Nie tylko Śmiech współpracował z bezpieką, ale tak wytrwale i tak długo żaden z dowódców zamojskiego AK, a było ich kilku. Odmawiali współpracy, tak odmawiali…, można było odmówić! O zwykłych żołnierzach nie będę wspominał
— mówi portalowi wPolityce.pl dr Krzysztof A. Tochman, historyk, pracownik naukowy oddziału IPN w Rzeszowie.
wPolityce.pl: Jest pan uznanym badaczem dziejów Cichociemnych, ale nie tylko tym tematem pan się zajmuje. Nad czym obecnie pan pracuje? Co pan ostatnio opublikował?
Dr Krzysztof Tochman: Istotnie, pracuję nad różnymi aspektami działalności spadochroniarzy AK i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Pochylam się nad tym tematem, z przerwami, od początku lat osiemdziesiątych XX wieku. Znacznie wcześniej, bo od początków lat siedemdziesiątych zbieram materiały na temat zamojskiej AK. Interesuje mnie szeroko rozumiana biografistyka dziejów najnowszych. Od 1986 r. opublikowałem kilkaset artykułów i ponad 20 książek, w tym m.in. pięciotomowy „Słownik biograficzny cichociemnych”. Został bardzo wysoko oceniony przez specjalistów z Instytutu Historii PAN w Warszawie i w 2012 r. odebrałem I nagrodę w kategorii opracowań biograficznych. Były i inne wyróżnienia. Od prawie 20 lat jestem współpracownikiem redakcji „Polskiego Słownika Biograficznego” Instytutu Historii PAN w Krakowie. W 2016 r. wydałem m.in. „Legion Żydowski Adama Mickiewicza” oraz pod swoją redakcją „Nie zapominamy. Świadectwa pamięci o Romanie Brandstaetterze”, a kilka tygodni temu książkę o „Zapomnianych cichociemnych z Wydziału Spraw Specjalnych MON PSZ na Zachodzie”. Za kilka tygodni ukaże się monografia na temat Polskich Sił Zbrojnych. Obecnie pracuję nad kilkoma dalszymi, w tym biografią Józefa Śmiecha.
Ostatnio było o Panu głośno w kontekście filmu o kapitanie Józefie Śmiechu, ps. „Ciąg”, „Rzymianin”, „Szach”, bohaterskim żołnierzu kampanii wrześniowej, konspiracji ZWZ-AK i WiN, który walczył na Lubelszczyźnie z Niemcami, Sowietami i UPA. Ze strony twórców filmu i obrońców Śmiecha padły zarzuty, że nikt przez jego donosy do SB nie ucierpiał. Można było również usłyszeć, że korzystał pan tylko z dokumentów SB, a z nikim na jego temat nie rozmawiał. Czy może pan odnieść się do tych zarzutów?
Istotnie, nawet bardzo głośno… i to w całej Polsce południowo-wschodniej. Szereg osób, znanych i nieznanych, dzwoniło i pisało z zapytaniem: O co chodzi? Zadbał o to szczególnie poseł PiS i przewodniczący okręgu zamojskiego ŚZŻAK magister Sławomir Zawiślak, który prawdopodobnie chciał w ten sposób upiec swoje wyborcze „pieczenie”. W tym celu należało dokopać autorowi oraz prezydentowi Zamościa, który był wydawcą artykułu o Śmiechu sprzed 10 lat, no i na końcu rzeszowskiemu IPN, zatrudniającemu tak „podłego” historyka, który grzebie w żółtych papierzyskach, a nie powinien! Dobór występujących w tym specyficznym zamojsko-lubelskim paszkwilu też chyba nie był przypadkowy. Otóż zaproszono kilka osób, które nie tylko nie wiedziały, o co tak naprawdę chodzi, nie znały ani dokumentów ani relacji osób, którym Śmiech szkodził, ale w sposób charakterystyczny dla tych, którzy są osobiście zaangażowani lub mają jakiś interes w określonej sprawie, szeroko rozwodziły się nad tym, jaki to powinien być historyk, kto za nim stoi i jak nieetycznie postępuje w stosunku do tak zasłużonego żołnierza AK, czy też próbując udowodnić, że Śmiech to „podwójny” agent, który nikomu nie szkodził. Szczególny