Los całego polskiego złota spoczywającego w brytyjskich, kanadyjskich i amerykańskich bankach został przesądzony, gdy państwa zachodnie przestały uznawać rząd emigracyjny, a nawiązały stosunki dyplomatyczne z komunistycznym. W ten sposób władze PRL stały się prawnym dysponentem kruszcu, chociaż nie było mowy tym, by trafił on z powrotem do Warszawy. Na to zachodni alianci w żaden sposób zgodzić się nie chcieli, raz dlatego, że obawiali się, że na złocie natychmiast „położą łapę” Sowieci, a dwa, że sami byli w marnej sytuacji finansowej
— mówi portalowi wPolityce.pl Andrzej Fedorowicz, autor książki „Słynne ucieczki Polaków”.
wPolityce.pl: We wrześniu 1939 r. zapadła decyzja o wywiezieniu złota ze skarbca Banku Polskiego. Jak udało się go przetransportować z atakowanej i bombardowanej przez Niemców Warszawy?
Andrzej Fedorowicz: W Warszawie, w skarbcach Banku Polskiego na Bielańskiej, było wtedy 36 ton złota wartego 193 mln ówczesnych złotych. Były to nie tylko sztaby, ale też złote dolary, ruble i austriackie korony. Tylko niewielką część depozytów udało się ulokować za granicą. Gdy wybuchła wojna, w Polsce wciąż pozostawało 79 ton kruszcu. W czerwcu i lipcu złoto ulokowano też w skarbcach w Siedlcach, Brześciu, Zamościu i Lublinie, a 4 września 15 ton złota udało się jeszcze wywieźć z Warszawy do Brześcia autobusami Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Na tym możliwości ewakuacji skończyły się, wojsko nie miało już żadnych wolnych samochodów, pozostawała improwizacja. Jak piszę w wydanej przez Frondę książce „Słynne ucieczki Polaków” akcję w celu zorganizowania ewakuacji pozostałych 21 ton złota z Warszawy zorganizowali oficerowie w stanie spoczynku: płk Adam Koc, płk Ignacy Matuszewski i Henryk Floyar-Rajchman. Wszyscy pełnili wcześniej ważne funkcje w państwowej administracji, dobrze orientowali się więc, jaka jest wartość polskich zasobów. Ostatecznie wykorzystali zarekwirowanych 12 autobusów: 10 należących do PKP oraz dwa magistrackie. Trzeba jednak pamiętać, że wywiezienie złota z Warszawy było tylko jednym z elementów wielkiej ewakuacji polskiego skarbu. Cała sztuka polegała na tym, by zabrać też złoto z pozostałych miast i aby wszystkie transporty spotkały się na stacji kolejowej w Śniatyniu, przy granicy z Rumunią, przez którą zamierzano przewieźć je dalej – do portu w Konstancy, a stamtąd statkiem do Turcji i przez francuskie protektoraty na Bliskim Wschodzie do samej Francji. W sumie sformowane zostały trzy duże konwoje, drogowe i kolejowe, które zmierzały do Śniatynia. Dotarły tam z podziwu godną precyzją i to pomimo bombardowań dróg i torów kolejowych oraz faktu, że między tymi transportami nie było żadnej łączności.
Niemcy dość szybko wpadli na trop polskiego skarbu. Jak im się to udało?
O tym, że Niemcy zorientowali się, że „coś jest grane”, świadczył fakt, że wszystkie miejsca, przez które przejeżdżały konwoje ze złotem, były potem bombardowane przez Luftwaffe. Na szczęście dysponowali niedokładnymi informacjami, więc miejsca te transporty zdążyły opuścić kilka godzin wcześniej. Zagrożenie było jednak ogromne, bo zbombardowanie konwoju oznaczało definitywny koniec ewakuacji - innej możliwości transportu złota już nie było. A skąd mieli informacje? O samym skarbie z pewnością wiedzieli, polskie rezerwy złota nie były tajemnicą. A o ewakuacji dowiadywali się pewnością od szpiegów, być może nawet w samym konwoju. Organizatorzy liczyli się z tym, więc dopiero w ostatniej chwili informowano kierowców o trasie przejazdu na następny dzień. Istnieją też przypuszczenia, nie do końca jeszcze zbadane przez historyków, że w polowaniu na „złoty konwój” niemieckie służby współpracowały z sowieckimi, korzystając m.in. z informacji siatki agenturalnej na Kresach.
Dlaczego złoto trafiło do Afryki?
Na przełomie maja i czerwca 1940 roku stało się jasne, że Niemcy pokonają Francję. Chociaż spoczywający w skarbcu w Nevers, 250 kilometrów na południe od Paryża polski skarb nie był bezpośrednio zagrożony przez działania wojenne, istniała realna groźba, że Niemcy znów będą chcieli go przejąć. Tym razem zagrożone było nie tylko złoto z Banku Polskiego, ale także tzw. skarb Funduszu Obrony Narodowej, który również udało się ewakuować z Polski we wrześniu 1939 roku. Część depozytów udało się polskiemu rządowi na uchodźstwie wysłać do Wielkiej Brytanii, ale w Nevers pozostały 62 tony polskiego złota. Pięć wagonów z depozytem zostało więc dołączonych do pociągu ewakuującego belgijskie i luksemburskie złoto do portu Lorient w Bretanii. Stamtąd miały one popłynąć do francuskich kolonii w Afryce, które wydawały się bezpiecznym miejscem na ich ukrycie. Ostatecznie polskie złoto znalazło się w niewielkim forcie Kayes na terytorium dzisiejszego Mali, jednak polskie władze nie miały do niego dostępu.
