Wiele osób nie rozumie, dlaczego w poszukiwaniach szczątków bohaterów, szczególnie poza granicami kraju tak ważny jest czas. Słyszę czasem mądrości typu: „skoro tyle lat czekali, aby ich odnaleźć, to poczekają jeszcze rok lub dwa”. Nic bardziej mylnego.
Przytoczę historię z Litwy, gdzie towarzyszyłem polskim historykom i archeologom w pracach. Na zdjęciu poniżej widzicie Państwo miejsce, skraj lasu w miejscowości Ejszyszki. To południowa granica Litwy, właściwie Białoruś. Gdy w październiku ubiegłego roku, widoczny na fotografii szef Wydziału Kresowego dr Leon Popek był tutaj na rekonesansie, od ponadosiemdziesięcioletniej babci Jadzi dostał informację, że „tam pod lasem leży polski żołnierz”. Kobieta dosyć dokładnie wskazała miejsce.
Na początku maja to miejsce zostało przeszukane. Rzeczywiście, specjaliści z IPN odnaleźli tutaj szczątki mężczyzny, który zginął od strzału w głowę. Wersja babci Jadzi okazała się prawdziwa. Ale… kobieta zmarła dwa miesiące po przekazaniu Polakom tej informacji. To prawdziwy cud, że zdążyła i nie zabrała tej tajemnicy ze sobą do grobu.
Kilka dni później Wydział Kresowy przeniósł się na przedmieścia Wilna, na Czarny Trakt, którym latem 1944 roku żołnierze Armii Krajowej szli, by wyzwolić miasto z rąk Niemców. Wskazanie, które uzyskano było teoretycznie precyzyjne, choć przekazane przez kolejne pokolenie.
Mama mi mówiła, że w rogu ogrodu leżą żołnierze. Że o te groby trzeba zadbać
— wyznał po latach pan Michał Ulewicz, właściciel posesji. Niestety, nie wiadomo, jak przez lata zmienił się kształt działki, gdzie był wtedy płot. Czy obecny róg ogrodu był rogiem także wówczas? Fakty są takie, że po przeszukaniu działki, żadnych szczątków nie odnaleziono. Mama pana Michała nie żyje od lat, najprawdopodobniej zabrała ze sobą te tajemnicę.
GALERIA ZDJĘĆ Z PRAC W WILNIE:
O niezwykłej historii, która sprowadziła polskich badaczy na Czarny Trakt opowiadam także w reportażu w telewizji wPolsce.pl. Zachęcam do jego obejrzenia, zobaczcie Państwo sami, jakie emocje towarzyszom pracom IPN.
Piszę o tym także w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”.
Podczas ostatniej konferencji w pałacu prezydenckim, gdzie ujawniono nazwiska 22 kolejnych zidentyfikowanych osób, cieszyliśmy się, że jest wśród nich plutonowy Stefan Komar. Polski żołnierz poległ we wrześniu 1939 roku przy strażnicy w miejscowości Pohost (obecnie Bialoruś). To pierwszy, widoczny efekt prac Wydziału Kresowego, ale… miejmy świadomość, jaka jest skala tych poszukiwań. Strażnice KOP były rozmieszczone wzdłuż granicy co 8-10 kilometrów, przy każdej z nich historycy spodziewają się znaleźć nawet ok. 80 szczątków. Mnóstwo pracy jeszcze przed nami.
CZYTAJ TAKŻE: Polska wypełnia swój obowiązek odnajdując pomordowanych bohaterów. I to nie tylko na „Łączce”
Pisze te słowa w tygodniu, w którym mają się rozpocząć być może najważniejsze prace poszukiwawcze, które zadecydują, jaka będzie przyszłość prac na Ukrainie. IPN zadecydował, że przebada teren w Hruszowicach na Podkarpaciu, gdzie do niedawna stał pomnik sławiący „bohaterów” Ukraińskiej Powstańczej Armii. Od momentu jego zburzenia trwa kompletna blokada prac IPN na Ukrainie.
Być może uda się udowodnić, że pod pomnikiem nie było szczątków i nie był to grób, rozumiem, że takie jest zamierzenie szefostwa IPN. Być może strona ukraińska to zrozumie. Być może. Znając jednak zaciętość Światosława Szeremety, szefa ukraińskiej Państwowej Komisji do spraw Upamiętnień Ofiar Wojen i Represji oraz Wołodymira Wiatrowycza, przewodniczącego Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej należy się modlić, by pod pomnikiem nie znalazła się ani jedna choćby kosteczka. Nie chcę nawet gdybać, jak bardzo byłoby to przeciwko Polsce wykorzystane. A czas leci…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/395514-ipn-musi-scigac-sie-z-biologia-czyli-dlaczego-czas-jest-tak-wazny-w-poszukiwaniach-bohaterow-foto-i-wideo