Nowaczyński nie żywił złudzeń co do aliansu z Francją co najmniej od 1926 r., wierzył i prorokował katastrofalny krach międzywojennego świata nietrwałych kompromisów. Opowiadał o tym w Krakowie w czerwcu 1930 r. i w innych miastach Polski podczas odczytów pt. „Gazy nad Warszawą”
— mówi portalowi wPolityce.pl Sebastian Kosiorowski, współautor książki „Z bojów Adolfa Nowaczyńskiego. Wybór źródeł, t. 3. W cieniu swastyki (1932-1934)”.
wPolityce.pl: „W cieniu swastyki” to wybór tekstów Adolfa Nowaczyńskiego o Niemczech. Jaki obraz Niemiec się z nich wyłania?
Sebastian Kosiorowski: Nowaczyński nie żywił złudzeń co do aliansu z Francją co najmniej od 1926 r., wierzył i prorokował katastrofalny krach międzywojennego świata nietrwałych kompromisów. Opowiadał o tym w Krakowie w czerwcu 1930 r. i w innych miastach Polski podczas odczytów pt. „Gazy nad Warszawą”. Wypracowywał w sobie tę narastającą pewność weimarskich Niemiec skrycie zbrojących się na wojnę. Przestrzegał, by Polska była też gotowa na serio. Jeszcze wtedy nie pisywał o Hitlerze. Latem 1930 nikt nie uważał w Polsce Hitlera za aż tak godnego zainteresowania. Jeszcze daleki był Nowaczyński od histerycznej nieco notki z „Wiadomości Literackich” o zbliżającej się wojnie z lata 1939: „Do kroćset diabłów, kiedy się zacznie!…”. A o Hitlerze czytał w 1923 r. i wiedział, że w czasach wpływowych pułkowników („coloneli” jak pisywał) i przewrotów, „nasi hitlerowcy” (czyli legionowi zausznicy Józefa Piłsudskiego) czy inni wojskowi gdzieś w świecie będą absolutnie decydować, a słabi cywilni prezydenci typu Wojciechowskiego łatwo pójdą w odstawkę. Co prawda, Nowaczyński dał się zwieść paktowi Beck - Hitler z 1934 r. i na krótko uwierzył w odroczenie wojny, lecz potem znów trafnie zwietrzył przychodzący konflikt. Argumentował, że Polska należy do strefy niemieckiej, do mitteleuropy, zagrożonej mocno przez imperializm ZSRR. No i że Anglii nie wolno ufać. Znając Polski naiwny anglofilizm, silny już we wczesnych latach 20., ukuł nawet aforyzm: „Nie wszystkie konie można stawiać na Anglię”. Żeby jednak poznać dogłębniej Niemcy Hitlera z lat 1932–1934, na to Nowaczyński nie posiadał realnych szans, pozostawały mu rozważania pro i contra z oddali, pisane wbrew stanowisku większości prasy polskiej. Flagowe dzienniki Narodowej Demokracji były zbyt deficytowe, by wysyłać dodatkowego człowieka np. do Berlina. Już krążył i pracował tam, ulokowany od listopada 1931 r., Jerzy Drobnik, każdego tygodnia nadsyłający nowe telegramy i korespondencje. Nie wolno też zapominać, że wolności podróżowania nie było za Polski Piłsudskiego: nie każdy mógł dostać paszport.
Dziennikarz, publicysta, autor dramatów. Kim był Adolf Nowaczyński?
Współczesna Nowaczyńskiemu prasa, dzienniki, tudzież misternie ówcześnie przygotowywane kalendarze pism codziennych często zamieszczały poświęconą mu notkę biograficzną. „Dziennik Bydgoski” z 1932 r. obok dokonań na niwie literackiej uznał za najważniejsze prasową walkę z Niemcami w Warszawie podczas I wojny światowej oraz, że autor „Mocarstwa anonimowego” był tym, który jako pierwszy dał mocny, najodważniejszy sygnał do światopoglądowej, aktywnej na wszystkich poletkach życia narodowego, konfrontacji z Żydami. Był więc Nowaczyński konsekwentnym piewcą narodowego egoizmu, przeciwnikiem wszystkich odnóg, agentur, afiliacji socjalizmu. „Gdzie człowiek, który by zatrzymał bieg socjalnej, demokratycznej wariacji?” - pytał w tomie „Plewy i perły”. Nowaczyński stawiał zdecydowanie na tolerancję, ale dla prawdy.
