Rozmowa ze Zbigniewem Semką, synem działacza niepodległościowego z Pomorza, który jako 11-letni chłopak przeżył Obronę Warszawy we wrześniu 1939 roku.
wPolityce.pl: Dlaczego musieliście uciekać przed Niemcami spod Inowrocławia?
Zbigniew Semka: Mój ojciec Jan po I Wojnie Światowej działał aktywnie przy organizacji plebiscytów na Warmii i Mazurach. Przed Wrześniem zajmował się pracą z młodzieżą w inowrocławskim „Strzelcu”, a także utrzymywał bliskie kontakty z działającym na terenie Wolnego Miasta Gdańska i Rzeszy Związkiem Polaków w Niemczech. Byliśmy pewni, że ojciec trafił na listy proskrypcyjne Gestapo, a po wkroczeniu Wehrmachtu zostanie aresztowany i rozstrzelany. Nasi znajomi z Wąbrzeźna – starosta pan Kalkstein i ziemianin Waligóra nie zdążyli uciec. Kiedy przestrzegano ich, by nie wracali do Wąbrzeźna Kalkstein stwierdził, że przecież musi zdać urząd, dokumenty i samochód. Jego urzędniczy honor zaprowadził obydwu niestety przed pluton egzekucyjny selbstschutzu (bojówki złożone z lokalnych Niemców). Zastrzelili ich w piaskownicy, w której jeszcze kilka dni wcześniej bawiły się dzieci.
Jakie nastroje panowały u was w mieście tuż przed wybuchem wojny?
W 1938 r. na naszym terenie odbyły się manewry Wojska Polskiego. U nas w domu na wsi pod Inowrocławiem stacjonował oddział łączności. Mieli taki telefon, z którego jeden rozmawiał, a drugi mógł go słuchać. Dla nas wtedy to był szczyt nowoczesnej techniki. W sierpniu panował nastrój bojowy. Szykowaliśmy robione domowym sposobem z chustek i tamponów maski przeciwgazowe i nawet cieszyliśmy się, że wybuchnie wojna, bo za kilka dni będziemy w Berlinie. Byliśmy akurat w kościele, kiedy usłyszeliśmy pierwsze wybuchy bomb. Zaraz zrobiliśmy użytek z naszych „masek”. Później na niebie pojawiało się coraz więcej samolotów z czarnymi krzyżami i dziwiliśmy się czemu ich nikt nie przegania. Trzeciego dnia ojciec podjął decyzję o ucieczce do stolicy.
Jak wyglądał kraj w stanie wojny?
Zabraliśmy się najpierw kolejką wąskotorową z cukrowni w Wierzchosławicach. Po drodze maszynista zatrzymał pociąg. Poszliśmy wszyscy oglądać wrak strąconego niemieckiego samolotu. Koło dworca w Inowrocławiu zetknąłem się pierwszy raz z grozą wojny. W rowie leżał trup niemieckiego dywersanta z dziurą po kuli w czole. Potem przesiedliśmy się do transportu wojskowego. Skład wiózł pociski 155 mm do haubic zwane „stopięćdziesiątkami”. Ostatni wagon to była węglarka z oficerem i kilkoma żołnierzami. Wzięli nas ze sobą i tak dojechaliśmy do Ożarowa pod Warszawą. Po drodze zatrzymaliśmy się na rozbitej bombami stacji kolejowej. Wokół stały szkieletu wagonów towarowych. Niektóre jeszcze się paliły. Z jednego z nich wysypały się dziecięce lalki. Moja mała siostra pobiegła by wziąć dla siebie jedna z nich, choć ktoś powiedział, że taka lalka z rozbitego wagony może przynieść nieszczęście.
Które niebawem miało nadejść?
