Królowa Wiktoria mówiła swoim dzieciom: „Nigdy nie narzekaj, nigdy się nie tłumacz”. W pełni zgadzam się z tymi słowami, więc nie przedstawiałem swojego stanowiska na temat histerii wywołanej wycofaniem dwóch książek z konkursu Książka Historyczna Roku. Przyjaciele nie potrzebowali moich tłumaczeń, a wrogowie i tak by nie uwierzyli.
Są jednak osoby stojące z boku tego zdarzenia, którym – jak zauważyli właśnie moi przyjaciele – warto przedstawić swą wersję. Bo w tej sprawie, m.in. mojego udziału, kłamstwo zdążyło pięć razy obiec świat, zanim prawda zdążyła nałożyć buty. Robię to więc z poczucia odpowiedzialności i obowiązku. Wprawdzie odpowiadałem już dziennikarzom i innym zainteresowanym osobom na pytania jak było, ale widać potrzeba zrobić to raz jeszcze. Sporo bowiem było osób, które grzmiały nie próbując poznać prawdy. Przy okazji nie znając też treści obu wycofanych książek.
Piotr Zychowicz i Sławomir Cenckiewicz, oraz ich zwolennicy, przedstawili mnie jako demonicznego machera, który uknuł i przeprowadził całą intrygę z wycofaniem książki. Zdaje się, że są przywiązani do tej wersji i chyba nawet w nią uwierzyli, bo powtarzali ją wielokrotnie. Opowieść o mojej wszechpotędze miło połechtała moją próżność. Niestety na krótko, bo nie jest prawdziwa. Bardzo bym chciał, ale nie mam aż tak wielkich wpływów, by zmuszać do jakichkolwiek działań trzyosobowy Zarząd TVP, ani tym bardziej Zarząd Polskiego Radia i dyrekcję Narodowego Centrum Kultury. Niemniej jednak z wdzięcznością przyjmuję reklamę jaką zrobili mi obaj Panowie. Spotkały mnie bowiem później miłe, acz naiwne przejawy wiary w moją wszechwładzę.
Mój formalny udział w procedowaniu sprawy wycofania obu książek (tj. książki P. Zychowicza i W.Studnickiego) nie jest tajemnicą i od początku otwarcie odpowiadałem na pytania w tej sprawie. To ważne zaznaczenie, bowiem szereg osób zabrało głos na temat mojego udziału nie podejmując nawet próby skontaktowania się ze mną. Dotyczy to osób, z którymi znam się od wielu lat i które mają mój numer telefonu. Tak się składa, że nikt z moich oskarżycieli nie wykonał tej prostej czynności, co skądinąd rodzi pytania na temat rzetelności ich działalności publicystycznej i dziennikarskiej. Skoro w tym prostym przypadku nie mieli odruchu, by sprawdzić jak było naprawdę, to jest pytanie, czy nie jest to ich stała praktyka?
W każdym razie mój formalny udział w sprawie polegał na opiniowaniu obu książek, a następnie reprezentowaniu Zarządu TVP na niektórych spotkaniach, w których nie mogli brać udziału członkowie Zarządu. Muszę bowiem zmartwić Piotra Zychowicza i jego stronników, że w hierarchii ważności spraw problem z jego książką był stosunkowo ważny, ale nie najważniejszy, i wraz z upływem czasu stawał się coraz mniej istotny. Bardzo ważny natomiast był los konkursu Książka Historyczna Roku, a nie dwóch nieszczęsnych pozycji, które w ogóle nie powinny się w nim znaleźć.
Z racji mojego wykształcenia, kompetencji, drogi zawodowej oraz obecnego zakresu obowiązków było oczywiste, ze zostanę w to zaangażowany. Ale, żeby było jasne – gdybym nie chciał w tym uczestniczyć, to mógłbym odmówić, a moja odmowa zostałaby przyjęta bez żadnych dla mnie konsekwencji. Mój udział jest w pełni dobrowolny. Po prostu uważam, że książki o treściach apologetycznych wobec nazizmu, a przy tym fałszujące historię nie powinny być w żaden sposób honorowane przez polskie instytucje publiczne. To bardzo proste – gdybym na przykład pracował w sektorze finansowym i dowiedział się, że któryś ze znajomych pracowników tej branży zakłada piramidę finansową, jakieś Amber Gold, postąpiłbym tak samo. Wynika to z tego, że przeczytałem obie książki, czego nie da się powiedzieć o tych, którzy mnie atakowali za rzekomą cenzurę. W skrócie: pierwsza (W. Studnicki) to stek bzdur o dobroci Niemiec hitlerowskich i podłościach żydowskich, a druga (P.Zychowicz) sprowadza się do opowieści o złym Polskim Państwie Podziemnym i dobrej administracji niemieckiej na Wołyniu. Jako, że tą ostatnią kierował bezpośrednio Erich Koch, a polską armią podziemną gen. „Grot” to pozwólcie Państwo, że nie zapiszę się do fanklubu Ericha Kocha i nadal będę czcił pamięć „Grota”, a nie jakiegoś Gauleitera.