Warto też przypomnieć inną stronę Nowaczyńskiego. Przeszedł on bowiem krętą drogę wewnętrzną, od katolickiego domu rodzinnego na podkrakowskim Podgórzu i religijności XIX-wiecznej, poprzez młodopolski bunt modernistyczny, elementy twórczości wyraźnie drwiące z tradycyjnej religijności, aż do powrotu i świadomej wiary w latach 30., do wielu tekstów na wskroś katolickich, jakie pisał, do zjazdów pisarzy katolickich, w których brał udział, do fascynacji postacią Brata Alberta, pielgrzymki do Rzymu na mszę sanktyfikacyjną św. Andrzeja Boboli i ostatecznie niezrealizowanej przez wojnę planu zamieszkania w klasztorze ojców Albertynów.
Czy rzeczywiście był jednym z „najwybitniejszych dziennikarzy Europy”?
Jasnym jest, że Cat-Mackiewicz pisząc te słowa w 1940 r. mógł wymienić albo Nowaczyńskiego, albo Antoniego Słonimskiego. O ileż mocniej znał i cenił myślowe meandry łączące go z monarchistą i sorelistą endeckim, mimo że to Słonimski dużo i gęsto wspominał J. Piłsudskiego. Natężenie działalności Nowaczyńskiego, bo jak pisał Alfred Jesionowski w „Prosto z mostu” sama ta publicystyka miała taki wpływ, iż sama w sobie była istotnym działaniem, powodowało, że śladów, polemik, anty-Nowaczyńskich kampanii w międzywojennej prasie powstawało wiele. Cat w jednym z artykułów o Nowaczyńskim w połowie lat 20. zauważał, że nagle wszyscy zaczęli naśladować nowaczyńskość w stylu nie mając ku temu zdolności i krzty talentu. Że wbrew sobie Nowaczyński… psuł krew polskiej i tak o niskim poziomie prasie. Wreszcie dodać wypada, że Nowaczyński, uczeń, bo nie absolwent surowego gimnazjum Rzeszowskiego, nie był Josephem Conradem, więc żaden Jean Aubry z Francji, a i prawie nikt w obozie endeckim nie rzucił się w zatokę życia pisarza za jego życia, aby dać pierwszą, omylną biografię. Tworzył dopiero zręby takowej Stanisław Podlewski. Pierwszy Podlewskiego sztych, bardziej uporządkowany odcinek taśmy życia Nowaczyńskiego, wydrukowało w kwietniu 1939 r. „Prosto z mostu”. Nastąpiła następnie era 63 lat zaledwie „włażenia w bidę” przyczynków. W 2002 r. książkowo, naukowo zawiłe „dzieje jego kariery literackiej” - o czym wiedzieli rodzimi futuryści już w 1921 r., obszernie przybliżył Jakub Malik. Zatem do dziś historycy nie chcą, nie potrafią skleić taśmy życia temu tytanowi pracy piórem. „Walczącej Polski towarzysz pancerny” - jak pisał Tadeusz Miciński - pozostaje raczej nieznany.
Słynął z niezwykle ostrego pióra.
