Druga Rzeczypospolita to nie jest „złota epoka”, jak dzisiaj się ją postrzega
— mówi w rozmowie z wPolityce.pl Tomasz Sikorski, historyk i politolog, prof. Uniwersytetu Szczecińskiego, autor wstępu do wspomnień Jana Pękosławskiego „Dla potomnych. Z okresu zarania naszej niepodległości 1919-1926”.
wPolityce.pl: Zbliżamy się do kulminacji obchodów 100-lecia odzyskania przez Polskę Niepodległości. Co można w kilku zdaniach powiedzieć o Polsce sprzed wieku i jej obywatelach?
Prof. Tomasz Sikorski: Druga Rzeczypospolita to nie jest „złota epoka”, jak dzisiaj się ją postrzega. To okres w polskiej historii niezwykle skomplikowany. Oprócz bezspornych sukcesów mamy „społeczny rewers”: bieda, nędza, bezrobocie, prostytucja, analfabetyzm, brak dostępu do kanalizacji, wodociągów, czy elektryczności. To nierozwiązany problem mniejszości narodowych (ponad 30% obywateli), biurokracja urzędnicza i gospodarczy regres. Dziś międzywojnie zwykło się idealizować czy też mitologizować. Ikony niepodległej – jej Ojcowie: Piłsudskiego, Dmowskiego, Witosa i Daszyńskiego przyćmiły spojrzenie z szerszej perspektywy na Polskę, gdzie ponad 70% obywateli stanowili mieszkańcy wsi. Nie piszemy i nie mówimy o tym, jak wyglądał pejzaż społeczny i topograficzny wielkich miast, gdzie oprócz luksusowych kawiarni i klubów, eleganckich sklepów galanteryjnych, znajdowały się patologiczne dzielnice biedy, tysiące porzuconych dzieci, włóczęgów i żebraków. To Polska „A” i „B”, i nie chodzi tylko o formułę użytą przez Melchiora Wańkowicza, ale Polska „pęknięta”, której wyidealizowany obraz powinniśmy konfrontować ze spojrzeniem z „mikroskali”, niejako „oddolnie”, gdzie oprócz „cudu nad Wisłą”, wygranej batalii o granice państwa, mamy prawie pięćdziesięcioprocentowy analfabetyzm na Podlasiu, strajki robotnicze i chłopskie (np. w tzw. Wielkim Strajku Chłopskim w 1937 r. zginęło 44 chłopów, 5 tysięcy aresztowano, a 617 uwięziono na mocy wyroków sądowych), tysiące „bieda–prostytutek”, świadczących swoje usługi za 50 gr. (tyle kosztował nie cały bochenek chleba lub dwa litry mleka). Oczywiście takich przykładów słabości państwa można by wymienić więcej.
Czy nie jest tak, że odzyskanie niepodległości to bardziej zrządzenie losu, wyjątkowo nam wówczas sprzyjającego, niż zasługa Polaków ich myśli i czynu niepodległościowego?
Sądzę, że prawda tkwi po środku. Nie byłoby „listopada 1918 roku”, gdyby nie sprzyjająca koniunktura międzynarodowa i aktywność niemal wszystkich obozów politycznych. Różnice dotyczyły strategii i taktyki oraz wizji przyszłości. Cel jednak był wspólny – niepodległość. Ona nie mogła rozwiązać ówczesnych problemów, o których wyżej wspomniałem, na pewno nie z dnia na dzień, ale w mniemaniu działaczy prawie wszystkich ugrupowań politycznych była warunkiem sine qua non podjęcia ich w przyszłości. Zapóźnienie Polski, z którym i dziś się borykamy, było i jest przecież w dużym stopniu skutkiem zaborów.
Sytuacja gospodarcza odrodzonej Polski jest fatalna. Niektórzy z historyków zajmujących się tym okresem naszych dziejów uważają, że w latach 1918-1926 kraj jest w zasadzie pogrążony w permanentnym kryzysie gospodarczym. A jak przedstawia się stabilność państwa polskiego od strony politycznej? Czy przyjęta w 1921 r. konstytucja marcowa pozwala tę stabilizację polityczną osiągnąć?