Piotr Zychowicz wszelką krytykę swojego pisarstwa tłumaczy osobistymi obsesjami swoich krytyków. Spotkało to kiedyś Piotra Gontarczyka, potem dr. Kazimierza Krajewskiego z IPN, a następnie naukowców z Instytutu, którzy wystąpili w obronie obrażanego przez P. Zychowicza doktora Krajewskiego. Teraz przyszło na mnie, że i ja jestem obsesjonatem. No cóż, przyjaciele wiedzą jak jest, wrogowie nie wierzą w tłumaczenia, ale zawsze pozostają osoby neutralne, zatem wyjaśniam: - nigdy nie miałem osobistego konfliktu z Piotrem Zychowiczem. Nie było pola ku temu. Znajomość zawsze była luźna, aczkolwiek uprzejma. Sam osobiście nie interesowałem się zbytnio jego pisarstwem, czego dowodem jest to, że wypowiedziałem się na temat dwóch tylko jego książek (a napisał ich już z kilkanaście, bowiem to płodny autor). W obu przypadkach wynikało to z konieczności zawodowej – najpierw redakcja „Do Rzeczy” zamówiła u mnie recenzję jego książki o Powstaniu Warszawskim (https://dorzeczy.pl/1234/nec-hercules-polemika-z-zychowiczem.html), a teraz z powodu wyżej wyjaśnionego.
Zatem nothing personal – jak mawiał Don Corleone. Bo jak wytłumaczyć to, że nie tylko ja krytykuję jego pisarstwo? Ostro sformułowany list przeciwko Piotrowi Zychowiczowi w związku z jego książką szkalującą Żołnierzy Wyklętych podpisało prawie dwudziestu uznanych historyków – m.in. profesorowie Bogdan Chrzanowski i Marek Wierzbicki, doktorzy habilitowani Piotr Niwiński i Filip Musiał, doktorzy Waldemar Brenda, Wojciech Muszyński, Mariusz Bechta, Maciej Korkuć, Tomasz Łabuszewski, Ryszard Śmietanka-Kuszelnicki, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych Jacek Pawłowicz. Książkę tę zdemolował Leszek Żebrowski. Prof. Antoni Dudek - już post fatum, czyli po wycofaniu książki o Wołyniu – nazwał pisarstwo Piotra Zychowicza historyczną pornografią, a wcześniej nazywał je grafomanią. Piotr Gontarczyk określił warsztat P.Zychowicza następująco: „kilo plotek, pół kilo kłamstw, 20 dkg pomówień, 20 insynuacji i 10 dkg epitetów i przepis na książkę gotowy”. O pornografii historycznej mówił też, gdy P.Zychowicz opublikował artykuł p.t. „Prostytutki w Auschwitz”.
Według regulaminu konkursu Książka Historyczna Roku należy nagradzać książki o wysokiej wartości historycznej lub artystycznej, a pornografia nie spełnia tych kryteriów. Nie można zaś – czytamy w regulaminie – nagradzać książek, które m.in. przedstawiają „nieprawdziwe fakty historyczne” lub są sprzeczne z „zasadami współżycia społecznego”. To też dotyczy pornografii. Decyzję wykluczenia z powodów merytorycznych odnoszących się do treści książki P.Zychowicza poparli publicznie profesorowie Romuald Szeremietiew, Przemysław Żurawski vel Grajewski i Krzysztof Kawalec. Całkowite zaś poparcie Piotr Zychowicz miał zaś – co nie jest przypadkiem - ze strony RPO Adama Bodnara, Tomasza Lisa, związanego z nim portalu natemat.pl, portalu „Onet”, „Gazety Wyborczej”, którym wszystkim za to wylewnie dziękował. Trudno o lepszy dowód na to, że pedagogika wstydu może mieć różne barwy, ale zawsze sprowadza się do tego samego – wmawiania Polakom, że ich historia była wstrętna i pozbawiona sensu.
Piotr Zychowicz wybrał drogę skandalisty – jego dobre prawo, tak jak i Jerzego Urbana – musi zatem liczyć się z konsekwencjami swojego wyboru. Jedyne co mogę poradzić, to by wzorem poprzedzającego go J. Urbana był mniej płaczliwy, ale za to bardziej szczery i przestał udawać, że nie jest skandalistą. W każdym razie założenia Nagrody są jasne - nie jest wyróżnieniem dla skandalistów, pornografów i grafomanów.
Przy okazji umknęła ważna kwestia. Sławomir Cenckiewicz jako juror konkursu był zobowiązany do bezstronności wobec ocenianych autorów. Widać jednak jak bardzo był i jest zaangażowany w obronę tego jednego autora. Przekroczył granice bezstronności jako juror, którego zadaniem była bezstronna ocena ponad setki zgłoszonych książek, a nie promowanie swojego przyjaciela. Nie jest bowiem tajemnicą, że Sławomir Cenckiewicz stale publikuje w periodyku kierowanym przez Piotra Zychowicza. Za swoje publikacje otrzymuje wynagrodzenie. Jest też członkiem Kolegium IPN – organu zwierzchniego Instytutu. Może warto by było, by wyjaśnił jak to się stało, że książka jego przyjaciela została dopuszczona do konkursu, mimo kontrowersji związanych z datą jej wydania? Bowiem książki przyjmowane do konkursu przechodzą przez odpowiedni sekretariat IPN. Pozostali organizatorzy konkursu nie odpowiadają za ten etap działań.
Sumując: bardzo cieszę się z tego, że doszło wreszcie do podjęcia decyzji o wysłaniu nagród i wyróżnień do autorów uhonorowanych przez jury. Cieszę się też, że wszyscy organizatorzy zadeklarowali publicznie wolę kontynuowania konkursu. Taki był cel TVP, bowiem nie naszym pomysłem było unieważnienie konkursu.
Piotr Gursztyn
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/473537-oswiadczenie-gursztyna-ws-konkursu-ksiazka-historyczna-roku