Przede wszystko jego działalność publicystyczna była zadzierżyście pamfletowa, nieraz odwetowo obliczona na denerwację zaatakowanego, inteligentna, nieraz misternie kamuflowana, by zygzakami odniesień i porównań znów np. nadszarpnąć zakorzeniający się mit J. Piłsudskiego. Tak było z trzyczęściowym artykułem z listopada 1921 r., porównawczym z Napoleonem III, a uderzającym w naczelnikowskie rządy marszałka. Paralela ta przypadła do gustu Juliuszowi Zdanowskiemu. Nowaczyński pisał niezmiernie wiele o Żydach, niejednokrotnie naprędce i niechlujnie. Żydzi w dawnej i we współczesnej mu Polsce, w Anglii, w Niemczech i we Francji, w Stanach Zjednoczonych, nawet w Belgii czy w Związku Południowej Afryki, i ci żerujący handlowo wśród Hucułów – byli pod czujnym baczeniem tego „endeckiego wesołka” o aspiracjach historyka, badacza źródeł. Znakiem rozpoznawczym Nowaczyńskiego był też przerost makaronizmów, wtrętów obcojęzycznych, metafor, ostatecznie zapomnianych bon motów, jakie mozolnie przywracał na łamy gazet. Tworzył też aforyzmy własne: „Trzeba wciąż konfrontować entuzjastów ze sceptykami i porównać, po ile funtów zełgali, czy przesadzili i ci, i tamci”, „Grunt to reklama. Także reżyseria. I się nie przejmować. I mieć własne trąby jerychońskie”, „Ojczyzna jest drogą, jeżeli jest w niej tanio”. Wymyślał o Nowaczyńskim kilkakrotnie zabawne satyry Antoni Słonimski, natomiast o nim aforyzmy autorstwa słynnego Franca Fiszera – nie zostały nigdy zapisane. Bawił się słowem. Namiętnie udziwniał tytuły artykułów, podkręcał zdania figlowymi przekręceniami, tworzeniem zupełnie nowych wyrazów. Niekiedy na jakiś czas nagle stawały się modne lub przykuwały uwagę recenzentów – oczkowtiratielstwo, peowięta, intelektuele, judemokracja, judokomunizm sowiecki, cadyktator, faktomontaż. O Żydach ciągle pisał ironicznie, używając sformułowań: „nasi najsympatyczniejsi”, „mocarstwo anonimowe”, „krajowi cudzoziemcy” „Gidowie” - od komunizującego pisarza Andre Gide’a. Nowaczyński kochał też kino. Gdy po eskapadzie w Kownie w 1925 r. Nowaczyński zaczął pisać zamiast Kowno – wymyślnie Kaunas, natychmiast „Robotnik” skomentował, że „jest to wybryk godny tego stylistycznego i stylowego warchoła”. Z jego recenzjami kinowymi czy też zdawkowymi uwagami na ten temat X muzy liczyła się potężna w Łodzi włókniarska prasa… żydowska i je przedrukowywała! Mimo że Nowaczyński jaskrawo krytykował kierunek, w którym zmierza kinematografia spod znaku Hollywood, podnosząc, że w Sowietach słusznie nie puszczają tych produkcji. Więcej niż innych dziennikarzy interesowały go szczególne miasta polskie, jak: Warszawa, Kraków, Katowice, Lwów, Wilno, Poznań, Gdynia – pomiędzy którymi krążył oczywiście samolotem. Kraków nazywał krakauerską „prowincją Galilejską”, ironicznie wylęgarnią geniuszów i ministrów, Lwów – miastem „mohortowym”, „Tygrysowem”, Warszawę - Parszawą itp. Podobnie było z pisarzami: Żeromski – Żeremiasz, Wyspiański – Wyspiander, Słowacki – brat Julek itd.
Za swoje ostre słowa Nowaczyński płacił pobiciami.
I z tych słynnych między wojnami, przykrych pobić potrafił kpić, pisząc dwuczęściowy artykuł pt. „Dlaczego nas biją”… oczywiście o sporcie. W sanacyjnym „Kurierze Wileńskim” ripostowano mu „Niech Bóg broni, żeby Was bili, panie Nowaczyński. Pierwszy odpiszę protest. Ale wy nawet świętego wyprowadzilibyście z równowagi”. Ale do rzeczy. W II RP Adolf Nowaczyński został pobity po raz pierwszy tuż przed wyborami parlamentarnymi w 1922 r. Pisał wtedy w „Myśli Narodowej” i w „Rzeczypospolitej” ostre artykuły politykujące oraz opowiadania polityczne. Występował też jako mówca na wiecach „ósemki”, koalicji wyborczej, której przewodziła Narodowa Demokracja. Na wieść o pobiciu pisarza lwowscy studenci na czele ze Zdzisławem Stahlem wysłali telegram, podnoszący duże zasługi patriotyczne Nowaczyńskiego oraz życzący mu rychłego powrotu do zdrowia. Zaś satyryczny „Szczutek” kpił: „Nowaczyński tak długo narzekał na ospałość ruchu przedwyborczego… aż mu oko podbili”. W grudniu 1927 r. pobito go w Warszawie ponownie, o czym szczegółowiej pisał Sławomir Suchodolski. Podczas wyborów „brzeskich” w 1930 r. prasa pisała, że Nowaczyński dla bezpieczeństwa ukrywa się na terenie Wolnego Miasta Gdańska. Następnie, pod koniec maja 1931 r., Nowaczyński został uderzony w teatrze, w przerwie, przez czołowego działacza Legionu Młodych, Tadeusza Ryskalczyka, który uprzednio przeczytał w „Myśli Narodowej” kolejną już recydywistyczną „napaść w druku” pisarza na pieśń „My, pierwsza brygada”. Ta ofensywa kosztowała Nowaczyńskiego operacyjne wyjęcie lewego oka, co ilustrowała późniejsza o kilka lat okładka jednego z poznańskich pism ilustracyjnych. Nieszczęśliwa dola publicystyczna Nowaczyńskiego to także trzy więzienne wizyty odsiadkowe z lat 1918, 1923 i 1925. I to potrafił poddać zamachowemu kołu satyry w artykule… „Pochwała więzienia”. I także podczas zamachu majowego Nowaczyński przeszedł cięższe chwile; pojawiwszy się bowiem na moście Poniatowskiego, został od razu rozpoznany przez zbuntowanych żołnierzy, porwany - o czym donosiły enigmatycznie dziennik, i odstawiony na 3 dni pod klucz do koszar wojskowych.
Dlaczego dziś jeszcze warto sięgać do twórczości Nowaczyńskiego?
Nowaczyński odznaczał się kultem pracy i niebywałym wyczuciem kierunku „ducha czasów”. Przez niego pisany „odcinek” prasowy, czy to były całe numery wczesnej „Myśli Narodowej”, monarchistycznego „Liberum veto”, późniejsze „Ofensywy” czy też cykl „Przeciw prądowi” w „Rzeczypospolitej” Stanisława Strońskiego, zawierały mnóstwo treści, istne kolubryny nazwisk, „dorzecza” zagadnień rozlewające się na wszystkie tematy polityczne oraz społeczno-kulturalne. Nowaczyński, wielki fan lotnictwa i zagadnień militarnych, był też właściwie jedynym endeckim polemistą wobec sanacyjnej, wojskowej „Polski Zbrojnej”. Zdarzały mu się wygrane „kampanie”, serie artykułów na tematy ekonomiczne i o zapaści… szkolnictwa wyższego. Ponadto często tworzył z nutą kapitalnej satyry; jednym prześmiewczym artykułem „U. N. P. A nasza” potrafił zatopić poważną, wyborczą inicjatywę krakowskich akolitów marszałka Piłsudskiego w roku 1922, o czym wspominał Cat-Mackiewicz. Podobnie jak wielu innych pisarzy, Nowaczyński filozofował, dostrzegał kształt rzeczy przyszłych, narodziny nieszczęsnej globalizacji, uważał też za nieuchronny kult technologicznego rozwoju. Jako dziennikarz nie zamykał się w okowach obozu politycznego, któremu sprzyjał, i który nieraz ostro łajał, ba, najwięksi jego prasowi antagoniści z pasją czekali na jego kolejny artykuł. A i właśnie tych antagonistów ze szpalt gazet, z codziennej walki stronnictw, Nowaczyński traktować potrafił po koleżeńsku, spotykał ich po prostu w knajpach, np. zadziornego fightera sanacyjnego „Głosu Prawdy”, Wojciecha Stpiczyńskiego. Udzielał też wywiadów dziennikom żydowskim, skrajnie antyendeckim, gdzie trzeźwo poddawał ocenie stan sił i zamiarów Narodowej Demokracji, i trafnie kusił się na przepowiednie, że do steru władzy nie wrócą. Proszę mi podać nazwisko wybitnego sanacyjnego pisarza idącego na wywiad do „Gazety Warszawskiej”?
Chyba nie było takiego polityka. Nowaczyński natomiast potrafił zaskakiwać, publikował w lewicowo-liberalnych „Wiadomościach Literackich”.