popis erudycji dał eks katedra ks. prof. dr hab. ppłk Franciszek Greniuk, zasłużony etyk KUL, a według zachowanych w IPN dokumentów, przez niemal 7 lat (1972-1979) zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o znamiennym pseudonimie „Józef”. Później miał odmówić współpracy… W 2007 r. publicznie jej zaprzeczył. Nie sposób nie wspomnieć o głównym narratorze Sebastianie Szajnerze, z zawodu psychologu, wnuku Śmiecha. Powołuje się on na przeprowadzony ze mną wywiad, a ja takiego mu nie udzieliłem. Potajemne nagrywanie, bez czyjejkolwiek zgody jest nie tylko moralnie naganne, ale i karalne. Warto w tym miejscu przypomnieć, że o współpracy Śmiecha z aparatem represji Polski komunistycznej pisali także historycy z lubelskiego IPN już w 2004 r., w książce pt. Rok pierwszy. Wszyscy, którzy współpracowali z bezpieką bądź ich bronią, notorycznie zaprzeczają tym faktom, i twierdzą, ze nikomu nie szkodzili, tylko tak sobie mówili, bo przecież bezpieka i tak wszystko wie…, istotnie – wiedziała, od tajnych informatorów. Tak może twierdzić albo osoba do końca amoralna albo dyletant. Szkodzili i to nieźle. Odczuł to na sobie i sam wojenny bohater, gdy trafił po raz pierwszy do więzienia…, zadenuncjowany przez najbliższą osobę, a po 1956 r. po raz drugi, gdy w pracy wynikły nadużycia, i doniósł kolega. Później tym samym odpłacał swoim bliskim, prawie w każdym upatrując wroga „władzy ludowej”. To szczególnie nikczemny chwyt konfidentów, którzy za donoszenie pobierali wynagrodzenia. A cierpienia rodzin osób inwigilowanych, stres samych „figurantów”, rewizje w domu, nękanie w pracy, szkole, namawianie kolejnych do współpracy itd. – to nie szkodzenie? Wystarczy przeczytać opinię oficerów SB na temat Śmiecha, jaki był zasłużony dla władzy komunistycznej i do czego się przyczynił. Niektóre relacje i informacje od osób, które go znały, są porażające. Dotarłem do wielu rodzin… Nie sposób przecież ich tutaj cytować ale w książce oczywiście będą. Należałoby zapytać ile polskich podatników kosztowała produkcja tego filmu - paszkwilu, który nie ma nic wspólnego z naukowością, ile kosztowała podatnika jego emisja w państwowej telewizji Lublin TVP3? Telewizja państwowa to nie prywatny folwark tej czy innej partii, tego czy innego środowiska.
Zarzucano panu, że jest pan Ukraińcem i dlatego atakuje pan Śmiecha. To prawda?
Kosmiczne pytanie, panie redaktorze. Jednak rzeczywiście taki zarzut się pojawił, początkowo w sposób zawoalowany, że jestem inspirowany, a później, że jestem Ukraińcem. Na przestrzeni ostatnich 40 lat byłem Niemcem, Żydem, i oczywiście antysemitą. Niektórzy ze znajomych mówią z uśmiechem, że jestem chyba Chińczykiem, bo mam skośne oczy i gestykuluję mówiąc. Rzetelny historyk nie służy żadnej władzy, to rola propagandzistów i klakierów. Od końca lat 70. XX w. mam prawie stale jakieś problemy z władzą i bezpieką. Przez SB byłem nękany równo 10 lat, skutkiem tego nie zostałem na uczelni, nękany rewizjami i przesłuchaniami, później za AWS „uwalono” mi książkę pt. „Adam Boryczka. Z dziejów Win-u”, t. 2 bo nie chciałem wyciąć akapitu na temat gen. Antoniego Hedy, słynnego „Szarego” z kieleckiego WiN-u, cytując jego poglądy. Twierdził on, że Buzek i Krzaklewski to „zdrajcy”, gdyż wyprzedają majątek narodowy i służą „międzynarodówce brukselskiej”. Historyk przedstawiając określoną postać nie musi utożsamiać się z jej światopoglądem, ale tak postrzega to polityk…”.
