Pod hasłem „Dla Ciebie, Polsko” ulicami Warszawy przemaszerowało, jak twierdzi policja, ok. 250 tys. ludzi. Byłam, w grupie kombatantów organizacji niepodległościowych, widziałam, szli i szli bez końca. Najpierw wojsko, potem władze państwowe, a potem obywatele, stolicy, z całej zresztą Polski. Widać było górali, ludzi z Kołobrzegu, z Gdańska, Lublina, z całego kraju. Jacyś Węgrzy, Słowacy ze swoimi flagami, Irlandczycy, Szkoci, rodacy z Wielkiej Brytanii i Montrealu.
Po raz pierwszy od 2009 roku, kiedy Młodzież Wszechpolska zaczęła zgromadzenia organizować, miał on charakter państwowy, z uczestnictwem najwyższych władz. Kiedy przypominam sobie próbę skrzyknięcia podobnego marszu przez prezydenta Komorowskiego, kiedy w szeregach widać było kilkuset znudzonych urzędników państwowych, garstkę posłów z Platformy, a dookoła uwijających się ich propagandystów z mediów głównego nurtu, różnicę widzi się jak na dłoni. Ilościową oraz jakościową.
100 lat temu, niespodziewanie, pojawiła się korzystna dla nas koniunktura międzynarodowa. W wyniku klęski zaborców i zwycięstwa mocarstw sprzymierzonych, Polacy otrzymali wielką szansę. Mogli przystąpić do sklejania ziem, pozostających przez 123 lata pod trzema zaborami, unifikować urzędy państwowe, język, kulturę, wyrównywać poziomy gospodarki. Ale potrzebni byli także przywódcy, mądrzy i dojrzali, wielcy patrioci, no i naturalnie duch w narodzie. I żadnego z tych składników nie zabrakło. Każdy z liderów, Piłsudski, Dmowski, Paderewski, Witos, Korfanty i gen. Haller prawie wzorcowo odegrali swoje role, i w końcu prezydent Stanów Zjednoczonych T.W. Wilson wpisał do memoriału pokojowego punkt 13, „utworzenie niezależnego państwa polskiego”. I tak się zaczęła ciężka, mozolna praca, która trwała przez 20 lat, i w wyniku której Rzeczpospolita doszlusowała - rozwój gospodarczy, dobrobyt mieszkańców, demokratyczne procedury - do Europy. Potem 5 lat wyniszczającej wojny, 45 lat komunistycznej dyktatury i 29 lat Pan Bóg wie czego, i oto nareszcie Polacy mogą cieszyć się owocami niepodległości. Oczywiście, nie wszystkich raduje wzrost zamożności ludzi i prestiż kraju w świecie. Wysoki urzędnik Unii Donald Tusk nazwał nas „bolszewikami” – co jest o tyle dziwne, że w marszu brali udział głownie ci, którzy z bolszewią walczyli, natomiast jego partia bardzo pilnie strzeże, aby tej bolszewii włos z głowy nie spadł i konto w banku nie zmalało. Z kolei lider opozycji Grzegorz Schetyna zapowiedział, i było to zdumiewające, że „wspólne świętowanie będzie możliwe, kiedy Platforma wygra wybory”. Niech żyje „prawdziwy demokrata”, który publicznie raz jeszcze powtórzył, że demokracja, pluralizm partyjny, tolerancja istnieją w Polsce tylko wtedy, kiedy Platforma trzyma władzę. Czy istnieje w PO jakaś granica ignorancji?
Oczywiście, 11 listopada, to data symboliczna, bo Piłsudski wrócił np. do kraju 10. Można by zaproponować jedną czy dwie inne uprawnione daty, ale przyjęliśmy i obchodzimy 11. W niedzielę przeszłam niemal cały szlak Marszu i oto kilka spostrzeżeń reportera. Duża rozpiętość wiekowa uczestników - sporo kombatantów Solidarności i powojennych organizacji antykomunistycznych, ale także wiele dzieci i mnóstwo młodzieży. Dalej, jak bezpieczne było to zgromadzenie, dowodzi ilość małych dzieci, które szły, były wiezione i niesione, ale także brały czynny udział w imprezie – śpiewały hymn w grupach, rozdawały grochówkę, wypowiadały się dla mediów. I ciekawe, ludzie byli dla siebie znacznie uprzejmiejsi niż na co dzień, choć jak wiadomo grzeczność nie jest naszą najmocniejszą stroną. Choć prawdę mówił także Tweet prof. Zdzisława Krasnodębskiego, że – niestety, niestety! – było kilka grupek narodowców na gazie, klnących jak szewcy i sikających po bramach. I organizatorzy powinni coś z tym na przyszłość zrobić. Narodowcy, to nie żulia z ulicy, prawda?
