Kampania wyborcza i polityczne batalie o to, kto będzie sprawował władzę przez kolejne cztery lata w naturalny sposób zdominują nam tematy debaty publicznej w najbliższym czasie. Byłoby jednak fantastycznie, by w tym natłoku dyskusji o koalicjach, listach wyborczych i szeregu obietnicy nie zapomnieć o 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej - rocznicy, która zbliża się przecież wielkimi krokami.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem rządzących, na początku września w Polsce pojawi się prezydent Donald Trump. Obecność przywódcy Stanów Zjednoczonych w oczywisty sposób otworzy szeroką furtkę do przypomnienia (a czasem po prostu opowiedzenia) prawdy o dramacie, jaki dotknął nasz kraj przed osiemdziesięciu laty. Niespełna rok temu alarmowałem - wraz z prof. Andrzejem Nowakiem - że trzeba działać co do skali obchodów. Wydaje się, że wizyta Trumpa w dość istotny sposób wyczerpuje ten temat.
A przecież rocznica ta ma dodatkowy, smutny, ale i piękny kontekst, jeśli przypomnieć tę sprzed dekady, gdy prezydent Lech Kaczyński w obecności Władimira Putina i Angeli Merkel mówił wprost słowa o odpowiedzialności Niemiec i Rosji za dramat II wojny światowej. Słowa w Polsce oczywiste - w świecie wciąż w zbyt dużej mierze traktowane jako w najlepszym razie jedna z opinii i ocen.
W tym kontekście warto dostrzec i docenić każdą inicjatywę, dzięki której rzeczywistość ta się zmienia. Wielką, mrówczą, ale i momentami widowiskową pracę wykonuje Instytut Pileckiego - jedna z kluczowych instytucji, jakie powstały za rządów Zjednoczonej Prawicy, które bez cienia wątpliwości można nazwać „dobrą zmianą”. To za sprawą dziesiątek wolontariuszy, pracowników i ekspertów w ramach Instytutu Pileckiego realizowane są naprawdę wielkie projekty, które w wielu wymiarach są po prostu najlepszym z możliwych odsłon polityki historycznej. Kilka z ostatnich dni w poniższych materiałach, ale to także wydanie arcyciekawej książki dokumentującej to, jak Republika Federalna Niemiec z niebywałą konsekwencją narzucała swoją wersję historii II wojny światowej od lat 70. XX wieku (zwłaszcza w amerykańskiej pamięci - także tej obecnej w kulturze popularnej).
W poprzednim wydaniu tygodnika „Sieci” Wojciech Kozłowski - dyrektor Instytutu Pileckiego - w ciekawej rozmowie z Marcinem Wikło mówił między innymi szerzej o inicjatywie przyznawania medalu Virtus et Fraternitas:
Pokazujemy, że coś takiego jak realna przyjaźń pomiędzy poszczególnymi rodzinami polskimi i ukraińskimi była faktem i trwała mimo okropieństw wojny i degradacji moralnej, która z wojną zawsze następuje. To musiał być silny związek, skoro przezwyciężał nawet strach i terror, który rozsiewała UPA. Staramy się pokazać ludzkie odruchy w realiach również niemieckiego terroru, który dążył do tego by nas, mieszkających obok siebie przedstawicieli dwóch narodów, podzielić i skłócić, wywołać w nas nienawiść. Niejednokrotnie to się przecież udało. Ale nie zawsze.
Warto to docenić po trzykroć - ponieważ praca Instytutu Pileckiego nie jest oparta wyłącznie o dokumentowanie tych czy innych zbrodni (co jest niebywale potrzebne), ale także o kształtowanie takich postaw (także w dzisiejszym społeczeństwie), które wychodzą dalej niż logika zemsty czy odwetu. Trudno wyobrazić mi sobie bardziej propaństwową pracę codzienną niż właśnie Instytut Pileckiego czy na przykład postawa ambasadora Kumocha w Szwajcarii, który z godną podziwu konsekwencją przypomina Polsce i światu historię grupy Ładosia.
Skoro otworzyliśmy listę pozytywnych przykładów, to doceńmy też dr. Pawła Ukielskiego (wicedyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego), który regularnie przebija się do niemieckiej (i nie tylko niemieckiej) prasy z polską wrażliwością wokół spraw historycznych. Debata dotycząca berlińskiego pomnika polskich ofiar II wojny jest w Polsce niemal niezauważona, a stoi za tym naprawdę ciekawy i fundamentalny spór dotyczący tego, jak rozumiemy dramat lat 1939-1945 (a w pewnej mierze i późniejszych). W ostatnim czasie Ukielski opublikował na łamach poczytnego „Frankfurter Allgemeine Zeitung” tekst dotyczący podstawowych dla Polaków kwestii, które dla Niemców wciąż są jednak trudne do przyjęcia.