W końcu nieznani sprawcy napadli na rzeszowską drukarnię i zniszczyli jej tekst. Po ukazaniu się książki M. Argasińskiego „Konspiracja w powiecie lubaczowskim 1939-1947” (2010 r.) na temat m.in. UPA, zostałem wrogiem narodu ukraińskiego, a redaktorzy „Naszego Słowa” chcieli mnie postawić przed Trybunałem w Strasburgu. Nie lepiej było też za PO, a jak jest dzisiaj, to wszyscy zainteresowani wiedzą. Jednym słowem hucpa! Ukraińcy to była ogromna fobia Józefa Śmiecha… A dzisiaj partyjny działacz z Zamościa, manipulując kombatantami i opinią publiczną, grając na stereotypach i wciąż żywej pamięci trudnych relacji dwóch narodów, usiłuje deprecjonować niewygodne dla siebie i znajomych treści rzekomym ukraińskim pochodzeniem tego, kto je wygłasza…. Jestem Polakiem, nikt mnie nie inspiruje i chciałbym żyć w normalnym państwie, w którym docenia się naukową rzetelność i obiektywizm, w którym polityk pełni służebną rolę wobec obywatela – wyborcy, a nie usiłuje zastraszać i zakłamać rzeczywistość dla osobistych zysków! Czy to wiele?
Na czym polegała współpraca Śmiecha z SB? Jakie działania mu zlecano? Komu zaszkodził?
To ogromny wielowątkowy temat. Nie sposób go omówić czy opisać nawet w kilkudziesięciu zdaniach. Po zadeklarowaniu formalnej współpracy w 1958 r. pod ps. „S”, a później i „A”, a informacji SB udzielał znacznie wcześniej, na „pierwszy ogień” poszli ci, o których najwięcej wiedział. Byli to przede wszystkim legendarni dowódcy podziemia niepodległościowego oraz ci, z którymi był sądzony w Lublinie, a później siedział w więzieniach. Opisałem to w wielkim skrócie w publikacji pt. „Od wzniosłości do zdrady. Przypadek kapitana Józefa Śmiecha (1915-1982) Tajnego Współpracownika Bezpieki”. Artykuł ukazał się drukiem na początku listopada 2018 r. w piśmie naukowym „Humanities and Social Sciences”. Był też i ks. bp, jego sąsiad – Henryk Strąkowski, wybitna postać, jak również zwykli ludzie ze skierbieszowskiej gminy. Ale dotarłem do materiałów i osób, które twierdziły, iż niewykluczone, że Śmiech poszedł na współpracę wcześniej – jako tzw. agent celny, jeszcze w więzieniu wronieckim, gdzie przebywał w latach 1947-1950.
Z czego wynikają Pańskie wnioski?