Powracając na moment do Pańskiej tezy o permanentnym kryzysie gospodarczym należy pamiętać, z jakiego punktu wyjścia Polskę odbudowywano. Po pierwsze, spuścizna zaborów pozostawała wiele do życzenia. Inaczej wyglądał „rozwój gospodarczy” w zaborze pruskim, w Królestwie Polskim a jeszcze inaczej w Galicji. Ewidentne były już wówczas dysproporcje rozwojowe. Po zaborach i po I wojnie światowej, także po chaosie rewolucji odziedziczyliśmy nie tylko zapaść cywilizacyjną, ale również zniszczoną infrastrukturę (drogi, mosty, zakłady przemysłowe). A jeszcze do tego wszystkiego dochodził raczkujący kapitalizm. Polska przecież była państwem rolniczym, właściwie dopiero wchodzącym na drogę industrializacji i nowoczesności. Jeśli zaś chodzi o drugą część Pańskiego pytania, to jest to sprawa już na ogół znana. Pozorna zgoda osiągnięta w listopadzie 1918 r. szybko przerodziła się w polityczną wojnę. Poszczególne stronnictwa różniło właściwie wszystko, od stosunku do przemian ustrojowych, po reformę rolnictwa. Nawet w sprawie kształtu przyszłych granic więcej nas dzieliło, niż łączyło. Konstytucja marcowa pisana na „modłę” francuską w swojej istocie była dokumentem mającym ograniczyć wpływ Piłsudskiego na bieżącą politykę. Była pisana przeciwko niemu. To nie ulega wątpliwości. Inna sprawa, czy Piłsudski zamierzał z tej władzy skorzystać już u progu niepodległości. Cały system demokratyczny, we wszystkich swych formach, zawodził. Dalekosiężne reformy społeczne z lat 1918–1919 niemal natychmiast zostały przyhamowane, nie zrealizowano reformy rolnej, wybory do parlamentu w 1922 r. przerodziły się w wielką wojnę o władzę. Stosowano w niej przecież narzędzia i środki dalekie zarówno od demokracji, jak i zwykłej przyzwoitości. Nie wspomnę już o nagonce na Prezydenta Narutowicza i jego zabójstwo. Innymi słowy atmosfera tamtych czasów daleka była od obrazu idealnego, który dzisiaj niestety fałszywie tworzymy. W pewnym sensie jest to jednak zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że budując III RP szukamy jakiejś kotwicy. Międzywojnie w sferze symbolicznej (wolna i niepodległa) doskonale się do tego nadaje. Dodatkowo jest to w pewnym sensie reakcja na permanentne zohydzanie II RP i Ojców Niepodległości (zwłaszcza Piłsudskiego) przez niemal cały okres PRL–u. Kiedyś o międzywojniu pisano wyłącznie w „czarnych barwach”, dziś niemal wyłącznie się je koloryzuje. I jeden, i drugi obraz jest fałszywy. To nie była „czarno–biała” epoka, ale dominowały w niej odcienie szarości. W każdym razie z tej perspektywy (w odniesieniu do PRL) można ową idealizację zrozumieć, ale czy zadaniem historyka jest mitologizacja dziejów czy obiektywizm w ocenie przeszłości? Czy badacz powinien dbać o dobre samopoczucie wspólnoty, czy poszukiwać prawdy? Sądzę, że przynamniej w nauce powinniśmy pozostać autonomiczni i niezależni, dalecy od ulegania podszeptom opinii publicznej.