Ocean biało-czerwonych flag! I tylko gdzieniegdzie widać było znaki ONR-u i jakieś dziwne czarno-białe sztandary, z niezidentyfikowanymi znakami, które tonęły w morzu bieli i czerwieni. Następna uwaga - znakomita praca policji. Jak należy – niewidoczna, ale skuteczna. Już na granicy zatrzymano kilka grup członków organizacji ekstremistycznych, około 400 ludzi, choć policja była widoczna w pobliżu KOD-ziarzy, gotowa wkroczyć, gdyby doszło do awantur. Jakaż krzepiąca różnica do wszechobecnych, agresywnych, upolitycznionych służb z czasów marszów w latach 2009 – 14! Transparentów, banerów, podkoszulków z hasłami ideologii zbrodniczych, hitlerowskiej i komunistycznej – nie zanotowałam. Szybko uporano się z transparentem, ni z gruszki ni z pietruszki, „Kobiety przeciw faszyzmowi”. To pewne odkrycie, więc może następnym razem, tuż obok, znajdzie się miejsce dla innego, ”Kobiety przeciw komunizmowi”, bardziej w Polsce a propos?
Już 11 przed południem w TVN i Polsacie widać było gorączkowe poszukiwania narracji, aby uderzyć w „faszystowski marsz”, który się jeszcze nie odbył. Przypomina mi się ubiegłoroczna prowokacja korespondentki Associated Press w Warszawie, Vanessy Gery, która na dobę przed imprezą wyprodukowała fake news o „marszu 60 tys. polskich faszystów”, powtarzanej potem z upodobaniem przez światowe media lewicowe. Narrację taką w TVN podyktował w niedzielę rano Aleksander Smolar. A potem powtórzył ją były prezydent Komorowski, następnie poseł Zembaczyński, który powtarzał: „oto nasze władze dołączyły do nacjonalistów i osób faszyzujących”. Choć co to znaczy „osoby faszyzujące” oraz jak się mają do Marszu Niepodległości, nie wyjaśnił. Właściwie do dziś trwa z tamtej strony niejaka konsternacja, bo choć nie było zadym, wszystko poszło gładko, mówić dobrze nie chcą, a żle nie bardzo mogą. Poseł Zembaczyński podłożył się innym gościom programu „Minęła 20”, twierdząc, że „władze nie wymyśliły nic prócz Marszu, który zresztą zawdzięczają narodowcom”. Wtedy usłyszał o lawinie inicjatyw, wystaw, koncertów, muzyki poważnej i popularnej, pokazach filmowych oraz kuchni polskiej, o maratonach, wspólnym śpiewaniu, w szkołach, na placach, w powietrzu i w Narwi, w wykonaniu grupy „morsów”, w kraju i za granicą. Słowem, to nie jest dobry czas dla opozycji jaką mamy, a dla polskiego społeczeństwa kolejna dobra wiadomość.
Ostatni Marsz Niepodległości, po tych wszystkich wirażach z delegalizacjami, rozwiązaniami i przywracaniem ważności, to nasze wspólne zwycięstwo. Choć, i to dyrektywa na następny rok, mało było wspólnego marszowego śpiewania, no i trzeba pomyśleć o nowych hasłach do skandowania, żeby publika nie powtarzała na okrągło o sierpie, młocie i czerwonej hołocie, czy wieszaniu na drzewach komunistów, bo to hasła nie na tę okazję. A obok takich jak „Bóg, honor i ojczyzna” i „Cześć i chwała bohaterom”, więcej takich jak „Płacze Anglia, płacze Francja, tak się kończy tolerancja”. Nowe realia, nowy język. No i apel do organizatorów marszu narodowców: nie ma alkoholu, przynajmniej w drodze do stolicy, nie ma „wiązanek”, no i nie ma sikania po bramach. I to nie jest czepianie się, tylko podstawowe oczekiwania cywilizacyjne, które obowiązują także narodowców.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/420884-marsz-radosci-i-dumy