza” będzie obrazowym udowodnieniem jeszcze jednej tezy, wyartykułowanej przez profesora, że „duch Rzeczpospolitej zawsze się odradza”. Oto więc dwa tańce polskie, polonez i mazur, z czasów największej chwały i największej trwogi.
I już widzę wtedy, jak kroczy w pierwszej parze król Zygmunt (pierwszy albo drugi), z żoną z Bari, z Wiednia albo z Wilna, nie przyspiesza, ale trzyma rytm; za nimi prymas-kanclerz Łaski, może hetman Ostrogski albo Tarnowski, wciągnięci do tej zabawy, Radziwiłł „Rudy”, a jak ten nie chce, to „Sierotka”, suną ze swoimi małżonkami. Dalej przytupuje już głośno ksiądz Orzechowski ze swoją Magdaleną, kłaniają się Janowi Kochanowskiemu z Dorotą Podlodowską (którą poeta poślubi dopiero w roku 1569, trzy lata po tym, jak Orzechowski i Magdalena spoczęli już w grobie - ale w tańcu złotego wieku to nie przeszkadza), Mikołaj Sienicki kłania się stojącemu naprzeciw Marcinowi Kromerowi; jest i Rej z „przyjacielem” czyli żoną z rodu prymasa Róży Boryszewskiego. Jest nawet słynny rabin z Kazimierza pod Krakowem, Mosze Ben Israel Isserles, wielki Remu (ten talmudysta, słynny na cały świat żydowski, umrze w tym samym roku, co król Zygmunt August), razem ze swoją żoną Gołdą, córką rabina lubelskiego Salomona Szechny. Posuwiście idą za nimi inni, których nie znamy nawet z imienia, nie widzimy ich twarzy - ale możemy sobie wyobrazić. To uczestnicy sejmików, gospodarze folwarków i mieszczanie Gdańska, Rohatynia (tam tańczą rodzice Roksolany z Tatarami), Krakowa, Mińska, Kalisza, w końcu kmiecie, od których to wszystko się zaczyna. Idą w naszą stronę, cieszą się tym czasem i dziękują zań. (…) WIelu z nich rozumie, że jakaś część tego szczęścia bierze się stąd, że mieszkają w Polsce, gdzie jest więcej pokoju niż gdzie indziej, więcej, mimo wszystko, zgody. Więcej sporów na argumenty, a mniej przemocy. Ukłon, obrót, przytup.
W innej formie literackiej i o dramatycznie odmiennych czasach okupacji ,opisał Melchior Wańkowicz imieninową imprezę jednej ze swoich córek, na kilkanaście dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Po opisie tańców, śmiechów i rozmów, pisarz kontynuuje opowieść o ośmiu parach, które tak spektakularnie pokazały polskiego mazura:
Pierwsza para: Rzewuski i Krysia. On zginął na Woli. O niej mówiono, że ją widziano w późniejszych dniach powstania. Druga para: Łoś i Załęska. Jego ciało znaleziono na Wilanowskiej na Czerniakowie. Ona została zastrzelona z transportem broni. Trzecia para: Piotruś Szuch i Nina Rostańska. On — zginął z całym oddziałem, wyprowadzanym na Wilanów. Ona… (…) Po kilku dniach Mama mijała kwaterę jej oddziału i zaszła. „Gdzie Joanna?” — spytała pseudonimem Niny. Nikt z obecnych nie reagował, wszyscy odwrócili oczy. Z sąsiedniego pokoju wyszła znajoma dziewczyna, pociągnęła Mamę do okna. Na dole w podwórzu widniały trzy krzyżyki. (…) Czwarta para: Romek i Irenka Wańkowiczowie. Romek poległ w pierwszym dniu, a jego siostra — w dniu ostatnim. Długo matka szukała ciała „Knota”, wesołego chłopca, który się wybrał na przygodę i padł w szturmie na bunkier niemiecki na Mokotowie.(…) A jego siostra? Opowiadały dziewczęta, które ostatniego dnia powstania szły kanałem, że zmyliły właz, że u jego wyjścia złapali je Niemcy i równocześnie otrzymały wiadomość, że powstanie skapitulowało. Zaprowadzone do gestapo na ulicy Szucha zastały w sali badań Irenkę stojącą pod ścianą, przesłuchujący Niemiec pienił się, bo nie chciała mu dawać żadnych informacji. Dziewczęta starały się dać znać Irence, że już wszystko można mówić, że nastąpiła kapitulacja, ale się bały. Zresztą zaraz je wypchnięto do sąsiedniej sali: Zwłok Irenki nie znaleziono. Piąta para: Tomek Rusanowski i Magda Morawska. Tomek Rusanowski zginął na Starym Mieście, podziurawiony jak rzeszoto. Pielęgnująca go sanitariuszka naliczyła dwadzieścia trzy rany. Magda Morawska poległa na szósty dzień powstania; była tak piękna po śmierci w fali złotych włosów, że kiedy ją wynoszono, aby pochować, chłopcy prosili, aby nie zakrywać trumny. (…) Szósta para: Staś Kiciński i Hania Jastrzębska. Stach (…) ciężko ranny dostał się do szpitala na Śniadeckich, zainstalowanego w gmachu, z którego wyrzucono Niemców, [gdzie zmarł] (…) Hanię Jastrzębską, łączniczkę Kmicica, rozdarła bomba na strzępki. „Takie miała maleńkie rączki” — dawała matka informacje poszukującym przy ekshumacji. Siódma para: Adaś Grocholski i Ewunia Matuszewska. Adasia rozstrzelali w tych krótkich sześciu dniach między mazurem a powstaniem. Ewunia poległa w ostatnim dniu. Ósma para: Andrzej Romocki i Krysia Heczkówna. Andrzej wraz z bratem Jasiem ruszyli do walki z rąk matki. Jakieś kanapki do plecaka, jakiś guzik — cóż więcej mogła? Andrzeju!…—jeszcze mu wsypała do torby garść cukierków. Andrzej, starszy, sensat, czytający poważne książki ekonomiczne, lubił cukierki. Taki był jeszcze dziecinny!…
Gdy czytamy o Polsce szczytu możliwości Złotego Wieku, czy o Polsce okupowanej przez największych zbrodniarzy swoich czasów, trudno oprzeć się wrażeniu, że nie starczy tysiąca Grabowskich z lewej, i tysiąca Zychowiczów z prawej strony, by tę naszą historię po ichniemu przeorać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/481293-polska-w-dwoch-tancach-prof-andrzeja-nowaka-i-wankowicza