Ja nie przesądzam, to wyszło z kręgu takich osób, jak byli więźniowie reżimu komunistycznego, m.in.: Konrad Bartoszewski „Wir”, Jan Pazdro „Orzeł” oraz lubelskich historyków. Nie jestem na obecnym etapie upoważniony do podania ich personaliów. Otóż Śmiech został zatrudniony w więzieniu na bardzo eksponowanym stanowisku w administracji, w biurze, w księgowości. Stanowisko to było nieosiągalne dla więźnia politycznego, skazanego na 10 lat! Oczywiście ten fakt był ukrywany do końca, bano się. Na ten temat prawdopodobnie nie zachowały się oficjalne dokumenty Działu Specjalnego UB. Jako zaufanemu konfidentowi zmieniano dwukrotnie pseudonimy, przeznaczając do nowych, kolejnych zdradzieckich zadań. Ostatnio posługiwał się pseudo „Wicher”. Wówczas w latach 1978-1981 jako prowokator SB został zatrudniony przez swoich mocodawców jako „kolporter” podziemnej prasy, bezdebitowej, „działając” w ROPCiO i KPN. Rozprowadzając te materiały (m.in. „Opinia”, „Gospodarz”) wśród znanych sobie konspiratorów z byłej AK i WiN, które przywoził z Lublina, zalegendowany jako odwiedzający córkę, po prostu ich wszystkich denuncjował. M.in. wspominał mi o tym Marian Piłka, znany prawicowy opozycjonista. Są na ten temat dokumenty, publikacje i oczywiście relacje osób, z którymi rozmawiałem. Warto wymienić tutaj takich autorów, historyków jak doktorzy i wykładowcy: Łukasz Kamiński, były prezes IPN, i Grzegorz Waligóra. Na ten temat pisał również znany dziejopis lubelskiej „Solidarności” Eugeniusz Wilkowski, który był pod wrażeniem pracowitości konfidenta „Wichra”. Jak pan widzi, nie byłem pierwszy… Tak więc „łupem” skierbieszowskiego prowokatora kpt. Śmiecha padło małżeństwo Czopów, (Stanisław i Helena), cichociemny Marian Gołębiewski „Irka” (tego zasłużonego konspiratora zwalczał przez całe swoje życie), Waldemar Gałaszkiewicz, Irena Zakrzewska, księża Waldemar Ożóg i Jan Franczak, a nawet student z Wrocławia Marek Burak, wybitny działacz SKS oraz wielu innych. Cierpieli oni, cierpiały rodziny, inwigilowani, wzywani na przesłuchania, straszeni, umierający w młodym wieku na serce, wsadzani do więzień. Ale to przecież nic takiego…O ostatniej być może „akcji” prowokatora z roku 1981 r., związanej ze Zwierzyńcem, opowiedział mi wybitny archiwista zamojskiej konspiracji, oficer AK, dowódca WiN – Jan Gieysztor ps. „Szachowski”. Zobowiązał mnie abym ujawnił to po jego śmierci. Ale to już temat na samodzielny artykuł, związany też z ks. Eugeniuszem Kościółko.
Zastanawia mnie, co sprawiło, że Śmiech o którym pisze pan, że był polskim oficerem nieludzko doświadczonym przez reżim komunistyczny zdecydował się na współpracę z SB?
Tak było istotnie, poniewierany, nawet zbity do nieprzytomności, jak wspominają współwięźniowie, do których dotarłem. Ale mówimy tutaj o pierwszym okresie uwięzienia, tym dziesięcioletnim. Po 1956 r. już było nieco inaczej, bezpieka bardziej w sposób psychologiczny starała się podejść „figuranta”, obiecując opiekę, tłumacząc, że to dla wspólnego dobra, przeciw wrogom ludowej Ojczyzny, zachodowi, oferując „kasę” i dobre stanowiska, zapewniając, że o tym się nikt nie dowie…, to podstawowe argumenty. I nasz bohater, rozważając „za i przeciw” pękł… Ale tutaj też wchodzi w grę jego stan psychofizyczny, na co mi zwrócił uwagę jeden ksiądz, który się z nim przyjaźnił –niepohamowana żądza bycia kimś, odegrania się, ambicja…, wyjazdy, spotkania, no i też spokojne życie, pod parasolem ochronnym bezpieki. Bo przecież wiemy, że większość żołnierzy podziemia niepodległościowego była inwigilowana aż do czasu „przełomu” lat 1989-1990, i nie mieli spokoju.
Należy przypomnieć, że Józef Śmiech po zwolnieniu z więzienia mieszkał z rodziną w Bydgoszczy i pewien czas w Lublinie, a gdy już na stałe osiadł w Skierbieszowie, od końca lat 50. XX w. zajmował intratne stanowiska w gminie i powiecie zamojskim. A więc kierownika sklepu Spółdzielni „Rozwój”, prezesa Gminnej Spółdzielni „SCh”, prezesa Pow. Związku Spółek Wodnych w Zamościu – prezesa Gromadzkiej Spółki Wodnej w Skierbieszowie, kierownika piekarni. Tylko nieuk, dyletant, może nie zdawać sobie sprawy, że w PRL kandydatury na pewne stanowiska musiały zyskać aprobatę PZPR i SB. Oczywiście, niektórzy zastanawiali się, jak to, zaraz po wyjściu z więzienia takie stanowiska, przecież Śmiech to „wróg ludu”, wieloletni więzień, coś jest nie tak, czy przypadkiem nie poszedł na współpracę…? Wówczas były to domysły, dzisiaj są setki dokumentów…, których nie sposób zebrać w jednym, nawet obszernym tomie.