Po odzyskaniu skarbu od francuskiego rządu Vichy, polski rząd na uchodźstwie podzielił złoto na trzy części. Jak skarb został podzielony?
Przez całą wojnę Niemcy naciskali na rząd Vichy, któremu podlegały francuskie kolonie, o wydanie polskiego złota. Przecież właśnie z tego powodu na terenie Generalnej Guberni pozostawili złotówki i emitujący je bank, jedyną instytucję pod niemiecką okupacją, która miała w nazwie „polski”. A chodziło właśnie o to, by pokazać, że istnieje bank, który wciąż ma prawa do polskiego złota. Nie udało się, ponieważ polski rząd emigracyjny wytoczył w Nowym Jorku proces przeciw Bankowi Francji, w którym domagał się wartych 65 mln dolarów francuskich rezerw złota w USA jako zabezpieczenia roszczeń za ukryte w Afryce polskie złoto. Gdy Polacy uzyskali korzystny dla siebie werdykt, Francuzi postanowili jak najdłużej odwlekać spełnienie niemieckich roszczeń i nie wydawać złota z Kayes. Jednak już na początku 1943 roku afrykańskie kolonie znalazły się w rękach Wolnych Francuzów de Gaulle’a, którzy bynajmniej nie zamierzali wydać złota Polakom. Przekonał je dopiero amerykański werdykt sądowy oraz nieustępliwa postawa opiekunów polskiego złota, szczególnie majora Stefana Michalskiego, jednego z uczestników ewakuacji z Warszawy. Ostatecznie złoto zostało zabrane z Kayes do Dakaru i załadowane na pokłady kilku amerykańskich okrętów wojennych. Do listopada 1944 roku, oprócz Stanów Zjednoczonych, trafiło do banków w Londynie i kanadyjskiej Ottawie. Do skarbca Rezerwy Federalnej na Manhattanie trafiło np. 445 skrzyń, czyli około 25 ton.
Co się z nim stało? Na co wydano blisko 4 tony złota, które zostało przekazane do dyspozycji polskich władz w Dubnie? Do kraju po wojnie wróciło tylko około 20 proc. złota.
Po zakończeniu wojny, 30 czerwca 1945 roku, rząd emigracyjny opublikował raport o posiadanych aktualnie zasobach złota. Wartość depozytów Banku Polskiego została oszacowana w nim na 67 ton kruszcu, ulokowanych w bankach w Nowym Jorku, Ottawie, Londynie i Bukareszcie. Kilka ton zostało sprzedanych w czasie wojny na pokrycie wydatków polskich władz na uchodźstwie, cztery tony złota pozostawionego w Dubnie i przewiezionego później do Rumunii spoczywało wciąż w tamtejszym skarbcu bankowym. To złoto zresztą komuniści przejęli najszybciej.
Jaką część skarbu przywłaszczyli komuniści? Co stało się z 20 tonami złota zdeponowanego w bankach zagranicznych przed wybuchem II wojny światowej?
Los całego polskiego złota spoczywającego w brytyjskich, kanadyjskich i amerykańskich bankach został przesądzony, gdy państwa zachodnie przestały uznawać rząd emigracyjny, a nawiązały stosunki dyplomatyczne z komunistycznym. W ten sposób władze PRL stały się prawnym dysponentem kruszcu, chociaż nie było mowy tym, by trafił on z powrotem do Warszawy. Na to zachodni alianci w żaden sposób zgodzić się nie chcieli, raz dlatego, że obawiali się, że na złocie natychmiast „położą łapę” Sowieci, a dwa, że sami byli w marnej sytuacji finansowej. Polskie złoto stało się więc elementem zawiłej i nie wyjaśnionej do dziś dyplomatyczno-gospodarczej gry, i to z różnych stron. Temat złota pojawia się na przykład w propozycji Stalina, że Związek Radziecki jest gotów oddać Polsce część zajętych po 17 września 1939 roku terenów obejmujących linię kolejową Przemyśl-Zagórz w zamian za „zapłatę w złocie”. Mówimy o roku 1953. Świadczyło by to, że sowieckie służby wiedziały lub przypuszczały, że polscy komuniści dysponują złotem. Propozycja nie została jednak przyjęta.
Może to wydawać się niewiarygodne, ale tak naprawdę do dziś nie wiemy, co stało się z 67 tonami polskiego złota w czasach PRL. Wiadomo jedynie, że spora część z niego poszła na spłaty zobowiązań Polski Ludowej wobec wywłaszczanych w wyniku nacjonalizacji zagranicznych firm. Część wykorzystano do finansowych rozliczeń za importowane towary, część poszła na pokrycie innych, nie do końca nam znanych zobowiązań władz PRL wobec państw zachodnich. Z pewnością jednak złoto nie opuściło skarbców banków, do których zostało przewiezione pod koniec wojny. Było więc po prostu po cichu wyprzedawane. Być może zachowała się jakaś część, która dziś jest również polskim „złotym skarbem”, jednak konkretnych informacji brak. Chociaż epopeja polskiego złota formalnie skończyła się niemal 75 lat temu, finansowe i polityczne kulisy późniejszych machinacji wokół niego nie zostały wyjaśnione do dziś.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/410310-co-sie-stalo-z-polskim-zlotem-wywiezionym-we-wrzesniu-39