W tym samym czasie na Zachodzie, mimo „zimnej wojny” pamięć o pakcie Hitlera ze Stalinem nie była intensywna. Pamiętano raczej o tym, że „dobry wujek Joe” był sojusznikiem w czasie wojny i pomógł pokonać nazistowskie Niemcy. Do dziś dla wielu brytyjskich gości w Muzeum Powstania Warszawskiego zaskakująca jest informacja, że niemieckie samoloty w czasie bitwy o Anglię latały i bombardowały Londyn na sowieckim paliwie – surowcu pozyskiwanym w ramach sojuszu zawartego 23 sierpnia 1939 r. (…) Odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1989 r. nie zamknęło kwestii historycznych – wręcz przeciwnie, w ostatnich 30 latach można było nie tylko prowadzić swobodne badania, ale również o trudnej historii publicznie debatować. Wraz z rozwojem dyskusji stawało się coraz bardziej oczywiste, historia, zwłaszcza w relacjach z sąsiadami odgrywa niebagatelną rolę. W stosunkach polsko-niemieckich dzieje się tak mimo że jesteśmy sojusznikami w NATO, bliskimi (zwłaszcza gospodarczo) partnerami w Unii Europejskiej zaś proces pojednania jest zaawansowany. Wciąż jednak wielu Polakom nieobce jest uczucie, że sprawy historyczne nie zostały całkowicie zamknięte. Co więcej, głębokie przeświadczenie społeczne że Polska uzyskała najmniejszą rekompensatę spośród wszystkich poszkodowanych w wojnie państw, znajduje potwierdzenie w liczbach. (…) Okupacja w Polsce różniła się od tej na terenie Protektoratu Czech i Moraw, zaś niektóre narody słowiańskie były sojusznikami III Rzeszy – tak było w przypadku Słowaków, Chorwatów czy Bułgarów, a przez niemal dwa lata Związku Sowieckiego. Trudno zatem znaleźć wspólny mianownik w losach Słowian w czasie II wojny światowej, a wszelkie próby jawią się jako sztuczne. Dla ewentualnego sukcesu projektu pomnika polskich ofiar w Berlinie kluczowe jest zrozumienie wszystkich okoliczności i jasne stwierdzenie, że zastosowanie którejkolwiek z postulowanych form rozszerzenia może przynieść więcej szkody niż pożytku
— czytamy w artykule Ukielskiego.
I znów - to kolejna cegiełka do bardzo dobrego muru budowania polskiej polityki historycznej. To często wysiłki niezauważane, może i niemedialne, niekrzykliwe, niepasujące do dzisiejszej postpolityki i kampanii wyborczej, ale szalenie potrzebne. Warto w tych dniach, które nas czekają po prostu wspomnieć i docenić takie postawy i zaangażowanie.
A jeśli już mówimy o namyśle okołorocznicowym, to lekturą obowiązkową powinna być książka Marcina Zaborskiego „Lato ‘39. Jeszcze żyjemy”. Specjalista od radiowych wywiadów politycznych tym razem daje się ponieść swojej pasji i sięga do wycinków prasowych z czerwca, lipca i sierpnia roku 1939, odtwarzając tę rzeczywistość na kartach książki.
To bardzo inspirująca propozycja czytelnicza, dzięki której możemy pokolorować świat, który znamy z kilku biało-czarnych fotografii. Zarazem jest to książka bardzo wzruszająca, która porusza strunę w nawet najbardziej zatwardziałych sercach. Patrząc i obserwując codzienność lata roku 1939, gdy Polacy wyjeżdżają na wakacje, biorą udział w konkursach na najładniejsze ogrody, a czasem po prostu pracują, flirtują, szukają życia, trudno przejść obojętnie. Można powiedzieć, że to książkowa wersja filmu „Jutro idziemy do kina”, gdzie w brutalny sposób niemiecka agresja burzy piękne, kolorowe życie wielu Polaków. O tym również opowiada książka Zaborskiego.
Wszystkie te wysiłki - polityczne, urzędnicze, historyczne, dziennikarskie, literackie - mają jeden wspólny mianownik: są wielkim hołdem oddanym tym Polakom, którzy osiemdziesiąt lat temu doświadczyli dramatu II wojny światowej, często oddając życie. Byłoby więcej niż dobrze, gdyby te upalne dni lata 2019 roku upłynęły nie tylko pod znakiem kampanijnej nawalanki partyjnej, ale i prób dostrzeżenia tej innej, chyba jednak dużo ważniejszej rzeczywistości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/453460-warto-dostrzec-wysilki-przy-80-rocznicy-wybuchu-ii-wojny