Czytając pana artykuł „Od wzniosłości do zdrady. Przypadek kapitana Józefa Śmiecha (1915-1982) Tajnego Współpracownika Bezpieki” w „Humanities and SocialSciences” zainteresowała mnie informacja o spotkaniu Śmiecha i innych dowódców WiN z korespondentem brytyjskiego pisma „Sunday Times” Williamem DerekiemSelby. Intrygujące jest też to, że na spotkaniu pojawili się przedstawiciele UPA. Czemu miało służyć to spotkanie? Skąd się tam wzięli przedstawiciele UPA?
Istotnie to ciekawa sprawa. Jest ona już opisana przez lubelskich historyków, m.in. prof. Rafała Wnuka, są też obszerne zeznania samych oskarżonych, których UB zdołało ująć za pomocą tajnych informatorów. Wydarzenie to dotyczyło spotkania dowódców polskiego WiN i UPA w Kolonii i folwarku Władzin, w gm. Uchanie, 2–3 sierpnia 1946 r. Wcześniej była udana akcja na Hrubieszów, w ramach zawartego porozumienia o zawieszeniu broni by powstrzymać wspólne walki, a przede wszystkim wyrzynanie polskiej ludności przez kurenie ukraińskie. Zrozumiano, że jest jeden wspólny wróg – Związek Sowiecki. Przez różnego rodzaju koneksje rodzinne, towarzyskie, oczywiście w tym przypadku po linii AK – WiN, zaproszono brytyjskiego korespondenta, prawdopodobnie, współpracownika zachodnich służb specjalnych, by na miejscu, na ziemi zamojskiej, gdzie trwał opór przeciwko komunistycznemu zniewoleniu, przedstawiciel zachodu mógł przekonać się jak jest naprawdę. Oczywiście ci zachodni „sojusznicy”, którzy nas kiwali na lewo i prawo, zdawali sobie sprawę, jaki jest układ sił na świecie i komu przypadła Polska na mocy umów w Moskwie, Teheranie i Jałcie. Nawet prezes PSL i wicepremier Mikołajczyk także, ale myśleli, że może coś zmienią, stanowiska i apanaże też miały niepoślednie znaczenie. Niestety, autentyczni polscy patrioci, którzy siedzieli w lasach, wiedzieli, że nie można się poddać, liczyli też na III wojnę światową, do czego zachęcał propagandowo zachód na czele z USA. Do dzisiaj nie wyciągamy z tego żadnych wniosków. Nastąpiło więc spotkanie dowódców polskiego i ukraińskiego podziemia z Selbym, a później przegląd partyzanckiego wojska. Było nawet działko, jak zapamiętał tłumacz, były żołnierz AK Janusz Kaźmierczak, z którym rozmawiałem. Wśród takich dowódców WiN jak: komendant obwodu Wacław Dąbrowski „Azja”, por. Kazimierz Witrylak „Hel”, por. Czesław Hajduk „Ślepy”, por. Stefan Kwaśniewski „Wiktor”, por. Henryk Lewczuk „Młot” i por. Zenon Jachymek „Walenrod” znalazł się i Śmiech, który nie pełnił w tym czasie żadnej funkcji w podziemiu niepodległościowym. Z tej niecodziennej wizytacji Selby opublikował na zachodzie kilka artykułów. Oczywiście to nic nie dało. Niebawem został uznany za persona non grata, a prawie wszystkich, którzy mieli coś z tym wspólnego z tym wydarzeniem i nie uciekli za granicę, zgarnęła komunistyczne UB. Z warszawskiego liceum porwano nawet łączniczkę WiN, Barbarę Kurnatowską, po której ślad zaginął na szereg miesięcy…
Co się z nią stało?