Obraz Polski, który naszkicował Pan w odpowiedzi na powyższe pytania, znajduje swe potwierdzenie w książce Jana Pękosławskiego Dla potomności, która powstała w pierwszej połowie lat 20., a więc w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości. Pękosławski założył w listopadzie 1922 r. Pogotowie Patriotów Polskich, które chciało przejąć władzę w wyniku przewrotu i wprowadzić dyktaturę. Może pan coś więcej opowiedzieć o Pękosławskim?
To przede wszystkim polski przedsiębiorca, architekt i budowlaniec. I zapewne nie usłyszelibyśmy o nim, gdyby nie zorganizowane przez niego Pogotowie Patriotów Polskich, przygotowujące zamach stanu („narodową rewolucję”). Pękosławski był też „człowiekiem prawicy”, ale nietypowym. Zwalczał wszelkie odmiany socjalizmu i etatyzmu, a zarazem potrafił krytycznie ocenić „salonowych” endeków. Poddawał druzgocącej krytyce powojenne stosunki gospodarze i etyczne. Z taką samą bojowością, agresywnością, temperamentem i napastliwością atakował wszystkich uczestników życia politycznego „od lewa do prawa”. Najbardziej nieprzejednany pozostawał jednak w stosunku do społecznej lewicy i komunistów, ostrzegając opinię publiczną przed szykowanym przez nich rzekomo zamachem. Z rozmachem włączał się w akcję łamistrajkową, potępiał społeczne bunty i rebelie. Krytykując politykę klasową, uprawianą zwłaszcza przez socjalistów, wzywał do zachowania pełnej narodowej solidarności. Pierwsze kroki w polityce przez duże „P” poczynił dopiero w momencie zbliżających się na jesieni 1922 r. wyborów parlamentarnych. Zbliżył się wówczas do endecji (Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej). Był to wybór naturalny, ale chyba nie był doń w pełni przekonany. Świadczy o tym idealizacja Marszałka Piłsudskiego, w którym Pękosławski widzi męża opatrznościowego tak samo niemal jak najbliżsi żołnierze Komendanta. A to stąd zapewne, że inżynier Pękosławski był niepokornym romantykiem, tęskniącym za czynem konkretnym, „tu i teraz”, poszukującym „Wodza–uzdrowiciela”, „politycznego mesjasza”. Zniechęcony do demokracji, systemu rządów parlamentarno–gabinetowych, rozgoryczony powszechnym i wszechogarniającym marazmem, degrengoladą i postępującym z miesiąca na miesiąc kryzysem ekonomicznym, coraz częściej i głośniej domagał się radykalnych metod działania. I tak w listopadzie 1922 r. powołał Pogotowie Patriotów Polskich, jak sam twierdził, miało ono służyć „uzdrowieniu naszych stosunków państwowych, podniesieniu stanu ekonomicznego i po prostu ratowaniu naszej Ojczyzny”. Związali się z nim ludzie różnego autoramentu, pozostający wówczas jednak na politycznym marginesie, m.in. gen. Witold Ostoja-Gorczyński, gen. Gustaw Macewicz, gen. Jan Wroczyński i gen. Tadeusz Żukowski oraz grono księży i zakonników. Przypomnijmy tylko, że PPP nie było „wynalazkiem epoki”. Takich organizacji i środowisk, mniejszych i większych, było znacznie więcej już wcześniej. Ich programy i postulaty nie tak dawno przypomniał prof. Jarosław Tomasiewicz w swojej rozprawie poświęconej krytyce demokracji w polskiej myśli politycznej II RP.
Można go traktować jako osobę z defektem psychicznym, ale to nie był człowiek, który „zaczął” się w latach 20. XX w. w wolnej Polsce, był już w Warszawie znany przed I wojną światową. Czy można zatem traktować jego wspomnienia jako fantazje chorego umysłu?
