Wizyta w każdej większej zachodniej księgarni przynosi zawsze zdziwienie: kilka półek dedykowanych tematyce Holocaustu (i słusznie), ale o zbrodniach sowieckich co najwyżej jedna, dwie pozycje. Co najwyżej. W Polsce świadomość tego, czym jest komunizm jest większa, ale również mamy do czynienia z pewną nierównowagą w podejściu do obu zbrodniczych, nieludzkich i bezbożnych systemów. Można na przykład bezkarnie promować komunistycznych ideologów, nosić koszulki z sierpem i młotem, odwoływać się do „leninizmu”.
Tym bardziej warto docenić opublikowanie przez Wydawnictwo Replika książka „Początki Gułagu. Opowieści z Wysp Sołowieckich” (tłumaczenie z wcześniejszego o kilkanaście lat wydania francuskiego). To zestaw dwóch różnych, ale wyjątkowych w swojej uczciwości i dociekliwości, relacji z tego, co nazywa się tutaj „labolatorium Gułagu” czyli „obozu specjalnego przeznaczenia” jaki funkcjonował na Wyspach Sołowieckich, w dawnym klasztorze i okolicach, już od pierwszych lat 20. XX wieku. To ważne i trzeba zapamiętać, bo zadaje kłam i dziś powielanej tezie iż zbrodnie sowieckie były wynaturzeniem dokonanym przez Stalina i jego klikę, a nie immanentnym elementem systemu komunistycznego.
Zestaw relacji daje nam pełen wgląd w piekło zgotowane przez zwyrodniałą bandę, która przemocą postanowiła zreedukować społeczeństwo i ugruntowywała swoją władzę na stosach trupów.
Jak pisze we wstępie francuski sowietolog i historyk Nicolas Werth:
Pierwsze świadectwo zredagował w 1925 roku jeden z bardzo nielicznych więźniów, którzy zbiegli z „piekielnej wyspy” Sozerko Malsagow, drugie - zupełnie niepowtarzalne - pochodzi od jedynego czekisty wyznaczonego do nadzorowania obozu sołowieckiego, który stamtąd zbiegł i kilka lat później, w 1930 roku, uciekł za granicę - Nikołaja Kisieliowa-Gromowa.
Wspomniany średniowieczny monastyr-klasztor na Sołówkach, po licznych i brutalnych prześladowaniach mnichów ze strony władzy sowieckiej, w znaczej części płonie w roku 1923. Wtedy, w lipcu tamtego roku, na Sołówki trafia pierwsza grupa więźniów. Wkrótce jest ich pięć tysięcy, tłoczących się w strasznych warunkach, torturowanych, mordowanych, świadomie wykańczanych głodem i pracą. I to właśnie ten okres opisują wspomniani autorzy-świadkowie.
Trudno w krótkiej recenzji oddać morze okrucieństwa, jakiego doświadczali więźniowie. Karcery nazywane „skowytnikami” bo wrzucani do nich (zimą i latem nago) więźniowie skowyczeli z bólu i cierpień, doły zawierające po 400 ciał, ozdoby z dziesiątków palców więźniów wykonywane przez zwyrodniałych „strażników”, radość oprawców, że tylu „szakali” (jak nazywali więźniów) już „zdechło”, seksualne wykorzystywanie więźniarek, świadome głodzenie, sadyzm, masowe mordowanie za wszelki odruch protestu.
Ofiary szły w tysiące, dziesiątki tysięcy, setki tysięcy.
Przypominają te opisy opowieści o niemieckich obozach koncentracyjnych - podobne mechanizmy, metody, sadyzm.
Kto mógł trafić na Sołówki? Każdy. Element niepewny; dawni Biali; ludzie skasowanego NEP; naiwni emigranci z Zachodu, którzy wrócili; nieostrożni opowiadacze dowcipów; bliscy, w tym dzieci, innych zesłanych; nie chcący donosić; duchowni.