Barbara Kurnatowska to była wspaniała dziewczyna, łączniczka Szarych Szeregów, brała udział w powstaniu warszawskim. Cudem uniknęła śmierci z rąk ukraińskich faszystów, współpracujących z Niemcami. Była spokrewniona z kpt. Dąbrowskim „Azją”, komendantem obwodu hrubieszowskiego WiN. Gdy ją porwali ubecy z Liceum im. Batorego w Warszawie miała 17 lat. Poszukiwała ją rodzina. Więziona była na Mokotowie i Zamku lubelskim, skazana na 3 lata więzienia. Dopiero po wyroku wysłała z więzienia pierwszy list do swojej matki. Jednak w wyniku amnestii zwolniono ją po pół roku. Aż do lat 80. XX w. była prześladowana przez komunistyczne służby specjalne.
Czy kombatantów AK, NSZ i innych formacji niepodległościowych należy lustrować? Może lepiej zostawić tę sprawę i wrócić do niej np. za 50 lat?
Pytanie zasadne tylko bardzo przewrotne, panie redaktorze. Czy mówimy o obecnym stanie prawnym, czy raczej o naszych ocenach procesu lustracji w dzisiejszym „wydaniu”… I jeszcze jedno, z pewnością nie można nazywać lustracją badań i publikacji naukowych, które dotykają problemu współpracy z organami bezpieczeństwa PRL. Wykorzystujemy tu dokumenty pozostałe po komunistycznej policji politycznej i musimy zmierzyć się z nimi… i z tym, że mogą „zarysować” wiele wizerunków, mogą zdemolować wyidealizowany obraz osoby, ale i również pokazać tych sprawiedliwych, niezłomnych. Jest wiele pięknych przykładów, zapomnianych polskich patriotów. Natomiast oczywiście, że należy lustrować tych, którzy pełnią określone funkcje publiczne. Rozumiem to szeroko, także jako funkcje pełnione społecznie w stowarzyszeniach, organizacjach, związkach (w ostatnim czasie dołączono do tej grupy Polski Związek Łowiecki, czy Polski Związek Piłki Nożnej). A więc przede wszystkim polityków, księży, sędziów, prokuratorów, historyków, nauczycieli, wykładowców itd., ale nie za 50 lat. – to są ludzie zaufania publicznego. Prawdziwych kombatantów już żyje tylko garstka, i pole do „popisu” (nie mylić z partiami) mają historycy, którzy powinni badać i pisać prawdę o tamtych czasach. To oczywiście nie lustracja. Nie tylko Śmiech współpracował z bezpieką, ale tak wytrwale i tak długo żaden z dowódców zamojskiego AK, a było ich kilku. Odmawiali współpracy, tak odmawiali…, można było odmówić! O zwykłych żołnierzach nie będę wspominał. O tym będzie w książce. Konfidenci są wśród nas, oni dalej pracują, są dalej odznaczani najwyższymi orderami państwowymi, chowani z honorami, a jakie mowy pogrzebowe? Jaki to był wspaniały, dobry człowiek, naukowiec, samorządowiec, polityk, patriota, generał… siedział w więzieniu, działał w „Solidarności” itd. itp! I salwa honorowa WP. Mnie wówczas ogarnia po prostu śmiech. Niech jednak miłosierny Bóg przebaczy i da im życie wieczne – jakby powiedział kapłan! Niech przebaczy ale i powie bądź napisze prawdę. „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. Prawda o nas i o tych co nie żyją. Ale trzeba też zmienić odnośną ustawę, ją uchwalali ludzie, którzy byli bardzo zaangażowani w poprzedni system, ludzie wywodzący się z „okrągłego stołu” i Magdalenki. Oni ustawy robili „pod siebie”. Reasumując, tematu lustracji nie podjęło żadne środowisko. No cóż… konfidenci dalej są przydatni każdej formacji politycznej. Ale jak mówią słowa Ewangelii – Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło… I tak było i jest w przypadku naszego wojennego bohatera. A za 50 lat panie redaktorze, już nie będzie i nas, i Polski – tylko, być może, pozostanie las…
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/431351-nasz-wywiad-dr-tochman-ipn-konfidenci-sa-wsrod-nas