Kiedy nasz skład czekał w Ożarowie zobaczyliśmy wrogi samolot. Lecieli tak nisko, że do dziś pamiętam twarze pilota i obserwatora. To była mała maszyna, a obserwator wyrzucał bomby ręcznie przez burtę. Pierwsza trafiła w gospodarstwo obok, druga pomiędzy, a trzecia w nasz pociąg. Brat z oficerem zaczęli uciekać, ale po pierwszej eksplozji wrócili po nas. Uciekaliśmy przez pola w kierunku szosy warszawskiej, a za nami wszystko zaczęło wybuchać. Zobaczyliśmy rozsypaną polską piechotę, jakby szła do ataku. Ich dowódca myślał, że to niemiecka artyleria otworzyła ogień, ale kiedy powiedzieliśmy mu o pociągu pełnym amunicji, w który trafiła bomba uspokoił się. Niemcy przecież 4 czy 5 września byli jeszcze stosunkowo daleko od Ożarowa. Ruszyliśmy w kierunku Warszawy. Po drodze minęliśmy zaatakowany przez Luftwaffe zator. Wtedy z beztroskiego życia dziecka wszedłem w leje po bombach, zabitych, krzyczących rannych, trupy koni. Grozy całej scenerii dopełniały płonące jeszcze drewniane słupy telegraficzne.
Którego dotarliście do Warszawy?
Weszliśmy od strony Woli. Chyba to był 5 września wieczorem. Błąkaliśmy się z jednego końca na miasta na drugi. Nocą snuły się po mieście, podobnie jak my, grupki uciekinierów, którzy nie mieli się gdzie podziać. Pamiętam zakonnika. Szedł trzymając oburącz krzyż i wołał – Ludzie chodźcie ze mną! I tak trafiliśmy do jakiejś zabiedzonej chałupy na Grochowie. Wprost roiło się w niej od much. Dobrzy ludzie dali udzielili nam noclegu, a rano udaliśmy się do ciotki na Powiśle. Mieszkała przy ul. Smulikowskiego w domu ZNP (przebudowany istnieje do dziś). Tam spotkaliśmy znowu ojca, który z Ożarowa ruszył do Warszawy jeszcze przed nami.
Jak wyglądało miasto?
Generalnie panował ład i porządek. Masa ludzi pomagała przy kopaniu okopów. Najgorszy były ciągłe bombardowania i głód. Obok nas na Powiślu stała bateria dział przeciwlotniczych „Boforsa’. Oni walili do nadlatujących Niemców, a ci do nich. Podczas nalotów widać było dużo pocisków, które rozrywały się pomiędzy samolotami lecącymi w formacji, ale żaden nie trafiał. Pomiędzy bombardowaniami znaleźliśmy w jakimś zrujnowanym domu słoik ogórków. Dosłownie połknęliśmy je, a potem rozstrój żołądka. Na Krakowskim Przedmieściu zgłosiłem się do pomocy w ewakuacji zbiorów Akademii Umiejętności. Wracając widziałem płonącą wieżę Zamku Królewskiego. Kiedy indziej przechodząc obok trafionego bombą banku zobaczyłem przed nim martwą kobietę, która w zaciśniętej dłoni trzymała zwitek banknotów. W miarę upływu czasu coraz więcej domów zamieniało się w ruinę. Podobnie nastroje mieszkańców. Jak przyjechaliśmy wszyscy myśleli, ze się obronimy. Potem było coraz bardziej ponuro. Najgorsza była kapitulacja, kiedy wojsko oddawało broń.
Co robiliście potem?
Ojciec załatwił fałszywe papiery, kupił konika i wóz. Wróciliśmy w okolice Inowrocławia. Zamieszkaliśmy jednak w innym miejscu – Brześciu Kujawskim. Od znajomych dowiedzieliśmy, że ojca we wsi szukało Gestapo. A więc nasze obawy okazały się jak najbardziej słuszne. Później przenieśliśmy się do Małopolski i wstąpiliśmy do Armii Krajowej. Ja podałem inną datę urodzenia postarzając się o dwa lata. Z ojcem służyliśmy w 112 Pułku AK „Ziemi Miechowskiej” ze 106 Dywizji Piechoty w okolicach Prandocina. Dowodził nami gen. Bolesław Nieczuja-Ostrowski. Szczęśliwie przeżyliśmy wojnę.
P.S Rozmówca jest stryjem publicysty Piotra Semki
Rozmawiał Andrzej Potocki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/462162-nasz-wywiad-semka-3-wrzesnia-39-opuscilismy-inowroclaw