Tu warto zacytować dłuższy fragment opowieści Nikołaja Kisielowa-Gromowa, może otrzeźwi nieco dzisiejszych „antyklerykałów”, smutno nieświadomych, że podążają drogą niestety już z historii znaną:
Całkiem dużo jest wśród więźniów SŁON (Sołowieckij Łagier Osobiennogo Naznaczenija) jest duchownych, mnichów i sekciarzy. Walka z religią prowadzona przez tajny wydział OGPU różniła się do połowy 1923 roku od walki z innymi rodzajami kontrrewolucji. Organizowano tylko antyreligijne dysputy. Występowali tam z teorią ateizmu „znawcy”: robotnicy wzięci od warsztatu i komsomolcy z komsomołkami. Podczas tych dyskusji tajni informatorzy OGPU notowali najaktywniejszych uczestników zarówno z duchowieństwa, jak i spośród wiernych, stopniowo kompletując listy… Później tę metodę „walki z religijnym delirium” OGPU uznało za niezdatną, bo w dysputach apostołowie ateizmu zazwyczaj przegrywali, więc uczucia religijne ludności umacniały się.
OGPU wpadło wtedy na pomysł utworzenia „żywej” Cerkwi. Tym ruchem OGPU zamierzało zasiać chaos w szeregach duchowieństwa i podkopać autorytet kapłanów, a zatem i religii, u wiernych. Wśród krzewicieli „żywej Cerkwi” było wielu moralnie upadłych kapłanów. OGPU werbowało ich jako tajnych współpracowników.
Potem przyszła kolej na ”Żywą Cerkiew”. Ona też nie sprawdziła się jako skuteczny środek walki z wiarą. Zgodnie z dyrektywą Komitetu Centralnego Wszechrosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików) OGPU przedsięwzięło wówczas bardziej radykalne środki walki z duchowieństwem i religią. Zaczęło się zamykanie cerkwi z reguły „dobrowolną decyzją parafian”, a także bez niej, jeśli trudno było ją uzyskać. Kapłani wraz z całą obsadą zamykanych cerkwi zazwyczaj przy okazji wysyłani byli do SŁON.
Z mnichami i aktywnymi sekciarzami OGPU obchodzi się bez takich ceregieli. Są aresztowani i jako „społecznie niebezpieczni” idą na zsyłkę do SŁON bez jakichkolwiek formalności. 1 maja 1930 roku w SŁON było już ponad 10 tysięcy duchownych.
Komuniści z administracji SŁON z jakiegoś powodu bardzo ich nienawidzą, w szczególności zaś nadzorujący czekiści. Na Wyspie Popiej (koło Kemu) ustawia się ich na apelu wszystkich razem i w pierwszym szeregu, żeby komentować szyderczo, gdy odliczają. „Dwadzieścia pięć lat śpiewałeś Alleluja? Teraz dobrze odliczysz”. Na delegacjach (ironiczna nazwa koloni karnej) są zakwaterowani w najgorszych warunkach i dostają najtrudniejszą pracę. Tam, gdzie najtrudniej wykonać normę, tam na pewno posłani będą kapłani, mnisi i sekciarze.
Czekiści z nadzoru szyderczo w obecności kapłanów bluzgają jak najohydniej, przeklinając Boga, Chrystusa, Najświętszą Bogarodzicę, wszystkie „bożęta”, „niebiańską kancelarię”, „czterdziestu apostołów” itd.
- Aha, a to grzywiaści przyszli! - witają ich czekiści z nadzoru. - Dobrzeee! Bardzo dobrze. Chlustają bluźniercze przekleństwa. Biegiem marsz! Potem mnichów zaczynają strzyc. jeśłi któryś się sprzeciwi, takiego „wodołaza długowłosego” czekiści wiążą, leją po „mordzie” i strzygą.
W niektórych koloniach strażnicy mają psy służbowe, które tresują w poszukiwaniach, posługując się więźniami. Spośród nich zawsze wybierają kapłanów lub mnichów.
W większości kapłani są starcami i inwalidami. Żadnym biciem nie da się z nich wiele wycisnąć. Dlatego SŁON dba o to, żeby się ich jak najprędzej pozbyć. Skoro gdzieś wykrywa się epidemię tyfusu, od razu stamtąd wyganiają wszystkich zdrowych więźniów, a na ich miejsce przysyłają kapłanów, mnichów. Oni już stamtąd zwykle nie wracają. Tyfus robi swoje.
