„Jeśli pani myśli, że jeszcze raz otworzę państwową kasę, to moja odpowiedź brzmi - nie!” - tak zareagował kanclerz Helmut Kohl (CDU) w 1998r. na sugestię posłanki Herty Däubler-Gmelin (SPD), żeby Niemcy zapłacili odszkodowania ofiarom III Rzeszy. To samo powtórzył przed nami, korespondentami zagranicznymi na konferencji prasowej w Bonn. Istotnie kasę otworzył dopiero następca Kohla, Gerhard Schröder (SPD), i to nie z własnej woli, lecz pod wielką presją zagranicy. Nadal jednak pozostaje nieuregulowany wobec niektórych krajów rachunek reparacji, czyli za wojenne szkody wyrządzone przez hitlerowskie Niemcy. Największe, niepowetowane straty poniosła Polska. Czy i jakie są szanse na choćby częściowe zadośćuczynienie?
Odmowę „ponownego otwarcia kasy” Kohl uzasadniał tym, że Niemcy zapłaciły już za swoje winy. Suma pieniędzy wypłaconych z tytułu strat wojennych była niebagatelna, bo wynosiła wówczas 102 mld marek. Tyle, że 90 proc. tej kwoty Niemcy wypłacili… sobie, co bezlitośnie wytknął historyk Ulrich Herbert. Nacisk na Schrödera nie polegał na prośbach i apelach, lecz na presji politycznej i ekonomicznej - groźbie zbojkotowania niemieckich producentów poza granicami.
Warto przypomnieć, że odświeżanie pamięci o krzywdach z przeszłości zaczęło się we Frankfurcie nad Menem, gdy do biur przedsiębiorstwa „IG Farben w likwidacji” przedostali się byli robotnicy przymusowi, ubrani w obozowe pasiaki. Jako że zajęli teren prywatny, policja wyprowadziła ich stamtąd siłą, co całej akcji przyczyniło jeszcze większego rozgłosu. Przeciw IG Farben protestowano później w kilku innych miastach i przed ambasadami Niemiec za granicą. Firma ta zatrudniała podczas wojny aż 30 tys. więźniów. Po procesie w Norymberdze nakazano jej rozwiązanie, lecz do niedawna była nawet notowana na giełdzie i formalnie istniała aż do 2012r., gdy ostatecznie została wykreślona z handlowej ewidencji.
Lawina zapoczątkowana przez demonstrantów w pasiakach była nie do opanowania, a dotyczyła nie tylko tego koncernu. Do sądu w Nowym Jorku wpłynęła pierwsza skarga zbiorowa, złożona przez adwokata Melvina Weissa w imieniu byłych pracowników Forda w Kolonii. Po nich, do płacenia rekompensat wezwane zostały dyrekcje Volkswagena, BMW, Daimler-Benz oraz Deutsche Bank, Dresdner Bank i kilku ubezpieczalni, które miały na sumieniu grabieże majątków niemieckich Żydów. Równolegle toczyła się sprawa banków szwajcarskich, dysponujących kontami i złotem ofiar hitleryzmu. Banki te najpierw odrzuciły ich roszczenia, lecz gdy 20 stanów USA zagroziło im bojkotem - zdecydowały się na zwrot pieniędzy. Ten sam mechanizm zadziałał wobec Deutsche Bank, gdy Alan Hevesi, nowojorski kontroler finansowy uzależnił zezwolenie na jego fuzję z amerykańskim Trust Bank od uregulowania rachunków z przeszłości. Koncern VW, który akurat rozpoczął w USA promocję modelu new beetle, wolał uniknąć rozdmuchania dawnych zbrodni i ogłosił w amerykańskiej, izraelskiej oraz niemieckiej prasie, że przeznacza na odszkodowania 20 mln DM.