Z ferowaniem poglądów o chorobie psychicznej Pękosławskiego byłbym ostrożny. Tego po prostu nie jestem w stanie stwierdzić. Brakuje mi w tym przypadku fachowej wiedzy lekarskiej. Nie sądzę jednak, żeby tak było. Wiem jedno, jego wspomnienia, zapewne subiektywne, czasami przerysowane dają nam obraz tego, o czym mówiłem wcześniej. Obraz Polski „pękniętej”, w opinii Pękosławskiego „zawłaszczonej” przez polityczne elity i biurokratyczne legiony urzędników. Polski, w której funkcjonuje „kulawa demokracja”, gdzie załatwienie najprostszych spraw jest nie lada wyzwaniem. W istocie są to refleksje nad polityką społeczną i gospodarczą pierwszych rządów II RP, a właściwie jej słabościami. Można się oczywiście z nimi nie zgadzać, ale sądzę, że nie powinniśmy podchodzić do wywodów Pękosławskiego obojętnie lub lekceważąco. Swoją drogą zastanawiam się, czy poglądy Pękosławskiego podzielali tylko jego zwolennicy i współpracownicy? Było ich przecież niewielu. Czy być może obraz stosunków panujących w Polsce nakreślony przez Pękosławskiego zgodny był z odczuciem szerszej zbiorowości? Tego nie wiem. Wymagałoby to na pewno odrębnych badań. Jest natomiast faktem, że w „przypadkach” Pękosławskiego współczesny czytelnik, szczególnie prowadzący aktywną działalność, np. gospodarczą, być może ze zdumieniem odkryje obraz współczesności, „widok zza okna”: skorumpowanych, groteskowych, a zarazem bezkarnych urzędników (także polityków), dysfunkcjonalny lub wprost wymierzony w obywatela wymiar sprawiedliwości, wszechwładną i wciąż rozrastającą się biurokrację, zakulisowe działania lobbingowe, limitowanie potencjału ludzkiej wolności w dziedzinach nienagannych moralnie. Taką Polskę widział Pękosławski i nie można powiedzieć, że dziś jest ona zdecydowanie inna, lepsza. To podobieństwo właśnie każe się nam zastanowić nad przyczynami tych patologii, poszukać ich źródeł, może kiedyś usunąć z naszego życia państwowego i społecznego.
Jeśli z kolei potraktujemy jego dzieło jako mowę obrończą, przygotowywaną pod ciśnieniem oskarżenia, procesu i nawet kary głównej, która mogła zapaść, to czy obraz Polski naszkicowany przez Pękosławskiego nie każe nam zapytać trawestując współczesnego nam polityka, czyja była ówczesna Polska? Kto z kim walczył, kto kogo chciał wykluczyć, zmarginalizować, by sobie zapewnić pozycję uprzywilejowaną, właścicielską?
Pękosławski jest tutaj bardzo jednoznaczny. Ówczesna Polska jest w jego osobistym przekonaniu zawłaszczona przez elity polityczne i urzędniczą biurokrację. Sądzę, że marzył on o polityce czynu, wyrosłej z romantycznego pnia. Drażniła go jednak nie tylko tzw. „wielka polityka”, o której można było przeczytać w prasie (wówczas główne narzędzie kształtowania opinii publicznej), ale szara codzienność, etatyzm państwowy, gąszcz przepisów utrudniających funkcjonowanie drobnym przedsiębiorcom, rozdęty fiskalizm, itd. Na kartach swoich memuarów pisał: u nas sfery rządzące takie wymyślały trudności, formalności, ustawy i przepisy, że nie tylko nie dały społeczeństwu rozwinąć należycie swojej energii i pracy, ale formalnie nie dały pracować. U nas przecież nie wolno było pracować, każdy pracownik był traktowany jako ,,paskarz”. Wszelkie inicjatywy prywatne sfery rządzące zabijały w zarodku. Z tego powodu, tysiące ludzi chcąc żyć i egzystować, stawały się spekulantami. Spekulowały i handlowały jednymi i tymi samymi bogactwami, spekulowały na giełdach i nie tylko nie tworzyły i nie przysparzały państwu żadnych bogactw nowych, ale i nie przynosiły żadnych dochodów w formie różnych opłat i podatków. I potem, w takich warunkach, sfery rządzące szukały przyczyn rozpaczliwego naszego stanu. A cóż innego, jak nie to właśnie było przyczyną spadku waluty i naszego chaosu gospodarczego? Dodam, że to wszystko częściowo pochodziło z nieudolności, a częściowo dyktowane było względami partyjnymi.