A tam, gdzie kapłani niegdyś modlili się do Boga, budowniczowie nowego komunistycznego społeczeństwa- wszyscy należący do Związku Wojujących Bezbożników - tańczą, śpiewają komunistyczne pieśni, w ciemnych kątach dawnej cerkwi uprawiają seks, zapisują nowych członków do Związku, wykłuwają oczy Jezusowi Chrystusowi, załatwiają się na ikony i wyrzucają je do latryn, piszą na plakatach, że „religia to opium dla ludu”.
Straszne to wszystko, zasmucające. Bezmiar cierpienia, ofiary, którym możemy dać tylko pamięć. Z nią też nie jest najlepiej. W czasie wizyty w rosyjskim Memoriale półtora dwa lata temu zapamiętałem, że o ile „wypaczenia” stalinizmu jeszcze są w społeczeństwie rosyjskim pamiętane, to zbrodnie lat XX. i samej rewolucji 1917 roku, przemilcza się niemal zupełnie.
Zamęczonych w imieniu „rewolucji społecznej” na samych Wyspach Sołowieckich było przez pięć tylko lat (1925-1929) 183 tysiące 490 osób.
„Początki Gułagu. Opowieści z Wysp Sołowieckich” zaliczyć można do najważniejszych świadectw i pozycji literatury łagrowej. Ta książka powinna stanąć na półce z książkami obok klasycznych pozycji: „Wielkiej Czystki” Weissberga-Cybulskiego, dzieł Aleksandra Sołżenicyna, prac Roberta Conquesta.
PS. Książkę tak rekomenduje zaprzyjaźniona z nami księgarnia internetowa „wSklpeiku.pl:
Dwa wstrząsające świadectwa o źródłach „piekła, jakie bolszewicy zgotowali swoim wrogom”, czyli o powstawaniu „obozu specjalnego przeznaczenia” na Wyspach Sołowieckich.
Pierwsze, pt. Piekielna wyspa, zredagował w 1925 roku Sozerko Malsagow, jeden z bardzo nielicznych więźniów, którzy zbiegli z „piekielnej wyspy”. Trafił na Wyspy Sołowieckie z trzyletnim wyrokiem. Tam dręczony był przez głód i mróz i zmuszany do ciężkiej, katorżniczej pracy. Ukazuje obóz jako nieludzkie, urągające wszelkim prawom miejsce odosobnienia, z zimą trwającą 260 dni, a latem cuchnącym odorem rozkładających się zwłok.
Świadectwo drugie, zupełnie niepowtarzalne, pt. Obozy śmierci w ZSRR, pochodzi od Nikołaja Kisieliowa-Gromowa, jedynego z wyznaczonych do nadzorowania obozu sołowieckiego czekisty, który zbiegł stamtąd za granicę. Opisuje nieludzki wyzysk i warunki bytowania oraz pracy w łagrze. Relacjonuje bezskuteczne przypadki samookaleczeń, które miały zekom pomóc w unikaniu pracy. Ogrom zbrodni dokonywanej w obozie mającym „przekształcać obywateli” wedle nowej władzy, co oznaczało w rzeczywistości pracę do śmieci, przeraził go.
To na Wyspach Sołowieckich rodził się i wykuwał świat Gułagu, najrozleglejszy system obozów pracy w XX wieku, przez który tylko spośród obywateli radzieckich przeszło od końca lat dwudziestych do połowy lat pięćdziesiątych dwadzieścia milionów ludzi, czyli co szósty dorosły.
Do lektury wspomnień wprowadza obszerny wstęp uznanego historyka i sowietologa Nicolasa Wertha.
Sozerko Artaganowicz Malsagow (1895-1976) – z pochodzenia Ingusz, oficer rosyjski i polski, uczestnik wojny obronnej 1939 roku, pisarz, publicysta i działacz antykomunistyczny.
Nikołaj Kisieliow-Gromow – oficer armii carskiej i Czeki. Nicolas Werth (ur. 1950) – francuski historyk, sowietolog, badacz komunizmu; współautor Czarnej księgi komunizmu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/443505-poczatki-gulagu-wazna-ksiazka-o-wyspach-solowieckich