Do poszkodowanych Żydów amerykańskich dołączyły ofiary z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym z naszego kraju. Po długotrwałych negocjacjach adwokatów zza oceanu z rządem RFN i przedstawicielami koncernów utworzony został specjalny fundusz, z którego wypłacono „odszkodowania” byłym więźniom obozów koncentracyjnych i pracownikom przymusowym. Słowo: „odszkodowania” biorę w cudzysłów, bo czy - co należy podkreślić - jednorazowa wypłata paru tysięcy może zrekompensować ofiarom doznane cierpienia? Rzecz jasna, sami Niemcy uważają temat odszkodowań za zamknięty. Jak to wygląda w praktyce skwitował dwa lata temu szef Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie Dariusz Pawłoś:
„Polska nigdy nie była traktowania na równi z krajami Europy Zachodniej” - wywodził, co potwierdzają konkretne liczby: polskie ofiary otrzymały niespełna 3 proc. z puli wypłat, choć nigdzie indziej nie było więcej poszkodowanych niż w naszym, doszczętnie zrujnowanym kraju. Większość pieniędzy - de facto wypłacanych do dziś, jako comiesięczne świadczenia - otrzymują odbiorcy w samych Niemczech, w niektórych państwach zachodniej Europy, w Izraelu, USA i Kanadzie (szczegółowe dane można znaleźć w sprawozdaniach Federalnego Ministerstwa Finansów i niemieckiego MSZ).
Polskie ofiary nie otrzymują ani centa.
Do sprawy wrócił niedawno historyk Karl Heinz Roth, który na marginesie dyskusji o reparacjach podsunął rządowi federalnemu, by „wykazał dobrą wolę” i zaczął np. od przyznania zasiłków ok. 40 tys. polskim ofiarom, byłym więźniom KZ-ów, którzy nie otrzymują żadnych rent, „ponieważ nie są narodowości żydowskiej”. Zdaniem Rotha dobrze byłoby, gdyby Niemcy partycypowały w odbudowie niektórych, zniszczonych podczas wojny obiektów w Polsce lub w pielęgnowaniu miejsc pamięci.
W tym przypadku mylone są jednak dwie odrębne sprawy: odszkodowań i reparacji. Ten drugi temat został przypomniany Niemcom przez Prawo i Sprawiedliwość. Jego pierwszą, wielką korzyścią jest to, że nie ma dziś między Odrą a Renem mediów, które nie omawiałyby sprawy „polskich roszczeń”. Niemcy karmieni do tej pory ekranową propagandą jak np. z serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, w którym wojna zaczęła się od napaści III Rzeszy na… Rosję, dowiadują się z własnej prasy czy telewizji o bezmiarze krzywd i strat wyrządzonych Polsce. Dotychczas w obiegowej opinii panowało przeświadczenie, ugruntowane nie bez udziału mediów, że rząd PiS traktuje UE i Niemcy jak dojną krowę…
„Najwyższy czas, aby uwolnić proces polsko-niemieckiego pojednania z zaułka politycznego oportunizmu”
– zaapelowała niedawno posłanka Lewicy (Die Linke) Brigitte Freihold do koalicyjnego rządu CDU/CSU-SPD kanclerz Angeli Merkel. Freihold wzywa Niemcy by uznały wreszcie swą odpowiedzialność za „niewyobrażalne szkody wojenne” i wypłaciły polskiemu społeczeństwu reparacje. Ogólna suma strat spowodowanych przez III Rzeszę podczas wojny oszacowana została na 500 mld dolarów (według stanu z 1938r.), co obecnie odpowiadałoby kwocie 7,5 bilionów euro (bez oprocentowania). Zgodnie z tym rachunkiem (z 1938r.) Polska powinna otrzymać 78 miliardów dolarów, co dziś stanowiłoby ok. bilion euro.