Pękosławski był faszystą? Darzył szczerym podziwem Mussoliniego… Czy chciał w Polsce dyktatury, czy po prostu był przeciwnikiem bałaganu, do dziś w Polsce nazywanego nie wiadomo właściwie dlaczego – liberalizmem?
Pękosławski sam siebie bez wątpienia identyfikował z faszyzmem. Ale pamiętajmy, że sens (także zakres) tej formuły w tamtym czasie miał nieco inne znaczenie niż współcześnie. Trzeba przypomnieć, że o faszyzmie włoskim pisali życzliwie (zwłaszcza u progu jego narodzin) nie tylko „prawicowi radykałowie” i endecy, ale również publicyści szeroko rozumianego obozu katolickiego, stateczni konserwatyści i monarchiści, a nawet późniejsi apologeci Piłsudskiego. Faszyzm dla wielu z nich był alternatywą dla kryzysu kultury (a szerzej kryzysu cywilizacyjnego) i inercji liberalnej demokracji. W tym sensie Pękosławski był faszystą. Ale jeśli przyjmiemy, że faszyzm (w swoich różnych wariantach) bazował na syntezie: socjalizmu, syndykalizmu i nacjonalizmu przypisanie mu faszyzmu może już budzić więcej wątpliwości. Sam Pękosławski tłumaczył: (…) przedstawić wpierw muszę swoje przekonania i poglądy społeczne i polityczne. Jednocześnie z powodu tego, że nas ogólnie nazywano fa¬szystami, muszę i tę sprawę wyjaśnić. Kiedy powziąłem myśl tworzenia nowej organizacji, tj. w lipcu 1922 roku, to wtedy nie tylko nie mogliśmy mieć programu. Mussoliniego, ale nawet nikt o nim nie słyszał. Wreszcie mogli mnie posądzać o wzorowanie się na nim tylko tacy, którzy mnie bliżej nie znają. — Ja w życiu nikogo, nigdy nie naśladowałem, a jeżeli obserwuję innych, co robią i badam, co się dzieje zagranicą, to tylko dlatego, żeby wiedzieć, czego nie należy robić, a co trzeba będzie zrobić, to tego nie będę szukał tam, gdzie są inne warunki niż u nas. Bo np. to, co miało miejsce i szanse powodzenia we Włoszech, nie mogło mieć miejsca u nas. My mamy rozmaite kwestie mniejszościowe, których Włosi nie mają, my nie mamy autorytetu, jaki Włosi mają w osobie króla, który nie dopuścił do rozlewu krwi, kiedy Mussolini wkraczał do Rzymu – my jesteśmy dziećmi w polityce i u nas marsz na Warszawę nie udałby się nigdy, a Włosi są bardzo wyrobieni i dlatego ich marsz na Rzym udał się, na koniec we Włoszech na prawicy są patrioci, a u nas egoiści – groszorobi i wreszcie mam inne poglądy na zagadnienia socjalistyczne, aniżeli Mussolini. Oczywiście dla wielu mogą to być jedynie niuanse, dlatego w powszechnej świadomości Pękosławski pozostaje polskim faszystą, marzącym o marszu na Warszawę. A „jego” Pogotowie Patriotów Polskich w wielu opracowaniach traktuje się nadal jako pierwszą polską organizację faszystowską. Sądzę, że gdybyśmy użyli współczesnego języka polityki i dzisiejszych kwantyfikatorów, to Pękosławskiego można być określić mianem przywódcy ruchu antysystemowego.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/417532-wywiad-prof-sikorski-ii-rp-to-nie-zlota-epoka
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.