Zawsze starał się być Nowaczyński o krok dalej niż starsi odeń, uprofesorowani endecy. Trzymał mocno z młodymi, „najmłodszym lasem”, jak ich nazywał. „Z młodymi trzeba naprzód leźć, po życie sięgać nowe” - dowodził z przekąsem. Być może to z tekstów wybitnego satyryka wykrystalizował Stanisław Piasecki nazwę tygodnika „Prosto z mostu”. Karolowi Zbyszewskiemu wróżył wielką karierę pisarza. Ale trzymał też Nowaczyński z „Wiadomościami Literackimi”. Zasiadał w jury dorocznej nagrody literackiej pisma, co satyrycznie ujął w „Cyruliku Warszawskim” Feliks Topolski. Werdykt owego jury za każdym razem roztelegrafowany, wraz z całym składem, szedł „drutami” niemal przez wszystkie pisma w kraju. Już pierwszy, sowicie wynagrodzony, występ Nowaczyńskiego w piśmie Grydzewskiego, z grudnia 1924 r., spotkał się z nieprzychylnymi opiniami, atakami i… zjadliwym wierszykiem, tym razem z Poznania. W „Wiadomościach Literackich” Nowaczyński uzbierał przeciwko sobie sporą kamarylę wrogów, wellsowców, satyryków i komunizujących ówcześnie lub nieco później liberałów, współpracujących z pismem. Bronił go tam w jednym liściku tylko Hemar i w jednej recenzji z „Młodości Chopina” Ksawery Prószyński. Co ciekawe, nie mógłby w „Wiadomościach Literackich” zaistnieć, gdyby nie uwielbienie redaktorskie dla talentu literaty i przyjaźń Mieczysława „Grydza” Grydzewskiego. Zapał ten uwielbieńczy jakoś pomijany jest w monografiach tygodnika. A przecież, jak dowodził jeden z archiwalnych listów już z „Wiadomości” londyńskich, drukowany po śmierci samego Grydzewskiego: staczał „Grydz” w międzywojniu istne boje, żeby drukować Nowaczyńskiego w „Wiadomościach Literackich” i żeby pozostali libertyni na ten dziwaczny eklektyzm przystali. Zaś Piłsudskiego autor „Boga wojny” podziwiał jak każdego epokowego człowieka. Nowaczyński już w 1914 r. poświęca mu wiersz, w którym mianuje go… marszałkiem Polski, potem jest obrończa broszura w roku 1917 i osobista rozmowa z Piłsudskim o dramacie „Wielki Fryderyk”. Przez długi czas, co najmniej kilkanaście miesięcy po 1918 r. Nowaczyński nad biurkiem spogląda na oprawioną podobiznę Piłsudskiego. Ziuk zapewne wycięty ze stron „Tygodnika Ilustrowanego” wisi obok Padera, czyli Paderewskiego, Hallera, Dowbora-Muśnickiego i innych. Ksawery Prószyński pisał w „Czasie” krakowskim, że nikt tak poetycko jak Nowaczyński nie sportretował powrotu Piłsudskiego z Magdeburga 10 listopada 1918 r. Dopiero potem nastało zupełne rozczarowanie, w tym w 1924 r. satyryczne opowiadanie o „wylaniu” marszałka z odnowionej „Rzeczypospolitej”. W 1927 r. zakamuflowane, jadowicie prześmiewcze i obfite w polityczne odniesienia opowiadanie o Piłsudskim i bankructwie ideowym PPS-u, pt. „Pech pana Pecha” skonfiskował komisarz rządowy dla miasta Warszawy. W 1933 r. Nowaczyński opublikował w „Wiadomościach Literackich” swoje legionowe wspomnienia, na ich finiszu dopiął jeszcze zakamuflowaną scenę z kina: defiladę wojskową z kroniki i starca oraz siebie krzyczącego do obojętnego tłumu kinomanów „baczność!”. Neuwert wyczuwał chyba, że bliski jest koniec życia marszałka. Wacław Zbyszewski podkreślał, że po śmierci Piłsudskiego Nowaczyński stracił już chęć na wojowanie publicystyczne z sanatorami, że Rydz-Śmigły i Walery Sławek to nie była ta liga, nie ta wybitność outsiderska, nie ta tragiczność losu najbardziej frapująca dramaturga.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
CZYTAJ RÓWNIEŻ: NASZ WYWIAD. Dr Meller: Adolf Nowaczyński był nieprzeciętną postacią II RP. Za niepokorną postawę zapłacił wysoką cenę
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/436328-kosiorowski-adolf-nowaczynski-juz-w-1930-r-wieszczyl-wojne