„Jedno jest pewne: to, co my, Niemcy, wyrządziliśmy w czasie nazizmu innym krajom nie jest do naprawienia żadnymi pieniędzmi świata. Niemniej Niemcy po wojnie wyszły z tego tanio”,
zaczął swój niedawny komentarz tygodnik „Der Spiegel”. Ale, choć zarówno rząd federalny jak i niemieckie media zgodnym chórem przyznają się do „moralnej odpowiedzialności”, to równie zgodnie odpowiadają, że nie może być mowy o otwarciu roszczeniowej „puszki Pandory”. To ostatnie można sprowadzić do dawnego „nein!” kanclerza Kohla na konferencji prasowej w 1998r.: „Jeśli ktoś sądzi, że otworzę kasę, ten się grubo myli”. Mówiąc obrazowo, o ile wtedy mieliśmy kicz pojednania, o tyle dzisiaj mamy pojednanie z przemokłej tektury, z tą wszakże różnicą, że dzięki postawie PiS po obu stronach Odry powoli narasta świadomość istniejącego erzacu polsko-niemieckiego pojednania, iż rachunku krzywd nie da się zaklajstrować i zbyć milczeniem. Co symptomatyczne, w tym kontekście już nie tyle po niemieckiej, co z polskiej strony słychać głosy, że poprzez poruszanie sprawy należnych i nigdy Polsce nie wypłaconych reparacji…
„Rząd próbuje rozniecać antyniemieckiego ducha” - takim właśnie cytatem zatytułowała rozgłośnia Deutschlandfunk rozmowę z Bartoszem Wielińskim, przeprowadzoną na okoliczność wizyty w naszym kraju szefa niemieckiej dyplomacji Heiko Maasa w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego (sic!). Dziennikarz „Gazety Wyborczej” objaśniał Niemcom:
„Chodzi o rozbudzenie w wyobraźni wyborców, że ktoś naprawdę wypłaci Polsce biliony dolarów czy euro, żeby Polska się jeszcze le[piej rozwijała, przez co ludzie będą jeszcze bogatsi. Słyszałem nawet głosy polityków partii narodowo-konserwatywnej (PiS - dopisek mój), że jeśli Niemcy nam zapłacą, to nie będziemy potrzebowali pieniędzy z UE. To dopiero absurd. To absurdalny pomysł, że ktoś przyjdzie i da nam biliony”…
Dopisek Deutschlandfunk pod wywiadem z Wielińskim, że redakcja nie ponosi odpowiedzialności za to, co myślą i wygadują jej rozmówcy, mówi sam za siebie… Nie wiem, kto upoważnił Wielińskiego do wygłaszania takich „racji”, ale wiem, że w każdym zawodzie można znaleźć kanalię władającą obcymi językami. W przeciwieństwie do dziennikarza „GW”, historyk Karl Heinz Roth, który w niedawnej publikacji przypomniał rodakom wymordowanie 5,4 mln cywilnej ludności w Polsce i niemal całkowite zrujnowania naszego kraju, podsuwa, że prócz dwustronnego, rzeczowego dialogu, polski rząd powinien skoordynować swe roszczeniowe postulaty z innymi państwami, co mogłoby zwiększyć „siłę przebicia” i szanse na choćby częściowe uczynienie zadości przez Niemcy. Tymczasem rząd federalny odrzuca możliwość płacenia reparacji i czeka na oficjalną publikację raportu w tej sprawie, przygotowywanego od 2017r. przez parlamentarny zespół pod kierownictwem Arkadiusza Mularczyka.
„Niemcy starli z powierzchni ziemi ponad tysiąc polskich wsi”, przypomniał premier Mateusz Morawiecki w niedawnym wywiadzie dla koncernu Funke Mediengruppe, mającego udziały w telewizji RTLPlus, do którego należy kilka rozgłośni regionalnych w Niemczech, Austrii i Chorwacji, a także m.in. dzienniki „Berliner Morgenpost”, „Hamburger Abendblatt” oraz kilkanaście gazet lokalnych i periodyków. Ale po nawet najbardziej otwartym tekście na użytek mediów będzie musiało nastąpić przedstawienie konkretnych dokumentów, twardych, niepodważalnych danych, dopracowanych, co do kropki i przecinka, w kilku językach, wreszcie - podjęcie konkretnych kroków formalnych. Pozostaje pytanie, jeszcze przed, czy już po wyborach…?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/461000-pojednanie-z-przemoklej-tektury